Dwa tygodnie po Kieracie i tydzień po Biegu Rzeźnika w Mińsku Mazowieckim odbyła się ósma edycja Nawigatora. Było kameralnie.

 

 

17 godzin w wodzie


Startowałem w Nawigatorze po raz drugi i stwierdzam, że jest to zabawa dedykowana dla miłośników sportów wodnych. Pomaga też, jeśli lubi się komary.

Na początku zaczyna się niewinnie. Niby słyszysz w wiadomościach, że na Mazowszu są podtopienia; niby w opisach punktów kontrolnych dominują takie obiekty jak przepusty, rowy i brzegi zbiorników wodnych; niby na odprawie słyszysz, że jest mokro, a budowniczy trasy prawie się utopił; ale mimo wszystko wciąż wierzysz, że chociaż dwadzieścia, może trzydzieści kilometrów przejdziesz suchą nogą. Nadzieja tonie, gdy w kilkanaście minut od startu trafiasz na punkt, który stoi w jeziorze – półtora metra od brzegu.

 

A potem jest coraz ciekawiej. Drogi leśne wyglądają jak rowy melioracyjne, łąki to tak naprawdę rozległe rozlewiska, a takie pojęcia jak „brzeg”, „rozwidlenie” czy „skrzyżowanie” w odniesieniu do cieków wodnych mają charakter czysto umowny. Brodzisz przez pół maratonu, drugie pół – uklepujesz kalafiory na asfalcie. W pewnym momencie przestaje mieć znaczenie czy rów z wodą da się przeskoczyć, czy trzeba iść po dnie. Ale to jeszcze nie koniec.

Kiedy minie noc, pojawi się zmęczenie i wyjdzie słońce (wbrew prognozom nie padało, ale nie miało to większego znaczenia) nadlecą komary, dużo komarów i jeszcze gzy. Dzięki nim czujesz, że żyjesz, a brzęczenie urozmaica monotonne chlupotania pod nogami.

 

Komary stanowiły dla mnie jedyne towarzystwo na większości trasy. Wystartowało dziesięciu zawodników i stawka bardzo szybko się rozciągnęła. Przez pierwszych kilka punktów starałem się dotrzymać kroku Andrzejowi Buchajewiczowi, ale z pokorą musiałem uznać, że to zupełnie inna liga. Następne 70 km napierałem sam.

 

Atrakcji na trasie było co nie miara. O niektórych już wspomniałem. Warto dodać jeszcze piękne okoliczności przyrody, uciekające w popłochu sarny, dziki i mnóstwo najprzeróżniejszych ptaków.

 

Nie było czasu na nudę, bo cały czas trzeba było uważać na mapę, by nie namokła od wysokich traw. Za to punkty były ewidentne, dobrze ustawione i widoczne z daleka. To bardzo dobrze świadczy o organizatorach, bo gdyby chcieli ukryć lampion bez problemu mogliby część z nich schować pod lustrem wody. Co więcej Tomek Radomski odbierał telefony w środku nocy i cierpliwie odpowiadał na moje niezwykle inteligentne pytania w stylu „dlaczego ja tu jestem, a punktu nie ma?” Przyznaję, że dwukrotnie wina leżała po mojej stronie.

 

Szkoda za to, że egzaminu nie zdał system międzyczasów, który w założeniu polegał na tym, że zawodnicy mieli wysyłać z określonych punktów SMS-y do organizatorów. Pomysł zasługuje na uznanie, bo jest genialny w swej prostocie i pozwala niskim nakładem środków zapewnić dane do pobiegowej analizy. Problem w tym, że nie zadziałał. Z nieznanych mi przyczyn większość zawodników SMS-ów nie wysyłała i w rezultacie tabela międzyczasów jest wysoce niekompletna. Możliwe, że zwyczajnie zamokły im telefony.

Podsumowując: Nawigator to bardzo fajna impreza, a jeśli ktoś pomyślał, że narzekam i jestem niezadowolony to jest w błędzie. Zaangażowanie i podejście organizatorów niwelowało wszelką złość na warunki pogodowe i komary. Poza tym pierwszy raz w historii stanąłem na podium pucharu, wykręciłem przyzwoity czas, wygrałem bon na zakupy o wartości 200 zł a w dodatku zrobiono mi zdjęcie, które nadaje się na profil na Facebooku.

Zamierzam wrócić za rok. Może będzie bardziej sucho…

Jan Bolanowski

 

Zdjęcia pochodzą z galerii Organizatora Zawodów.

O Autorze

Podobne Posty

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany