Marathon 7500 już w samej nazwie prowokuje do przyjrzenia się mu bliżej. Bo o co chodzi z tym 7500? Tak więc jest to przewyższenie na odcinku 90 km. Właśnie ta informacja wywołała uśmiech na twarzy i nasze zainteresowanie biegiem…
Podobnie jak Bieg Rzeźnika bieg ten rozgrywany jest w parach, dlatego pomyśleliśmy, że fajnie by było wystartować pod nazwą klubu JacekBiega Running Team, ale jednocześnie jako trenerzy klubowi, którzy swoim startem mogliby pokazać, że możliwe jest przygotowanie do górskiego biegu w Rumunii na Nizinie Mazowieckiej w Warszawie. Zapisani na bieg rozpoczęliśmy przygotowania na 6 miesięcy wcześniej. Zaplanowaliśmy starty przygotowujące, a jednocześnie umożliwiające przetestowanie sprzętu, który sprawdziłby się w wymagającym terenie.
Ci, którzy biorą udział w biegach górskich wiedzą, że niełatwo jest zmieścić 7500m przewyższeń na odcinku 90km. Dodatkowa informacja, że są odcinki 4-kilometrowe, na których trzeba pokonać przewyższenie 1200 m w pierwszym momencie przestraszyła, bo jak takie podejście wygląda? Ale po chwili zaciekawiła tak, że jeszcze bardziej chcieliśmy to przebiec.
Pojechaliśmy troszeczkę wcześniej, by się o tym przekonać. Już podczas rekonesansu trasy wiedzieliśmy, że będzie to najtrudniejszy bieg w jakim dotychczas braliśmy udział, że nie mieliśmy o nim tak poważnego wyobrażenia. Niektóre podejścia były na tyle strome, że trzeba było używać nóg i rąk odpowiednio je koordynując.
Żeby przekonać się o trudności trasy weryfikowaliśmy czasy MIX-ów (drużyn mieszanych), które startowały w poprzednich edycjach. Rozpiętość 22-26 godzin zwycięskich par uświadomiła nam, że noc spędzimy w górach. O godzinie 6 rano na starcie zgromadziło się 140 śmiałków. Mieliśmy świadomość, że nie ma tu przypadkowych zespołów…
Wystartowaliśmy. Przed nami 15 PK (punktów kontrolnych)… na każdym otrzymywaliśmy naklejkę z aktualnym czasem na specjalną kartę. Dodatkową trudnością rywalizacji były tzw. „nieoficjalne skróty” z których korzystali lokalni zawodnicy. Wcześniejszy rekonesans trasy dał już nam pogląd na to, co się może wydarzyć, ale zdziwiliśmy się na 4PK, gdy sędziowie poinformowali nas, że mamy drugie miejsce… jeszcze na 3PK byliśmy pierwsi, a żadna z mieszanych par nas nie wyprzedzała…
Oficjalnie bieg polega na przemieszczaniu się między PK po szlakach turystycznych, jednak nieoficjalnie ciężko to zweryfikować i znajomość terenu jest kluczowa. Jednak już wcześniej o tym wiedzieliśmy, więc nie mamy o to pretensji… cieszymy się, że dobiegliśmy chociaż przy tak długim dystansie nie mogło zabraknąć kryzysów. Pierwszy dopadł Sylwię już po 30 km:
„Do tej pory tylko mi się wydawało, że wiem co to jest kryzys… przecież przeżyłam już nie jeden… okazało się, że wszystkie dotychczasowe były raczej zmęczeniem, znużeniem biegiem, a w Rumunii połączenie upału, stromego podejścia i ściśniętego żołądka spowodowało, że chciałam tam po prostu zostać. Jacek – doświadczony trener – wiedział, że to zwykły kryzys, mówił mi że jestem przygotowana, że tylko muszę wejść na tę jedną górę, a tam odżyję – ale wtedy nie wierzyłam mu w ani jedno słowo. Podchodziłam bardzo powoli, stawałam na słońcu, więc chciał mnie przestraszyć, że jak tak dalej pójdzie to będziemy zmuszeni zejść z trasy. Wtedy pomyślałam, że nareszcie zaczął mówić racjonalnie – tak właśnie, chcę zejść z trasy, mam dosyć tego biegu i nie przeszkadza mi to, że będę się musiała tłumaczyć na facebooku.
