Nie będę ściemniał: omijajcie tę książkę. „Bardzo długi bieg” wymęczył Mishika Shubaly. Miało być o bieganiu, o uzależnieniu, o wygrywaniu, a wyszedł… barwnie napisany „piciorys”, z którego uzależnieni nie powinni brać przykładu, a biegacze nie znajdą w nim smakowitych kąsków.
Uwielbiam książki autobiograficzne i biograficzne, które opisują wielką przemianę, walkę z samym sobą, krwiste uzewnętrznianie się ze słabościami i poszukiwaniem siły. Tego właśnie spodziewałem się po „Bardzo długim biegu”. Miało być o facecie w średnim wieku, który staczał się w przepaść uzależnienia od leków, narkotyków i alkoholu, a gdy był już na dnie postanowił wbiec na górę swoich problemów i popędzić dalej, do świata ultra. Liczyłem na szczere zwierzenia. Przeliczyłem się.
Mishka Shubaly zebrał za swoją książkę niezłe recenzje. Chcę wierzyć, że nie dlatego, że pisali ją ludzie, których do pisania owych recenzji namówiło wydawnictwo i sponsorzy owego „dzieła”. Dlaczego jestem taki krytyczny? Zdecydowana większość z 90 stron „Bardzo długiego biegu” to bardzo barwny piciorys – tak osoby uzależnione nazywają historię swojego nałogu.
Mishka pisze barwnie, zabawnie, sugestywnie jak nurzał się w różnych środkach zmieniających świadomość. Nic dziwnego jest z wykształcenia pisarzem. Swoją narrację prowadzi w trochę zabawnym, trochę ostrzegawczym tonie, ale raczej tak bezpiecznie. Mamy obraz rozrywkowego muzyka, który lubił się bawić, chlał, ćpał i zaczęło go to męczyć. Standard. Nie ma w tym nic oryginalnego, wstrząsającego – wspominki. Próżno w tym szukać szczerości Filipa Bryły (Spowiedź narkomana) czy sugestywności Melvina Burgessa (Ćpun).
Po kilkudziesięciu stronach dochodzimy wreszcie do kulminacji: Mishka zrywa z nałogiem i zamienia się w ultrasa. I tak jak był przeciętnym muzykiem i przeciętnym nałogowcem, staje się przeciętnym biegaczem ultra. W dodatku uważny czytelnik dowiaduje się, że to zerwanie z nałogiem nie jest do końca szczere. Autor wprawdzie rzuca ten najtwardszy towar, ale wszystkich „przyjemności” sobie nie odmawia. Czyli z nałogiem nie kończy, jedynie go redukuje i próbuje kontrolować? O tej części swojego życia już nie chce pisać i próbuje ją zagadać.
Na pocieszenie miało zostać kilkanaście stron o samym bieganiu. Te kilkanaście stron to także nic ciekawego. Mishka jest przeciętnym biegaczem, ale nie jest to jego największa pasja. Gra, pisze, bawi się w komedianta. To dobrze. Nie utonął w nałogu, odbił się od dna, ale to wszystko. Nie jestem w stanie mu jednak uwierzyć, bo brakuje mi w tej książce szczerości. Jest rodzajem stand-up’u, co dla jednych jest zaletą, dla mnie – wadą.
Nie znajdziecie w tej publikacji wielkich sukcesów i tajników biegania jak u Richa Rolla czy Deana Karnazesa. Oni nie musieli dźwigać się z uzależnienia, ale inspirują wielką siłą przekonywania. „Bardzo długi bieg” to w gruncie rzeczy książka lekka, która zyskała masę czytelników, ale to historia na sprzedaż od pierwszych słów, po okładkę (tak, okładka też jest skomercjalizowana).
Wiele powstało książek typu „podróż przez uzależnienie do biegania” jednak opisywany w artykule tytuł należy moim zdaniem do najsłabszych pozycji tego gatunku. Nie znajdziemy w nim nadmiaru inspiracji, a powielenie pewnego utartego już i przerobionego przez wielu poprzedników schematu. Poprzez kolejne strony odnosi się wrażenie, że książka miała służyć przede wszystkim autorowi a nie potencjalnym czytelnikom. W tym kontekście nie zgodzę się z autorem artykułu, że pozycja jest „lekka” chociaż być może takie miało być pierwotne założenie. Jest to z pewnością książka o małej objętości, która na swój przewrotny sposób jest jej zaletą ponieważ osobiście cieszyłem się gdy „bardzo długi bieg” dobiegł końca.
Nie czytałem i chyba nie przeczytam. Nie kręcą mnie opowieści nałogowców, te opisy staczania się… brrrr. Z drugiej jednak strony nie negujmy, ot tak dla zasady, przeciętnych ultrasów (czy w ogóle biegaczy). O wiele bardziej ich lubię czytać niż mistrzów – zawodowców skaczących z jednego podium na drugie – z którymi, ja przeciętniak, nijak się nie mogę utożsamić. Takim fajnym przeciętniakiem jest Murakami – wybitny pisarz, ale mocno przeciętny biegacz, ot taki jak, z przeciętnymi wynikami i z przeciętnym kilometrażem.
Czołem, ja absolutnie nie deprecjonuję osiągnięć, przeżyć, relacji przeciętnych biegaczy. Wręcz przeciwnie, mogą być bardzo ciekawe. Odnosiłem się jedynie do banalności książki. Tego w jaki sposób historia, która może była ciekawa, została opowiedziana. Ponadto literatura ma to do siebie, że każdy ma prawo interpretować ją po swojemu i wyciągać własne wnioski. Pewnie dla wielu osób jest to pozycja ciekawa, ważna, wciągająca 🙂