[img align=right]/xoops/uploads/img40c3751f493ef.gif[/img][size=x-large]Rajd Orła Bielika pod patronatem Taty Kazika[/size]
[i]Kshysiek – napieraj.pl[/i]
[i]„…Pofartowało się po prostu niesłychanie, gablota mota na oponę wstęgę szos…” [/i]
Wiekowy Citroen AX wypełniony gratami pod sufit ruszył słoneczną drogą na zachód w kierunku chyba najbardziej oddalonego miasta od stolicy. By skrócić kłopoty podróży, wysunąć łokcie przez otwarte okna i szczerzyć zęby do pasażerek innych pojazdów, dwuosobowa drużyna napieraj.pl oprócz klasycznych rajdowych bambetli zabrała ze sobą również reklamówkę pełną starych kaset z młodości. Zaczęło się od Taty Kazika – przewodniej nuty wyjazdu. Potem ruszyła Lambada, Queen, Scorpions i inne straszliwe hity przyprawiające o głupawy uśmiech…. Radio nieznanej marki chrypiało przez jedyny działający głośnik…. Trwało to prawie 10 godzin.
Jak się okazało – konferencja techniczna, na którą spieszyliśmy naszym pojazdem – ciut się opóźniła. Niektóre drużyny dotarły dopiero po północy. Generalnie wieczór stał pod znakiem rozgardiaszu i pakowania. Potem nastała noc, a światła ciągle się paliły oświetlając sylwetki napieraczy upychających batony, camelbaki i różne drobiazgi do plecaków. Tym razem obyło się bez gwizdków, świecących pałeczek i innych kontrowersyjnych gadżetów.
No i nie wyspaliśmy się. O szóstej budzik przeciął senną rzeczywistość. Wywalił nas z łóżek, kazał robić kanapki i skupić na zdawaniu przepaków. Jakoś to wszystko poszło. Już mieliśmy jechać na start honorowy, gdy okazało się że solidnie napompowana wieczorem dętka puściła się z nyplem od szprychy. Zeszło z niej powietrze i nie wyglądała dobrze. Na szczęście organizator poinformował nas gdzie możemy podjechać by złapać jeszcze barwny korowód drużyn. Start ostry miał wszak być dopiero za kilka godzin. Podobnie jak inne drużyny, nie zamierzaliśmy się przepracowywać. Autokar przewiózł nas do Gryfic. Leniwie żuliśmy kanapki z dżemem, a gdy wysiedliśmy – wylegiwaliśmy gdzie tylko popadło. Rozmawialiśmy leniwie i przyglądaliśmy drużynom. Oni nam. I znowu my im. I tak niemalże do startu, z przerwami na drzemki, wizytę w delikatesach (banany i maślane ciasteczka), czy opowiadanie kawałów.
start honorowy
[i]„… Sikory złote pod mankietem odmierzają sekund bieg….” [/i]3… 2… 1… Start!! Pierwszy odcinek 12km miał nas rozgrzać. Bieg na orientację był właściwie formalnością. Drużyny pomknęły – każda swoim tempem. Nie zamierzaliśmy się ścigać tylko przetoczyć z przyzwoitą prędkością przez cztery rozstawione po drodze punkty kontrolne. Widzieliśmy dwa słowackie teamy ustrojone w barwy sponsora od stóp do głów, lecz dziwnie szybko dali się łyknąć. Trasa była tak skonstruowana, że w zależności od wybranych wariantów, jedni biegli w jednym, a drudzy w przeciwnym kierunku. Słonko powoli wysuwało się zza chmur i obiecało pogodny dzień. Po godzinie z małym haczykiem wbiegliśmy na przepak i wskoczyliśmy do kajaka. Jedenasta pozycja nam nie wadziła, jedynie zagrzewała do dalszego wysiłku.
