[size=x-large]A miało być szybko i przyjemnie.[/size]
[b] Relacja z III Ekstremalnego Rajdu Orła – Chrzanów 2004 [/b]
Kshysiek – napieraj.pl
Przed rajdem nie wypytywałem Ani o szczegóły jej wakacji na Islandii – miała mi wszystko opowiedzieć na trasie. Mieliśmy bawić się lekko i mykać jak gazele po przyjaznej ziemi chrzanowskiej. Naszyłem na plecak naszywkę, zacerowałem portki na rower, założyłem gustowny okular na twarz i ruszyliśmy!
[b]Ruszyliśmy rowerami[/b]
Tylko, dlaczego tak szybko? Dlaczego na najcięższych przełożeniach? Gdzie się podział luz sprzed startu? Gdzie się podziały te teamy, które miały tylko przez krótką chwilę oglądać zacerowane miejsce na moich portkach? A potem zniknąć za plecami? I dlaczego na podejściu pod zamek Tenczyn okulary zaparowały od potu? No… nie wiem. Ale zamiast wycieczki zaczęło się ściganie. I to nie na czystą żyłę i bułę, ale również na warianty, warianciki. Większość nawigacyjnych łamigłówek, niczym równanie kwadratowe, miała dwa rozwiązania. Czasem bywało ich więcej. Gdy wypoczęty i zrelaksowany oglądam teraz mapę – wiem gdzie podjąłem dobre decyzje, a gdzie Ania powinna zrobić mi awanturę za ciąganie jej bez sensu po kamulcach.
Kamulce pojawiły się po niecałych trzydziestu kilometrach. Na zjeździe. Sunąłem sobie moim przyciężkim pojazdem. Amortyzator, który polecił mi kolega freerajdowiec szył jak maszyna do szycia w górę i w dół. Za mną Ania przyzwyczajona do mielenia dystansów na asfalcie zjeżdżała ambitnie, ale niezbyt pewnie. Gdy znikła – zaczekałem. Nie nadjeżdżała. Zacząłem się niepokoić. Usłyszałem dziwne dźwięki niczym marcowe koty. Nie miałem pojęcia, co to. Słońce grzało na polance, a ja jak kołek stałem dalej. Potem koty zabrzmiały bardziej jak Ania. Wróciłem się kawałek pod górę. Siedziała na ziemi i nie bardzo miała ochotę wstawać. Nerwowo łapała powietrze. Wreszcie wykrztusiła, że przed chwilą przeleciała przez kierownicę i walnęła żebrami o wystający kamień. Wyglądała… No… Gorzej niż zwykle. W czasie upadku obiła też nadgarstki. I nie miała ochoty wsiadać na rower. Przez kilka minut. Potem nieśmiało wdrapała się na siodełko.
Bieg na orientację wypadł w samą porę – mogliśmy wrócić do równowagi po rowerowych przygodach. Ania miała chyba lekki szok, bo przez pewien czas narzekała na ból głowy i całego ciała. Dziwnym nie jest. Ja chylę czoła i nie mogę dać słowa, że po szorowaniu żebrami wsiadłbym znów na siodełko. Bieg zajął nam ponad 3 godziny. 20km ciekawej trasy, gdzie za każdym razem mnożyło się od wariantów. Kilkakrotnie trzeba było przekraczać rzekę, biegać na azymut i rozmyślać nad rozwiązaniami. Nawigowałem. Najpierw nieśmiało po najprostszych opcjach. Potem odważniej – dopóki nie rzuciło mnie kilkaset metrów od miejsca gdzie chciałem się znaleźć. Tu respekt dla organizatorów. Dawno nie widziałem na rajdzie równie trudnej orientacji. Gdy skończyliśmy – mimo kilku błędów okazało się, że wyprzedziliśmy rywalizującą z nami ekipę HKTJ-SKÓRY. Przewaga była jednak minimalna a do mety bardzo, bardzo daleko. Według wyliczeń organizatorów – do końca etapu zostało około 70km. W tym zadania specjalne. Kręciliśmy pedałami trochę wolniej, ale ciągle do przodu. Na odcinkach asfaltowych używaliśmy holu. Obiecywaliśmy sobie, że na pieszym damy do pieca. Pół godziny później wszelkie plany poszły w niepamięć, bo Ania znów leżała. Szlifowanie betonowych płyt kolanami nie należy do najlepszych sposobów spędzania wolnego czasu… Noga najpierw zrobiła się czarna, a potem popłynął z kolana mały bordowy strumyczek.
Znów siedzieliśmy w kłopotach po uszy. Ale, o dziwo, wystarczyło kilka minut wracania do życia i pomoc Kaziga z Irkiem* abyśmy mogli ruszyć znów na trasę. Nie wiedzieć czemu, morale wkrótce skoczyło do góry i tempo również. Do wieczora zaliczyliśmy gładko wspinaczkę, kajaki. Pomarudziliśmy trochę długo na podejściu na zamek Lipowiec, ale przed dziesiątą wypatrywaliśmy już przepaku. Niestety po zmroku trudniej się czyta mapę, i zamiast do Poręby zawitaliśmy do Alwerni. Ot! Dodatkowe 3 kilometry. Zorientowałem się dopiero, gdy nie pasowały mi przejazdy kolejowe.
