[b][size=x-large]Błotem witani[/size][/b]
NonStop Adventure: Góra Ślęża, Sobótka k. Wrocławia, 30-31 maja 2009 r.
[img]/xoops/modules/wfsection/images/sleza2009/sleza_3.jpg[/img]
Miałem parcie na zawody. Uświadomiłem sobie nagle, że tak na serio ostatni raz ścigałem się chyba półtora roku temu. Nigdy wcześniej się nad tym tak nie zastanawiałem – cały czas myślałem o sobie jak o sportowcu. A tu się okazuje, że przyzwoitość właściwie już nawet nie pozwalała tak o sobie myśleć. No niby treningi były – prawda – ale co to za treningi, jak się nie startuje? Nawet nie zauważyłem, jak stałem się sportowcem niedzielnym. Wstyd!
W każdym razie miałem mocne postanowienie powrotu – tak serio serio. Myśląc o tym, że będę się ścigał w rajdzie, miałem dreszczyk emocji. O to chodziło! Chyba dawno już tego nie czułem. Ekipę miałem wymarzoną – właściwe trzon napieraj.pl (Magda, Kshysiek, Adam – brakowało tylko Gawła) i na doczepkę Drewniaczek, czyli ja. Pomyślałem sobie, że z tego może wyjść coś ciekawego. I jeszcze zawody robione przez Marka Woźniczkę (ukłony) – krótkie, czwórkowe ściganie, czyli coś co zdecydowanie lubię najbardziej. Nawet nocki w tym moim „powrocie do sportu” udało się uniknąć.
[b]Pieszy[/b]
W weekend pogoda okazała się wyjątkowo „przygodowa”, jak to określili organizatorzy. Tyle błota dawno nie widziałem na zawodach. Ale jako że głodny byłem wszystkiego co tylko z rajdami się jakoś wiąże, taka pogoda też bardzo mnie cieszyła. No fun po prostu na całego 🙂 Pierwszy etap to wspólny bieg na rzeczoną Górę Ślęża – razem z zawodami w biegu górskim. Koledzy (biegacze górscy) po 4km mięli już spokój, podczas gdy my zaliczaliśmy dopiero pierwszy punkt kontrolny. Po drodze mijaliśmy między innymi Pana Kolejarza – startował w zawodach w biegu górskim w pełnym kolejowym umundurowaniu. Nawet butów nie zmienił na wygodniejsze. Znacie jakichś kolejarzy? Ja mnóstwo (studiuję budownictwo transportowe) i nadal nie wiem jak to się dzieje, że ci najbardziej wykręceni ludzie to zwykle są kolejarze…
Ile daje pozycja miejsce na starcie w tak długich zawodach? Można pomyśleć, że niedużo – w końcu wszyscy zaczynają mniej więcej z tego samego miejsca i sukces jest kwestią późniejszego tempa. To niby tak, ale… Na starcie ustawiliśmy się grzecznie w jednym z ostatnich rządków. Żeby jeszcze było trudniej, Drewniacki zapomniał mapy ze startu i musiał się po nią wracać kilkadziesiąt metrów (dzień dobry 🙂 ). W efekcie potem jeszcze długo, długo wyprzedzaliśmy ludzi idących niemalże spacerkiem. Wniosek? Staraj się na starcie stanąć jednak trochę z przodu.
[img]/xoops/modules/wfsection/images/sleza2009/sleza_4.jpg[/img]
Cały pieszy etap był dla nas trochę zaskoczeniem – biegaliśmy właściwie cały czas po tej samej górze a nabiegaliśmy się jak dzikie koty. Naprawdę! Na mapie to wyglądało jakbyśmy kręcili się cały czas w obrębie kilku km od szczytu, a my w ogóle się nie nudziliśmy. Fajna taka góra! Z resztą później z roweru było ją widać z odległości – wyglądała imponująco. Muszę Wam przy okazji polecić jedną fajną, rajdową rzecz. Mam na myśli wzięcie laski na hol 🙂 Poważnie! Dawno nie poczułem takiej mocy jak wtedy, gdy wziąłem Magdę na hol (generalnie żoną opiekował się Kshysiek, ale raz na chwilę też mi pozwolił się nią zaopiekować 🙂 ). Podobno to jest znany efekt – cytowano nawet Pawła Dybka, by to udowodnić. W każdym razie czad – czujesz dodatkowe obciążenie i dajesz z siebie wszystko, żeby jak najwięcej było prędkości. Dwa razy w życiu miałem okazję kogoś holować na biegu i za każdym razem miałem niesamowite poczucie mocy. Powinniście spróbować, jeżeli jeszcze tego nie robiliście 🙂 Zdarzyło mi się nawet przeciągnąć Magdę po błocku, jak się raz potknęła. Wyglądała zupełnie jak foczka – bezcenne!
