Ukoronowaniem zawodów, ale i głównym celem mojego przyjazdu był etap trzeci. Areną zmagań były szeroko rozumiane okolice Koloseum. Samo usytuowanie centrum zawodów było rewelacyjnie – w odległości zaledwie 100 metrów od tej budowli. Trasa prowadziła przez najstarszą część Rzymu – charakter zmagań z historią europejskiej cywilizacji w formie biegowej nakreśla Piotrek Pieroń.
W pierwszy weekend listopada (który był również długim weekendem) wybrałem się do Rzymu. Oprócz zobaczenia jednych z najstarszych zabytków europejskiej cywilizacji postanowiłem wziąć udział w nietypowych zawodach na orientację Rome Orienteering Meeting. Nietypowych jak na polskie warunki. Były to trzydniowe zawody sprinterskie centrum miasta.
Pierwszym etapem był nocny bieg w parku ze startu masowego. W mojej kategorii (męska elita) startowało ok. 80 zawodników, a więc całkiem spora grupa. Wszystko było by piękne, gdyby nie lokalizacja pierwszego (i jednocześnie węzłowego) punktu. Organizatorzy postanowili umieścić go w najciaśniejszym zaułku, więc w jednej chwili rzuciło się na niego kilkudziesięciu chłopa. Wyzwaniem nie było jego znalezienie, ale podbicie. Reszta trasy nie sprawiła mi większych problemów, a park mimo swego śródziemnomorskiego klimatu był bardzo prosty technicznie.
Drugi etap zlokalizowany został najdalej od centrum. Na szczęście oddana niedawno nowa odnoga metra prowadziła w tamte strony, więc nie było problemów z dotarciem do celu. Już w pierwszej chwili po wejściu do tego parku rzuciła się w oczy jego nietypowość. Nie był to park jaki znamy z naszych miast, lecz coś innego. Centrum zawodów zlokalizowano na półwyspie wcinającym się w jezioro, a widokowy dobieg do mety prowadził brzegiem właśnie tego jeziora. Zaraz po starcie zorientowałem się, że ten park, a raczej las można bez problemu nazwać dżunglą. Co prawda nie byłem nigdy w prawdziwej równikowej dżungli, ale tak na chwilę obecną wyobrażam sobie jej uproszczoną wersję. Rosło tam wiele różnych drzew (w tym oliwkowe) i krzewów, które znacznie utrudniały przebieżność. Opuszczanie ścieżek wiązało się z ryzykiem przedzierania przez gęstwiny. Mimo pozornej nieatrakcyjności bieg ten zaliczam do udanych i do dzisiaj dobrze go wspominam.
Ukoronowaniem zawodów, ale i głównym celem mojego przyjazdu był etap trzeci. Areną zmagań były szeroko rozumiane okolice Koloseum. Samo usytuowanie centrum zawodów było rewelacyjnie – w odległości zaledwie 100 metrów od tej budowli. Trasa prowadziła przez najstarszą część Rzymu. Zmagania rozpoczynały się na terenie dawnej willi Nerona, prowadziły obok Forów Cesarskich, przez Kapitol i tereny dawnego getta żydowskiego. Na koniec organizatorzy zafundowali nam obiegnięcie dookoła Koloseum. Dla mnie jako fana starożytnego Rzymu było to bardzo ciekawe i niezapomniane przeżycie.
Zwiedzanie miasta połączone z biegiem na orientację to dużo ciekawsze zajęcie niż samo zwiedzanie, czy samo bieganie. Pomysł ten pojawił się w zeszłym roku wraz z wyjazdem do Londynu i wzięciem udziału w zawodach London City Race. Były to jednodniowe zawody z bardzo długą trasą poprowadzoną w najstarszej części miasta. Trasa była bardzo wymagająca technicznie, najlepsze warianty nie rzucały się od razu w oczy. Bardzo spodobał mi się ten rodzaj rywalizacji i postanowiłem nie poprzestawać na Londynie. W tym roku był Rzym, a w przyszłym? Jeszcze się zobaczy. Na pewno muszę kiedyś pobiegać w Wenecji, ciekawie zapowiadają się również Porto i Barcelona. Ale na planowanie przyjdzie jeszcze czas, gdyż w lipcu wielki bieg miejski w polskim wydaniu – Kraków City Race.
{youtube}y4rYqReMfvk{/youtube}
Zostaw odpowiedź