[b]Piesza esencja rajdu[/b]
Noc zapowiadała się ciepła. 15 minut wystarczyło aby przebrać się, napełnić kamele i zapakować kanapki w kieszenie. Przy wyjściu ze szkoły pomachaliśmy ekipie HKTJ Skóry zajadającej jogurty w samochodzie. A potem … się pogubiliśmy. I zamiast łykać kilometry darliśmy po krzakach nie mając pewności czy znajdziemy punkt odniesienia. Przez chwilę szukałem winy w mapie, ale dopiero po dojściu do asfaltów przyjąłem do wiadomości moją pomyłkę. Wyszliśmy o jeden zakręt za daleko. „Skóry” jak widać skończyły jogurty, bo schodziły już z punktu i zaświeciły tuż obok czołówkami.
Pogadaliśmy chwilę po przyjacielsku, ale duch walki już się zbudził. To sympatyczni ludzie, ale ile razy można się spotykać na trasie. Powiedziałem Ani, że nie chcę już ich widzieć i uciekliśmy w noc. Szlak żółty, potem asfalty. Prawie bez nawigacji. Przez kolejne dwa punkty staraliśmy się przebiegać wszystkie odcinki płaskie i w dół. Pod górę musiał wystarczyć mocny marsz. Przedmieścia Chrzanowa, szlak rowerowy, przecinki. Im bliżej dnia tym zmniejszaliśmy jednak tempo. Organizator wymusił również kilka ciekawych elementów. Przebiegi na przełaj przez wysokie maliny, skakanie przez płot gospodarstwa, chaszcze po szyję i oczywiście pokrzywy.
O świcie żeby było ciekawiej zdarzył się jeszcze mały cud. Na nudnym przelocie asfaltowym zatrzymała się furgonetka. Ze środka wysypało się kilku jegomości. „Dzień dobry!” im powiedziałem, jak to zwykłem czynić w niezręcznych i niespodziewanych spotkaniach, a oni klasycznie popatrzyli jak na UFO. Ania zakurzona też ich pozdrowiła, i już mieliśmy iść w swoją stronę, gdy zaproponowali nam 3 kawały ciasta wiezionego z wesela! 3 świeżutkie, pulchne kawały z czekoladą, makiem, lukrem i nie wiem czym jeszcze! Oczywiście nie odmówiliśmy i przez następne kilka kilometrów czerpaliśmy moc z makowca, sernika i jeszcze jakiegoś innego przepysznego ciacha!
Potem się rozjaśniło, a trasa z pagórkowatej i asfaltowo-krzaczastej zmieniła w wiślano-wałową. Kto widział mapę ten wie jak paskudnie łudziła teoretycznymi ścieżkami wzdłuż obwałowań. Kto szedł tamtędy ten klął, a jeśli szedł w krótkich spodniach to klął podwójnie. Płaski przelot z widokiem na rzekę, biwaki i ślady po imprezach. Potem kilka kilometrów asfaltu, przeprawa na skróty przez rzekę i kilka ostatnich punktów. Właściwie symbolicznych. Trudno się było już pogubić, a meta przyciągała już jak magnes i nie pozwalała się zatrzymać. Jeszcze ostatnie zadanie z drabinką linową sprawiło trochę kłopotów. Jeszcze jedna rzeczka i kępa pokrzyw, a potem 3 zakręty i ostatnia prosta przed metą. Bieg! I koniec!
I pierwsze rajdowe zwycięstwo! Znaczy że moc z nami…
[i]* z drużyny Mapy Ścienne Beata Piętka – Dzięki chłopaki![/i]
[b]Trasa MIX na której startowaliśmy:[/b]
Rower 92km (nie wiem czemu, ale mój licznik pokazał niemal 120km! )
Pieszo 85km (w tym 20km klasyczny bieg na orientację)
Kajak 3km
Zadania specjalne – wspinaczka (IVst. trudności), drabinka alpinistyczna, zjazd na linie (ok. 40m)
[b]Zobacz również
[url=/xoops/modules/news/article.php?storyid=247]Relacja na żywo[/url]
[url=/xoops/modules/xcgal/thumbnails.php?album=19]Galeria zdjęć z rajdu[/url]
[url=http://www.ero.2004.prv.pl]Strona Organizatorów[/url][/b]
История впишет ваши имена в свою золотую книгу!
От верховой езды у меня разыгрался аппетит, а жара вызвала невыносимую жажду.
В столовой никто не спал, кроме подпоручика Дуба.
На "Realtek rtl8139 драйвер" первый взгляд казалось, что из этого ничего не выйдет.
Из всего этого капрал понял только, что ему ставятся на вид его собственные ошибки.
Вот он,-продолжает охотник, берясь за свое ружье.
Zostaw odpowiedź