[b]1. rower, kajak[/b]
Mimo tego, że w zasadzie nikogo nie wyprzedzaliśmy, to chyba daliśmy czadu jakimiś pokątnymi ścieżkami. Kończyliśmy bieg na Ślężę gdzieś tam w końcówce stawki, a na rowery wyszliśmy już zdaje się czwarci czy piąci. Tutaj dopiero miała zacząć się przygoda, chociaż pierwszy, płaski etap rowerowy tego nie zapowiadał. No może poza złapaną na samym początku przez Adama gumą. Przy okazji – pierwszy rowerowy punkt w krzaczorach był genialny! Szkoda tylko, że wziąłem leginsy 3/4. Ale kajak to była dopiero zabawa! Wszystko rozchodziło się o drugi kajakowy punkt – linia brzegu „zmieniła się” (w cudzysłowie, bo właściwie była to brand new linia brzegowa – ze starą nie miała wiele wspólnego) w efekcie czego punkt zaznaczony na mapie na brzegu znalazł się… na wyspie. Słodkie, prawda? Trochę tam przemarzliśmy, szukając go. I pewnie byśmy nie znaleźli, gdyby nie pomoc organizatorów. Kolejny punkt (na środku jeziora) też niczego sobie. Zastanawiałem się, czy trafilibyśmy tam, gdyby nie te dwie ekipy płynące na niego przed nami, na które się kierowaliśmy. No i jak one na niego trafiły? Ostatecznie było to tylko 5km kajaku, ale nie pamiętam tak upierdliwego kajaka. Z resztą chyba nie tylko mnie ten kajak męczył – miło było usłyszeć naszą drużynową kobietę (a Magda jest drobnej budowy) puszczającą porządną wiązankę 🙂 Każdy się czasem zdenerwuje.
[img]/xoops/modules/wfsection/images/sleza2009/sleza_1.jpg[/img]
[b]2. rower[/b]
Musze przyznać, chociaż ta opinia pewnie wyda się wielu osobom dziwna, że następny etap rowerowy był jednym z fajniejszych rajdowych odcinków rowerowych jakie znam. Od początku zawodów padało i trochę błocka było, ale dopiero tutaj dało się nam ono we znaki, bo było aż po ośki. Początkowo płasko – potem górzyście. I to tak górzyście, że większość przelotów między punktami przebiegała wg schematu – zaatakować PK, na dół, objechać górę, atak na PK itd. Niektórzy psioczyli, ale mi się podobało. Czułem moc i napierałem. Adam nawigował wyśmienice, więc nie było się o co martwić tylko przeć. Kshysiek holował Magdę a ja w zasadzie się leniłem, bo rozprowadzanie drużyny mi nie wychodziło, jak się później dowiedziałem. No wstyd się przyznać, ale co mam ściemniać?
Przez jakiś czas próbowaliśmy ścigać Speleo. Jeden punkt podbijaliśmy nawet razem. Potem jednak odskoczyli. Zwłaszcza na morderczym zadaniu specjalnym „most linowy”, którzy koledzy pokonali wzorowo! Trzeba też przyznać, że nie był to ten podstawowy skład – z tamtymi chłopakami i ich dziewczyną nie mięlibyśmy pewnie szans.
Wspomniany most linowy. To była zabawa! Puścili mnie na pierwszy ogień (mnie – takiego małego Drewniaczka 🙁 ) i to z rowerem! Trochę obciachu było (szło mi to raczej opornie), ale jakoś się udało. Później jednak lepiej sprawdziła się metoda – przechodzą sami ludzie a rowery przeciągamy na koniec. Sam most był imponujący – rozpięty nad zalanym kamieniołomem z naprawdę porządnym fragmentem pod górę w drugiej części. Szkoda że po ciemności, bo w dzień pewnie wrażenia były jeszcze lepsze. Z mostu do mety był już tylko kawalątek.
[img]/xoops/modules/wfsection/images/sleza2009/sleza_2.jpg[/img]
[b]Podsumowanie[/b]
Bardzo fajny rajd. Zajęliśmy trzecie miejsce (po tym jak w 360 skurczył się jeden zawodnik), co uważam za bardzo dobry wynik. Jak na powrót do ścigania – dla mnie rewelacja. Wróciliśmy do bazy po 13h 31 min. napierania, a ja byłem naprawdę wykończony. Znaczy, że chyba dałem z siebie dużo. Poza tym mam wrażenie (wierzę, że nie tylko ja), że bardzo dobrze nam się współpracowało w zespole. Nie wchodziliśmy sobie w drogę, staraliśmy się dzielić rolami itd. – co ja Was pracy zespołowej będę uczył, sami wiecie. Przez te półtora roku mojej sportowej absencji koledzy zrobili spory postęp (jeżeli wolno mi to oceniać) i teraz muszę ich szybciutko podgonić. Kurcze – Magda, chłopaki – fajnie się z Wami napiera!
Ach i jeszcze jedno. W bazie nie było niestety ciepłej wody o tej porze, o której my tam zawitaliśmy. A że my jesteśmy błękitno-krwiści, to jak wrzątku nie ma, nie wchodzimy pod prysznic. Spaliście kiedyś „na brudniaka” po rajdzie? Wspaniałe uczucie! Ja pierwszy raz tego doświadczyłem, ale Kshysiek podobno tak regularnie 😉 Spróbujcie!
Zostaw odpowiedź