Patrycja Bereznowska jest nową, kobiecą, rekordzistką trasy Spartathlonu. Jej 24 godziny 47 minut i 7 sekund to niesamowity wynik. Teraz okazuje się, że sędziowie niesłusznie odebrali jej kilka minut. Polka na trasę Spartathlonu już wracać nie zamierza, ale planuje udział w biegu 48-godzinnym. Znów w Grecji.
Z Patrycją rozmawiamy dzień po jej przylocie do Polski, w stadninie w Woli Duckiej, przy akompaniamencie rżącej Egidy.
– Dziś jeszcze nie biegam. Wybieram się za to na przejażdżkę – tłumaczy Patrycja. Nogi jej już nie bolą.
– Zauważyłam, że wraz z nabieraniem doświadczenia w biegach 24-godzinnych i tych powyżej 100 kilometrów, stopniowo mój organizm potrzebuje coraz mniej czasu na regenerację.
Oskar Berezowski: – To kiedy wznawiasz treningi?
Patrycja Bereznowska: – Tradycyjnie w czwartek. Zazwyczaj po zawodach robię sobie przerwę do czwartku. Pierwszy trening jest delikatny. Zazwyczaj jakieś spokojne 10 kilometrów.
Pokonujesz 245,3 kilometra w szalonym tempie i naprawdę nie czujesz zmęczenia?
– Zmęczenie czuję, ale nie jest ono na tyle poważne, żeby jakoś bardzo się nad sobą rozklejać. Kiedyś około drugiego dnia po zawodach przychodził kryzys. Czułam się wtedy nie tylko zmęczona, ale i miałam osłabioną odporność, tak jakby miała mnie złamać jakaś choroba. Zwykle udawało mi się to przezwyciężyć, ale na przykład teraz po Spartathlonie taki kryzys się nie pojawił.
Ten Spartathlon to był dla Ciebie dosyć nietypowy bieg. Jesteś mistrzynią świata w biegu 24-godzinnym. Zazwyczaj biegasz po przewidywalnych pętlach.
– Faktycznie Spartathlon był dla mnie wielką niewiadomą. Znam specyfikę długich zawodów rozgrywanych na pętli. Tu jednak było zupełnie inaczej. Debiutowałam na trasie z Aten do Sparty, nie znałam jej i to mnie niepokoiło.
Trasa Cię zaskoczyła?
– Nie tyle trasa, co jej przygotowanie i zabezpieczenie. Przykro o tym mówić, ale zaskakująca była ilość śmieci na trasie, brak toalet i monotonia na punkcie odżywczym.
Ty miałaś na szczęście swój serwis, który nawet dostał podobno żółtą kartkę.
– Nie serwis tylko ja. I była to bardzo dziwna i niepoważna ze strony organizatora historia. Oznaczenie trasy nie było może fatalne, ale często trzeba było szukać kolejnej strzałki. Nocą, gdy biegnie się w ciemnościach z czołówką na głowie, bywa to kłopotliwe. Problem ze znalezieniem odpowiedniej drogi miał Łukasz Sagan. Jego serwisowy samochód zatrzymał się, żeby mu wskazać miejsce. Zobaczył to sędzia. Zatrzymał też auto mojego serwisu, zaczął się awanturować. Dziewczyny czekały aż sędzia skończy i je puści, a w tym czasie ja je minęłam, bo wszystko rozgrywało się na ulicy. Będę bronić mojego zespołu. Jest cudowny i wiele mu zawdzięczam. To nie był nasz błąd. Zastosowaliśmy się do polecenia sędziego!
To w czym problem?
– Za chwilę sędzia podjechał do mnie i oświadczył, że dostaję żółtą kartkę. Byłam zaskoczona i zapytałam za co. Stwierdził, że zarejestrował kontakt z serwisem poza wyznaczonym miejscem. Tłumaczyłam, że przebiegałam koło auta, które on sam przecież zatrzymał i nie korzystałam z ich pomocy. Ta rozmowa trwała z pięć minut. Tyle straciłam na dyskusję z sędzią.
