[size=x-large]Zaginieni w akcji[/size]
[b]Relacja zespołu „Zaginieni w akcji” z rajdu Mini Bergson Winter Challenge rozegranego w Karkonoszach.[/b]
[b]Wtorek 16.01.2007[/b]
Powolutku zbliża się czas …trzeba będzie się pakować i jechać. Tomasz zapłacił – jakoś tak dziwnie się składa że kiedy ja płace za imprezę to jest ona odwoływana. Zarezerwował noclegi – taka jego rola ( ja jestem do innych rzeczy) – Tomasz opracowuje trasę dostania się na miejsce. Jutro mam zabrać jego rower „Trekingowy”……..
[b]Środa 17.01.2007[/b]
…rower spakowany w moim aucie ……będę go woził jakieś dwa dni , ciekawe po co……….- ale najważniejsze to że jedziemy…..
Tomasz kupił zestaw naprawczy do roweru – po ostatnich przygodach jak złapała gumę i kleił dętkę taśmą 3M
…..znajoma z Warszawy nie wie czy ma jechać…..( też ma się nad czym zastanawiać ) …..pyta o nasza formę …………………..
a my mamy super formę ……tyle ze barową……..
[b]Piątek 19.01.2007[/b]
…Skończyłem pracę, zaczynam się pakować – myślami jestem już jutro – gdzie będę i co będę robił …..
….doktorek nie jedzie a Dolores z w-wy – nie wiem czy będzie ……
…ale strasznie wieje……
.. …….siedzę sobie już w aucie i podążam w kierunku Kędzierzyna, gdzie zaraz spotkam kapitana zespołu. Rzeczy spakowane w beczułce na przepak z cudownym logo AIR 1 – mojego topowego produktu, ale mam dziwne przeczucie, że czegoś zapomniałem. Mam rower, kompas, buty – e tam – myślę sobie jakoś to będzie.
Podjeżdżam pod firmę i przepakowujemy rzeczy Tomasza – mamy wszystko ( chyba) – ruszamy na naszego pierwszego „Mini Bergsona”.
Zatrzymujemy się przy pierwszym sklepie, kupujemy parę drobiazgów na drogę i dalej powoli mkniemy ku Karpaczowi nie bacząc na deszcz i wiatr. Tomasz określa co będziemy robić po przyjeździe – najpierw kolacja, potem montowanie rowerów i mapnika … – zaciskam mocniej zęby , bo wiem że go nie mam. Mówię o tym Tomkowi – głośno komentuje moje zachowanie … Po drodze tylko jeden przystanek, ale w ściśle określonym miejscu, co jak się okaże za godzinę uratowało dobre poczucie Tomasza na następne dni. Po około 0,5 h stajemy pod sklepem, aby zakupić jakieś napoje. Tomasz szuka portfela, najpierw w spodniach, potem w kurtce, plecaku pierwszym, plecaku drugim, pod siedzeniem z przodu, z tylu , potem robię to ja a w odwrotnej kolejności– operację tą powtarzamy kilka razy bo przypomina nam się zdarzenie sprzed lat jak w drodze na wspinanie do zakopanego kolega położył portfel w aucie i szukał go .. Tomasz używa coraz prostszych słów i mówi co myśli o ludziach noszących portfel w tylniej kieszeni, zaczyna już oceniać starty i dzwonić do banku, aby zablokować karty. Szansa, że wracając na miejsce postoju znajdziemy zgubę określamy jako 1 na 1000 … Jednak wracamy.
