[size=x-large]Adventure Race Slovenia 08[/size]
Prawie 50 godzin w trasie, ponad 11 tysięcy metrów przewyższenia, około 350 km, łącznie jakieś 10 minut snu i w efekcie 2 miejsce to tylko suche informacje z występu Navigator Suunto na AR Słowenia 2008.
Piątek rano, a raczej świt – pobudka bo o 5:30 zdanie ostatnich skrzyń. Potem 2 godzinna podróż autokarem na start. W tym czasie studiujemy po raz kolejny etapy i uczymy się ich na pamięć: co kiedy zabrać, co zostawić. Jednak powtarzanie nic nam nie daje.. ucinamy sobie jeszcze godzinną drzemkę.
Pierwsze etapy to szybkie zmiany: najpierw rolki, pływanie, znów rolki i trek. Na jeziorze zastanawiamy się, co za koleś płynie w kasku? Ale my go znamy, to Maciek. Trekking to dojście do kajaków. Zakładamy pianki, ładujemy bagaż na kajaki i spływamy stąd. Jest super, dookoła góry i błękitna, przejrzysta woda rzeki Savinji, która rwie cała siłą w dół. Wiosła służą nam jedynie do sterowania i omijania olbrzymich kamieni, a woda wlewa i wylewa się automatycznie sama. I choć nie chce się wychodzić z kajaków musimy przesiąść się na rowery. Jeździmy po lasach, gdzie temperatury są iście tropikalne. Za Łukaszem podążamy jak po sznurku, aż do jaskini gdzie mamy mały problem z namierzeniem jej. Ale nie tylko my… no nic, znów trzeba gonić.
Z jaskini (zadanie dla dwóch zawodników) Maćki wyszły lekko poobijane, chyba chcieli poszerzyć skały. Podobno było ciasno, ciemno i długo. Nadciąga burza, nad górami widać błyskawice, zaczyna lać. Wspinamy się w górę, aż do strefy zmian, a tam okazuje się, że musimy poczekać na nasze skrzynie, które są w drodze. Mokrzy i lekko zmarznięci stoimy, a czas zostaje nam zatrzymany, więc cieszymy się z takiego obrotu sprawy. To darmowy odpoczynek. Na trek wychodzimy jako czwarty zespół, ale już na pierwszym punkcie mijamy znajomych z Tilaka. Gonimy pastwiskami dla krów ale też mamy chwilę żeby popodziwiać góry oraz przepiękne doliny w dole. Potem zaczynają się szachy czyli przecieranie krzaków na czerwonym szlaku, który poobracał nas we wszystkich kierunkach świata. Ziomale i zespoły, które startowały nie pierwszy raz w Słowenii nie pchały się tam, a my mamy dzięki temu +2 godziny w plecy i spadamy na 6 pozycję. Ale nie poddajemy się i robimy swoje. Znów wsiadamy na rowery i zaczynamy przez noc pokonywać szutrowe drogi, nic ciekawego nie widać, co jakiś czas mijamy albo nas mijają inne zespoły.
Dopada nas sen, kładziemy się na drodze, a budzimy się w momencie kiedy jakiś zespół próbuje przejechać pomiędzy naszymi zwłokami rozłożonymi na środku drogi. I dalej pod górę, już bez przerwy na spanie. Na koniec tego etapu rowerowego dostajemy podjazd na deser – bagatela 1000 m w górę i 13 km pedałowania na ślimaczym przełożeniu 1:1. W schronisku okazuje się ze jesteśmy 4 zespołem. Zostawiamy rower, zakładamy adidaski i z nowymi siłami ruszamy w wyższe partie gór. Na niebie ani jednej chmury, słońce przygrzewa, delektujemy się widokami. Po drodze mijamy nielicznych turystów, jesteśmy praktycznie sami, dzika przyroda i my. Dobre tempo podczas całodziennego marszu opłacało się, wskoczyliśmy na 3 miejsce wyprzedzając ponownie Tilak team. Z przepaku musimy dojechać do kanionu rzeki, szkoda tylko że zaczyna się druga noc i nic nie zobaczymy. Najpierw zjeżdżamy po linie do wody, i zaczynamy iść z nurtem. Pamiętamy tylko, że było zimno w stopy, rzeka chciała nas porwać. Dla rozgrzewki po lodowatej wodzie, z tego samego miejsca zaczynamy mocne nocne rolki. Z chłopakami jedzie się bardzo szybko. Potem znów długi rower, i do zaliczenia dwa długie podjazdy z kilometrowymi przewyższeniami.
To już druga noc, każdy ma chwile kryzysu. Śpiewamy, wymyślamy różne zabawy, opowiadamy historie żeby tylko nie zamknąć oczu. Chyba wiemy po co w wyposażeniu obowiązkowym były wymagane zapałki;) Zaczyna się kolejny dzień, niedziela. Jadąc głównie asfaltami docieramy nad rzekę skąd zaczyna się rafting na dętkach. Ponad dwie godziny spływu urozmaiconego zadaniami linowymi (wejście i zjazd na linie z mostu) upływa spokojnie. Tu akurat nie można zbyt przyspieszyć, płyniemy z prędkością prądu w rzece. Na koniec zostaje nam tylko bieg na orientację i dojazd do mety na rowerach. Na mecie czeka na nas dobra informacja. Jesteśmy drudzy, jeden z zespołów przed nami nie podbił jednego punktu.
Podsumowując: to był dla nas ciekawy i dobrze zorganizowany rajd, na którym można było się zmęczyć. Dziękujemy kibicom za ściskanie kciuków – udało się.
Justyna Frączek – Navigator Suunto
Zobacz również:
[b]
[url=http://live.adventurerace.si/index.php?option=com_content&task=view&id=140&Itemid=9
]Trasa [/url]
[url=http://live.adventurerace.si/index.php?option=com_content&task=view&id=142&Itemid=9
]Wyniki[/url]
[url=http://live.adventurerace.si/index.php?option=com_content&task=view&id=138&Itemid=9]Fotki[/url]
[/b]
Zostaw odpowiedź