W maju tego roku Piotrek Bętkowski i jego dziewczyna – Martyna Wiśniewska zabłysnęli w Ultra-Trail Australia, zajmując bardzo wysokie lokaty w biegach na 100 i 50 km. Pojechali, bo znaleźli tanie bilety, napisali do organizatora czy wpuści ich jeszcze na listę startową. Zapytaliśmy Piotrka o jego wrażenia z imprezy, trening i podejście do ścigania.
Ultra-Trail Australia odbywa się ok. 100 km na zachód od Sydney w malowniczej scenerii Gór Błękitnych w Nowej Południowej Walii. Podobno swą nazwę zawdzięczają porastającym je eukaliptusom, uwalniającym swe olejki eteryczne, co z daleka sprawia wrażenie jakby były spowite lekką, niebieskawą mgłą. To niezbyt wysokie góry, najwyższy szczyt – One Tree Hill wznosi się na 1 111 m n.p.m., ale trudnością 100-kilometrowej trasy są… schody. Ponoć jest ich do pokonania aż siedem tysięcy! A 90% jest na drugiej pięćdziesiątce.
Oprócz 50 i 100 kilometrów podczas imprezy można też pobiegać na 22 kilometry, a nowością w tym roku był bieg po schodach, podczas którego należało się wgramolić na 953 stopnie (które swoją drogą – trzeba również pokonać kończąc biegi na 50 i 100 km). Piotrek porównuje Ultra-Trail Australia do Biegu 7 Dolin w Krynicy. Na 100 kilometrach trzeba pokonać podobną ilość przewyższeń (4400 metrów). – Może się wydawać, że jest to w miarę łatwy bieg pod względem „biegowy” – mówi Piotrek. – Ja preferuję biegi, na których można trochę więcej pobiegać w związku z moją uliczną przeszłością – dodaje.
Piotrek zaczął bieg spokojnie, rozważnie, trzymając się trochę z tyłu, by później piąć się w generalce. Jego 10. miejsce na mecie wywołało wielką falę radości wśród polskich biegaczy ultra. To naprawdę duże osiągnięcie, zwłaszcza w stawce mocnych zawodników, z których właściwie każdy miał do dyspozycji support. W dodatku – to był Piotrka pierwszy zagraniczny start w ultra i pierwsza stówa. – Rozmawiałem z zawodnikami, których wyprzedzałem na trasie. Każdy się dziwił, że to jest mój pierwszy start na stówę, bo biegłem wtedy gdzieś ok. 15. miejsca. Ale mówiłem im, że mam 2 dystanse powyżej 80 km, które zajęły mi coś około 9 godzin, 3 razy biegłem Rzeźnika, krótsze dystanse ok. 60 km, kilka maratonów, no i 13 lat biegania. Nie bałem się tej stówy – opowiada.
Ze względu na kolosalną liczbę schodów, Piotrek w swoim treningu musiał uwzględnić bieganie po klatkach schodowych, wchodzenie na 10. piętro. Jego plan był skoncentrowany na zawodach w Australii już od października, pięć razy udało mu się pojechać w góry na 4-5 dni (to wyjątkowa sytuacja, bo zwykle Piotrek szlifuje moc głównie na nizinach), jednak oprócz pracy nad wyhodowaniem zwierzęcej siły, nie zapomniał też o szybkości. Miał okazję to sprawdzić w kwietniu w maratonie we Wiedniu, biegnąc jak to określa „trochę z marszu” i osiągając fenomenalny czas 2:34:44, bijąc o 8 sekund swój poprzedni rekord. – To życiówka trochę niespodziewana, bo to było z „roboty” właśnie do stówy. Miałem plan żeby pobiec gdzieś w lutym 65, żeby trochę się obyć z dystansem. Biegłem ZUK-a w ciężkich warunkach. To mi nie dało odpowiedzi gdzie jestem z formą, bo warunki były zbyt ciężkie, zbyt śnieżne. Ale bieganie na ulicy wskazywało, że z formą jest fajnie – opowiada.
Warto zwrócić uwagę na to, co pojawia się między wierszami. Oprócz pracy na etacie przez pół roku w każdy weekend jeździ po Polsce organizować biegi Grand Prix City Trail, a na jego treningowym liczniku pojawiają się wartości 100-140 kilometrów w tygodniu. – Ja nie widzę w tym jakiegoś bohaterskiego czynu. Są ludzie, którzy pracują na 3 zmiany. Ja mam unormowany czas pracy. Nie mam rodziny, dzieci, które absorbują czas. Są osoby, które łączą pracę, rodzinę i biegają na wysokim poziomie – opowiada. Kładzie również nacisk na to jak istotne jest środowisko, w którym się funkcjonuje. Ekipa City Trail to mocni biegacze, którzy wzajemnie nakręcają się do treningu i robienia poważnych wyników. – Maraton w Wiedniu biegłem też dlatego, że wiedziałem, że Piotrek Książkiewicz będzie biegł tydzień później i chciałem podkręcić tą poprzeczkę do życiówki. Bo on cały czas mówi, że chce pobić moją życiówkę – śmieje się Piotrek.
W Australii, chociaż czuł, że ma zawody pod kontrolą, nie obyło się też bez kryzysu. Na 63. kilometrze, gdy na dobre zaczęły się schody, profil pokazywał, że ma być łatwo, a zdecydowanie nie było. – Dogonił mnie 12. zawodnik, bardzo doświadczony i widać było, że jest mocniejszy na tych schodach, miałem kryzys. Ale szybko się poratowałem. Wiedziałem co zrobić. Miałem spokojną głowę, wiedziałem, że można go przezwyciężyć. A druga sytuacja zdarzyła mi się dosyć niespodziewanie na 4 km przed metą. Zaczęły mnie łapać skurcze, co rzadko mi się zdarzało. No ale to nie jest tak, że się umiera od tego bólu. Wiedziałem, że jestem 10. Nie mogłem odpuścić. 10. miejsce to nie 11. Miałem 2 minuty przewagi nad następnym zawodnikiem, choć o tym nie wiedziałem. Czułem metę, że jest blisko i już się cieszyłem – opowiada.
Dziesiąte miejsce Piotrka i 8. Martyny wśród kobiet na trasie 50 km bardzo ich cieszy, ale i wyzwala pewien głód. Obydwoje widzą przed sobą jeszcze długą drogę. – Dziesiąte miejsce w takim biegu to jest trochę takie pukanie do bram elity, można powiedzieć światowej – przyznaje Piotrek.
Chwilę po powrocie z Australii Piotrek przyjechał pokibicować na Biegu Rzeźnika. Złapaliśmy go i przeprowadziliśmy długą rozmowę. Zachęcamy do obejrzenia filmu. Dowiecie się z niego również o kosztach wyjazdu na Ultra-Trail Australia, poznacie plany Piotrka i dowiecie się jakie bieganie lubi.
Dla zainteresowanych imprezą – link do strony organizatora.
Zostaw odpowiedź