Rega, którą spływaliśmy była prześliczna! Dla mnie to prawdziwa rewelacja tegorocznej trasy! Kręta, dosyć wartka, otoczona lasem. Na brzegach pasły się czaple i łagodni wędkarze zbierający spławiki na nasz widok. Machaliśmy żwawo, bez zbędnych postojów i gapienia się w mapę. Czekaliśmy jednak aż zza naszych pleców wyłoni się ekipa Fjord Nansen, schlapie wiosłem i zniknie z przodu. Po godzinie czuliśmy się trochę zdziwieni ich nieobecnością i wręcz zawiedzeni. Co się dzieje!? Gdzie są faworyci? Tymczasem z przodu pojawił się pierwszy „cel” – Drużyna Tralala – zmobilizowali nas do podkręcenia tempa. Po paru minutach dystans się skurczył na tyle, że mogliśmy im śpiewać. Zresztą może to niezbyt eleganckie zachowanie na wodzie, ale przez połowę odcinka kajakowego darliśmy gęby wspominając hity z samochodu. Gdy zrównaliśmy się z przeciwnikami wyjechaliśmy im: [i]„Nie pękaj koleś, nie łam się przecie to o nas wczoraj stało w gazecie. Pisała sama Trybuna Ludu…” [/i]Potem było złączenie kajaków, wygłupy, żartobliwe pogróżki. W którymś momencie nawet dostałem wiosłem po głowie, ale na tym agresja się skończyła. Wyrwaliśmy do przodu zostawiając Tralala i szukaliśmy kolejnych celów. Po pięciu godzinach zobaczyliśmy wreszcie wyjście do morza. Dreszczyk przeszedł po plecach, gdy fale urosły podniosły kajak, tak że siedząc z przodu i patrząc w dół, czułem się jak kierowca TIR-a. Znów pojawiły się wędki – tym razem w złośliwej postaci, z ledwo widocznymi żyłkami schodzącymi tuż nad wodę i czepiającymi się wioseł. Potem już tylko plaża. Szybkie zmoczenie butów przy wyciąganiu kajaka na brzeg, postój może na trzy minuty, batony w kieszeń, kanapka w dłoń i do przodu.
Przed nami noc i latarnia morska, a za nami Ukraińcy. Staraliśmy się nie przeforsować – na zmianę lekki truchcik i mocny marsz. Nawierzchnia dosyć komfortowa – twarda. Potem gdy zaczęły się klify zmieniła się w grząśką paćkę żwirowo wodnistą. Trzeba było lawirować i cały czas szukać wygodniejszych miejsc. Ukraińcy ciągnęli za nami a słońce schodziło w dół. Gdy wyszliśmy wreszcie na łąki zrobiło się różowy klimat rodem z pornosa – Piękny to był zachód :-D. Potem przestały się liczyć warianty – przez ładnych kilka kilometrów jedyną opcją były tory kolejowe. Monotonne, niewygodne, ale przede wszystkim pozwalające utrzymać mocne tempo marszu. Mijaliśmy jakieś wioseczki nucąć Tatę Kazika [i]„… czarne ostrza dachów kroją nieba tło. W nich okno lśni, tam jak i Ty, ktoś spać nie może…” [/i]Do świtu mieliśmy już za sobą połowę trasy. Jeszcze czasem podbiegaliśmy, ale bez przekonania. Raz po raz spotykaliśmy ekipę Adventura z Igorem Błachutem i Michałem Kiełbasińskim na pokładzie. Ścigaliśmy się z nimi na zasadzie żółwia i zająca. Oni mieli szybkie tempo, ale robili odpoczynki, myśmy toczyli się praktycznie bez zatrzymywania. Efekt był podobny. Odstępy wynosiły do 15 minut. Tymczasem Piotrek [i]„…w klinicznom popadł śmierć, liczko pobladło mu jak wosk…”[/i] – Krótko mówiąc – zasypiał idąc. To niezbyt częste po pierwszej nocy.
Jeden w kajaku drugi w wodzie, zbliżaliśmy się do upragnionego przepaku gdzie czekały na nas rowery, świeże ciuchy i wreszcie jakieś konkretne jedzonko, którym można zapchać żołądek. Drugi brzeg mienił się we mgle i wizualizował w postaci ogromnej kanapki z serem.
Piotrek po wyjściu z wody wyglądał jak nowo narodzony – no może nie jak ta bogini (bodajże Afrodyta)co się zrodziła z morskiej piany 😉 , ale wreszcie się uśmiechał. Czuliśmy że jeszcze można powalczyć.
W hangarze Maciek Tracz (Trauma Team), do tej pory ciągnący na drugiej pozycji właśnie podejmował decyzję o wycofaniu z rajdu. Przez ładnych kilka godzin napierał z uszkodzoną torebką stawową mając nadzieję, że na rowerze nie będzie bolała. Wsiadł, machnął kilka razy pedałami… i zanieśli go do samochodu obsługi, a potem w gips. Szkoda było na nich patrzeć. Może czas zmienić nazwę teamu na bardziej optymistyczną ? ;-).