… jest ciemno, wieje, pada chwilami, a ON jak gdyby nigdy nic leży sobie na środku drogi – mały, brązowy skórzany, już z daleka widać powód naszego powrotu … – dobra rada od Tomasza – noście portfel w zapinanej kieszeni …
Koło 20.00 podjeżdżamy do ciemnego hotelu – światła nie ma – i nie będzie jak się okazuje do rana. Na szczęście organizator się mylił i za parę chwil prąd był. Pobieramy numery startowe. Szukam wzrokiem znajomych – to małe środowisko i ludzie się znają. I tu moje zdziwienie – kolega z liceum – Piotr. Było na liście takie nazwisko, ale myślałem, że to przypadek … Pytam jak tu trafił – mówi, że przypadkiem, że kupił kurtkę Bergsona, wrzucił jej nazwę w wyszukiwarkę i …. postanowił przyjechać … – czy to normalne zachowanie ….. – ale za to widać, że jesteśmy z jednej klasy …
… za chwile kolejny znajomy – też Tomek – z Moutain Maratonu – pytam czy wziął GPS’a – nie wziął – to dobrze przynajmniej się nie zgubimy …
sobota 20.01.2007
… 5.00 rano koleś chodzi po pokoju, zachowuje się cicho, ale mimo tego nie mogę spać, słyszę jak odkręca wodę, myje się … wychodzi z pokoju i zapada cisza … budzik, mój budzik też jest przeciwko mnie i niemiłosiernie daje znać iż nadszedł czas walki …
… stoimy na starcie z mapą w rękach (że niby jestem nawigatorem), pośpiesznie robię coś na kształt mapnika na rowerku (a mogłem zabrać ten, który mi kupiła żona). Patrzymy na mapę i analizujemy jak tu się dostać do pk1. Nagle strzał i ruszamy … jesteśmy na końcu … ale za chwile część ludzi wraca na nasz wariant, bo okazuję się może i dłuższy ale szybszy … bez większych problemów docieramy do pk1 przy leśniczówce (pierwsze 4,5km za nami). Może nie jesteśmy w czołówce, ale peleton jest jeszcze nie rozciągnięty.
Wariantów do pk 2 jest kilka – my wybieramy ten najprostszy, ale i najdłuższy … po pokonaniu paru powalonych drzew, prowadzeniu rowerów pod górę wreszcie pedałujemy asfaltem w górę, pozdrawiając zespoły mknące naprzeciwko nam w dół do pk3. Obserwujemy ciekawe zjawisko jak woda spod kół zalewa zawodników – trzeba było kupić błotniczki do naszych żelaznych rumaków – ale jak to mówią – na żołnierzu zmokło, na żołnierzu wyschnie – myślę sobie. Okazuje się, że przy naszej biurowej pracy i „rewelacyjnym” przygotowaniu na pk 2 na zaśnieżonej przełęczy Okraj po 13,5 km jesteśmy prawie ostatni – przynajmniej nie pada, a wiatr nie jest taki straszny.
Droga do punktu nr 3 stoi otworem – okazuje się, że to tylko tak naprawdę zjazd- szkoda, że mój rower nie ma prawie tylniego hamulca … sam go sobie „wyregulowałem” … pędzimy z przełęczy – dzięki mapnikowi mam mokre spodnie tylko z tyłu, Tomasz tak pędzi że woda spod kół przednich jest przed nim – tyle tylko, że w nią wpada – … Po paru, parunastu minutach i 5 km jesteśmy przy sztolniach i szukamy wewnątrz punktu 3. W środku grupka ludzi szuka czegoś na suficie – jak wam coś spadło to szukajcie na ziemi … podpowiadam – niestety nie rozbawiłem ich. Po wyjściu ze sztolni – robią nam parę fotek – połowa trasy rowerowej za nami.
Miało być z górki, bo to połowa, ale jak się okazało to tylko teoria. Mozolnie wspinamy się po krętych ścieżkach tracąc kolejne kalorie, nie wieje, nie pada , i jest całkiem sympatycznie.
Dojeżdżamy do Czarnowa – mamy już końcówkę szlaku do pk 4 i 26 km. Napotkani turyści mówią, że będzie ciężko, ale nie zdają sobie sprawy jak będzie naprawdę.