Czyli z rekordu trasy mogłaś urwać jeszcze kilka minut?
– Na to wychodzi. Byłam zła, bo przez to zamieszanie z sędzią dziewczyny nie były w stanie dostarczyć mi bidonów z piciem na kolejny punkt żywieniowy. Coś tam łyknęłam z kubeczka i przez kolejne 14 kilometrów zastanawiała się, gdzie mój serwis i czy na następnym punkcie w ogóle zobaczę swoją ekipę.
Irytujące, ale i tak nie zostałaś najgorzej potraktowana przez sędziów.
– Tak. Można powiedzieć, że miałam szczęście, bo jeden z zawodników został potrącony przez samochód z arbitrem.
Coś Cię jeszcze zaskoczyło?
– Pozytywnie zaskoczyła mnie pogoda. Bałam się upału, ale na szczęście go nie było. Dzięki temu szybciej, niż planowałam, pokonałam pierwszą część trasy i zostało mi więcej sił na realizację planu w drugiej części.
A plan zakładał przyspieszenie?
– Taki był plan, ale wszystko zweryfikować miała góra Sangras. Na szczęście poradziłam sobie z nią doskonale. Podobno ten podbieg zrobiłam 20 minut szybciej niż kolejna trójka moich rywalek.
Góry to nie jest Twoje stałe miejsce rywalizacji.
– Faktycznie musiałam się przygotować specjalnie do tych podbiegów. Plan, że zaatakuję Spartathlon pojawił się po zwycięskich mistrzostwach świata w biegu 24-godzinnym w Belfaście (złoty medal i rekord świata: 259,991 km – przyp. napieraj.pl). Zaplanowałam więc udział w Bieg Szlak Trafi, Jakuszycach i Iron Run w Krynicy. To miało dodatkowo wzmocnić moją siłę biegową i chyba się udało zrealizować ten plan.
A plan pod tytułem „rekord trasy” z Aten do Sparty dawno się pojawił?
– Gdy zdecydowałam się na start, popatrzyłam na dotychczasowe wyniki, policzyłam, przeanalizowałam i pomyślałam, że to jest w moim zasięgu. Wiedziałam jednak, że jeden poważny argument przemawia za tym, że mogę nie dać rady. Chodziło o doświadczenie. Z reguły debiutantki nie biją tam rekordów. Poprzedni należał do Katalin Nagy z USA. 25:06:05 zrobiła w drugim podejściu. Faktycznie do doświadczenie się przydaje. Ja z profilu wyczytałam, a potwierdzili to też organizatorzy, że za Sangras jest już cały czas z górki. Tymczasem było tam jeszcze sporo podbiegów.
Podsumowując: sędzia zabrał Ci kilka minut, trasę znasz, to za rok znów bijesz rekord?
– Nie. To był mój pierwszy i ostatni start w Spartathlonie. Z resztą to mnie motywowało do pobicia rekordu. Pomyślałam, że nie będę musiała tam wracać i wyrównywać rachunków.
Aż tak źle było?
– Ten bieg miał wiele fantastycznych momentów. Spotykałam na trasie cudownych, pomocnych ludzi. Nie czuję jednak jakiejś magii tego miejsca, a brud na trasie i organizacja sprawiają, że nie są to zawody moich marzeń.
A jakie to są zawody?
– Może kiedyś uda mi się wystartować w Badwater, Western States, Ultrabalaton…
Co w najbliższych planach?
– Grudniowy bieg 24-godzinny w Chinach, a potem niespodzianka.
Nie bądź taka, powiedz.
– Mam pomysł na bieg 48-godzinny. W Atenach…
Powiedziała Patrycja, wskoczyła na konia i odjechała przed siebie…
Zostaw odpowiedź