[i]„….Dość tej obsuwy, spluwy czyść wszak trzeba jeszcze dalej iść!…”[/i] – Przebieranie i pakowanie sprzętu zajęło nam ciut za dużo czasu. Byliśmy na trzeciej pozycji i baliśmy się że podekscytować a potem zarżnąć mocnym tempem. Jednak zakładanie skarpet i przekładanie map nie powinno zabierać 20 minut. Deszcz ciągle siąpił, a nasze opony łyse jak pomorscy nacjonaliści chlapały po twarzach. Licznik napawał optymizmem, a asfalt dawał przewagę. Do czasu. Do czasu paskudnych piaszczystych ścieżek i kilku nierozsądnych decyzji nawigacyjnych. Trzeba było się sprężać, bo przeciwnicy z tyłu nie umyli zębów a ich oddech już czuć było na naszych karkach. Na zadaniu specjalnym – podejściu na linie widzieliśmy jakiś zespół, który wystraszył nas nie na żarty. To były Morskie Stwory, jednak w świadomości zarejestrowaliśmy ich jako znane ze swojej mocy na rowerze „Bakterie” (Róża Wiatrów). Uciekaliśmy na łeb na szyję. Pierwsze 80 km to był głównie asfalt i tam nie oszczędzaliśmy się. Żadnych postojów dłuższych niż tyle ile trzeba na podbicie karty czy nabranie wody. Potem wjechaliśmy na Półwysep Rów – gdzie jak nam powiedział organizator, punkt ze względu na duże opady musiał być ciut przeniesiony, aby nie potopić rowerów. Na mapie Rów to podmokły skrawek lądu, porośnięty łąką i poprzecinany kanałami – z jedną niewyraźną ścieżką. Raczej nie zapowiadał szybkiej jazdy. Żeby było weselej –gdy docieraliśmy do skrajnego cypla na niebie pojawił się wielki szary pomrukujący kalafior. Zanim lunął – dał nam akurat tyle czasu by założyć kurtki i spier… Potem polne drogi zmieniły się w strumienie, a łyse opony tańczyły „Singing in the rain” w piasku i trawach porastających odcinek specjalny. Kilka razy kałuże sięgnęły osi rowerów. Rajd wreszcie zrobił się przygodowy. Po odcinku specjalnym – kocie łby na wyspie Wolin wydawały się luksusem. „Bakterie” znikły na co najmniej pół godziny za nami, ale trzecia pozycja była na tyle niewiarygodna, że cały czas baliśmy się że ktoś wynurzy się zza zakrętu. Tak zresztą było na pozostałych odcinkach. Gdy deliberowaliśmy nad dziwnie zachowującą się mapą (patrz mapka)
[i]„…Tygrysa do baku i wio na trasę,
W słońca migotanie, za nami świat zostanie,
I panika ery barykad,
Morda flika, wojsko w łazikach,
Polityka, klasa i klika,
Wiece w rykach, partia, syndykat,
Dialektyka
I w ogóle wszystko,
Co nam przeszkadza spokojnie leżeć na słońcu
Trzymając ręce na piersiach panienek
I patrzeć na chmury typu cumulus w kolorze białym…
Natomiast niebo jest przy tym niebieskie….”[/i]
Gdy zapadł zmrok już trzymałem szampana w ręce, niewyraźine uśmiechałem się do kamer i ściskałem żylastą łapę Piotrka dziękując mu za wspólny rajd. Zabrakło ciepłej wody pod prysznicem, zabrakło mocy by umyć rowery, siły by poczekać na „bakterię” który okazał się Morskimi Stworami z opóźnieniem dwóch i pół godziny do nas… Padliśmy do łóżek jak muchy.
Rano dopiliśmy wygazowanego szampana, podreptaliśmy do sklepu po chłodne napoje, a potem na plażę. Podziwialiśmy widoki dostojnie ważąc każdy krok, dając się wyprzedzać staruszkom i zakochanym parom….
Od lewej: II. miejsce – Adventura (Michał Kiełbasiński, Igor Błachut), I miejsce: Mapy Ścienne Beata Piętka (Darek Bonarski, Irek Waluga) III miejsce: Napieraj.pl (Kshysiek Dołęgowski, Piotr Dymus)
[b]IV Przygodowy Rajd Orła Bielika [/b]odbył się w dniach 10-13 czerwca 2004 roku na Pomorzu Zachodnim
Wystartowało 30 drużyn (w tym dwie ze Słowacji i dwie z Ukrainy)
Etap I: 12,5km biegu na orientację
Etap II: 45km kajakiem po rzece
Etap III:90km pieszo (w praktyce około 100)
Etap IV:1km wpław (też ciut więcej z powodu rozstawionych sieci)
Etap V: 150km rowerem (w praktyce około 170)
[b]Zobacz również[/b]
[b]
[url=/xoops/modules/news/article.php?storyid=199]Relacja na żywo[/url]
[url=/xoops/modules/news/article.php?storyid=200]Klasyfikacja końcowa[/url]
[url=/xoops/modules/xcgal/thumbnails.php?album=16]Galeria zdjęć z rajdu[/url]
[url=/xoops/modules/mylinks/visit.php?cid=1&lid=1]Strona organizatorów[/url][/b]
Zostaw odpowiedź