Wyobraźcie sobie powalone drzewo, obok drugie i jeszcze parę na kupce … przedzieramy się przez dżunglę powalonych drzew, to czołgając się ciągnąc rowery, to przerzucając je przez tamy z drzew … i trwa to wieczność – to mógł być nasz „las śmierci”- ale my jesteśmy twardzi i dalej idziemy, i idziemy…. i w końcu całkiem przypadkiem natrafiamy na szlak zielony, nie ten którego szukaliśmy, ale cóż to – wszystkie drogi prowadza do punktu usytuowanego na malowniczym tarasie widokowym skały zwanej Ostra Mała. Podbijamy punkt i mkniemy dalej – przynajmniej mentalnie, bo zjazdy są tak strome dla nas, że żaden nie ryzykuje upadku z rowerka …- trasa jest ok, nawet słońce wyszło. Wjeżdżamy w malowniczą dolinę, a w oddali widać ruiny wieży widokowej i dwa jeziora. Zastanawiamy się czy można nurkować, aż tu nagle … Tomek złapał gumę w tylnim kole – znowu, bo ma ostatnim rajdzie też, to samo koło mu strzeliło . Szybko rozbieramy koło – łatamy, jedziemy dalej okazuje się, że to nie ta dziura. Ponownie – łyżka , opona kółko … biorę wodę z jeziora oblewam dętkę i już wiemy gdzie jest dziura – tym razem ta właściwa. Dobrze, że tym razem mieliśmy zestaw naprawczy. Po 20 minutach mkniemy dalej do kolejnych skał, znajdujemy precyzyjnie gościa w namiocie przy skale Mrowiec i na 35 km podbijamy punkt. Teraz już prosty podjazd do bazy, jedziemy trochę w dół, a potem trochę mozolnie po długiej prostej wbijamy się do hotelu mijając po drodze zakłady Orzeł, dalej prosto pomiędzy starymi zabudowaniami. Nie zdajemy sobie zupełnie sprawy iż jesteśmy obserwowani przez przydomowe psy, niektóre leniwie patrzą na nas i ziewają oscentacyjnie – nie wszystkie niestety. W każdym stadzie znajduje się jakiś zapaleniec, który ochoczo mknie za nami niemiłosiernie ujadając – nie ma szczęścia tym razem – nie dopadał nas, za to my jesteśmy na przepaku. Jest 15.30 i punkt 6 – 44 km rowerem . Mamy realne szanse zmieścić się w limicie 12 h. Jeszcze tylko 20 km i 4 godziny. Zmieniamy sprzęt i idziemy już pieszo na Sowią przełęcz – musi nam to zająć 1 h w innym przypadku – nie damy rady. Zegar wybija 17.00, a my jeszcze daleko w lesie, idziemy dalej zdobywając kolejny punkt o 17,30 – pół godziny po czasie – i już wiemy, że tym razem nie zmieścimy się w limicie – siedzimy spokojnie wsłuchując się w świst wiatru. Po chwili do wiaty wchodzi Magda ze znanego zespołu – jak się później okazało. Opowiada o wyczynach nawigacyjnych jakich dzisiaj dokonała – postanawiamy kontynuować podróż do bazy razem …rozmawiamy całą drogę – namawia nas na długie rajdy bo jak twierdzi tam limity czasowe nie są tak wyśrubowane…..
Jesteśmy na dole, zdajemy numery startowe i już planujemy kolejne zawody. Nie wiem czy je ukończymy czy nie – jak wielu naszych kolegów. Znowu na nie pojedziemy aby pościgać się z samymi sobą , ze swoimi słabościami, aby znowu spotkać znajomych i przy piwie po wszystkim rozmawiać do rana …
Miło brać udział w dobrze zorganizowanej imprezie – za co należą się organizatorom gratulacje, miło spotykać ludzi z którymi łączy jeden cel – nie wiadomo po co szukać czegoś po górach w dzień i w nocy, dzień po dniu , w słońcu i w deszczu, w śniegu i w błocie, pieszo, rowerem i czym się jeszcze da ….
Они кормили птиц, работали в саду и ругались каждую субботу по вечерам, когда муж, пошатываясь, добирался домой из паба.
Она вернулась на свой прежний наблюдательный пост и посмотрела вниз.
Ведь жители деревни могли гнаться за ним.
С удовольствием сяду, если этот виртуоз, этот волшебник останется "Обществознание Учебник для 11 кл." по-прежнему у вас.
Все остатки пиршества были уже убраны.
Всегда интересно заново взглянуть на человека, который, как уверяют, влюбился в тебя с первого взгляда.
Zostaw odpowiedź