Ale ciągle podążaliśmy ku górze, tam miała być woda, która się nam kończyła. W końcu dotarliśmy, zdobyliśmy kolejną naklejkę, ale wody nie było i wyprzedziła nas kolejna para. Pomyślałam, że już na pewno schodzę, ale żeby to zrobić i tak musiałam zbiec bo tam są organizatorzy, których mogę poinformować o mojej decyzji i jest też woda. Nim szybciej to zrobię tym lepiej, więc zaczęłam biec, wyprzedziliśmy parę, która niedawno nas minęła, na dole napiłam się wody, zwymiotowałam co trzeba było…wtedy odżyłam i jednak ruszyliśmy dalej.”
Przemierzając kolejne kilometry staraliśmy się nie myśleć jak jeszcze daleko do mety, tylko żeby po prostu robić swoje, iść w jej stronę. Nie ułatwiała tego wiedza, że jeszcze przed nami bieg w nocy. Nie pomagała również świadomość pokonywania trzy razy tej samej góry. Zbiegać z niej by z powrotem wspiąć się 2500m n.p.m. to wariactwo… ale w końcu po to tu przyjechaliśmy.
Noc w górach to kolejna rzecz, której do tej pory nie mieliśmy okazji doświadczyć. Dodatkowo organizator biegu na odprawie technicznej poinformował nas o niedźwiedzicy z małymi, która była widziana w okolicach 11PK, do którego zmierzaliśmy już w nocy. Wymagający teren powodował, że różnice czasowe między zespołami były znaczne i w razie spotkania z niedźwiedziem musielibyśmy z nim negocjować sami… Jednak większym problemem w nocy okazała się nawigacja i szukanie szlaku na rozciągających się kilometrami stertach kamieni. Przepaście i wymagająca wspinaczka z użyciem łańcuchów i lin to kolejny element, który urozmaicał trasę w nocy po 20 godzinach biegu.
Nawet nie zauważyliśmy kiedy zrobiło się jasno. Poranek i bliskość mety w pewnym momencie spowodowały euforię i zapomnienie o bólu. Pasące się wolno zwierzęta podkreślały bajkowość terenu po którym się przemieszczaliśmy. Stada owiec, baranów, koni towarzyszyły nam przez całą drogę.
Zbiegając do Pestery myślałem już o tylko o mecie i wygodnym łóżku, aż tu nagle zostałem postawiony w stan osłupienia przez Sylwię biegnącą za mną:
-„Jacek, weź tego osła!” – usłyszałem z tyłu
Zanim do mnie dotarły te słowa, pomyślałem co ta Sylwia znowu wymyśliła, ale obejrzałem się i zobaczyłem, że zbiegamy w trójkę…my i zadowolony, wprost śmiejący się i tryskający energią osioł… W końcu docieramy do mety, jako druga para mieszana z koszem nowych wrażeń, doświadczeń i wspaniałych wspomnień.
Żeby opisać wszystkie przemyślenia, przygody trzeba by było napisać książkę, ale jest jeszcze jedna rzecz, która zasługuję na uwagę. Po biegu usłyszeliśmy od jednego z zawodników startujących wcześniej w biegu dookoła Mont Blanc:
-„Tamten bieg to żadna trudność w porównaniu z tą trasą…”
Dlatego też polecamy start w Marathon7500 osobom poszukującym przygody i lubiącym wyzwania.
Napisał: Jacek Gardener
Zostaw odpowiedź