Po zawodach w Zermatt został jakiś niesmak. Nie mogłem więcej od siebie wymagać na tamtych zawodach, ale gdzieś coś z tyłu głowy mnie gryzło po tym starcie. Niby nie mój typ biegu, bo alpejski styl, niby wysoki poziom sportowy, niby ja nie w formie… no niby.

Szukałem w sobie wytłumaczeń. Ale wytłumaczenie jest jedno. Nie skupiłem się o czym już pisałem tutaj, a także treningi moje były bez polotu, mocno  szarpane. To też w efekcie forma była licha.

Chudy Wawrzyniec 2015. Kamil Leśniak. Fot. Fotomaraton.pl

Chudy Wawrzyniec 2015. Kamil Leśniak. Fot. Fotomaraton.pl

Zacząłem przykładać się do treningów skrupulatnie od 3 tygodni,  ale nadal nie byłem pewny swoich nóg. Chudy Wawrzyniec miał mi powiedzieć na czym stoję. Jak co roku nocleg mieliśmy zapewniony w domku rodziców Magdy w Glince.  Dla przyjaciół też się znajdzie spanie, chociażby kawałek ziemi.  Tutaj też robimy zimowe spotkanie teamu inov-8. Zawsze jest luźna atmosfera, wspólne treningi i wieczorne dyskusje przy kominku.

W Beskid Żywiecki przyjechałem z Andrzejem z Poznania, który w tym roku bardzo mi pomaga ze sprawami biegowymi i okołobiegowymi. Chciałem, żeby poznał moich przyjaciół z teamu. Także w Glince zjawiliśmy się po południu w czwartek.  Udało się jeszcze zrobić krótkie wybieganie, zahaczając przy tym kultowy szczyt. Czoło bo tak się nazywa, każdego sponiewiera, a to tylko odcinek 300 m…

W Piątek typowo: odbiór pakietu, obiad i drzemka.

Żartowałem!

Typowo, jak co roku: oznaczenie trasy!

Wraz z Andrzejem zdeklarowaliśmy się na oznaczenie ostatnich 7km krótkiej trasy. Straszny upał się zapowiadał tego dnia, spakowaliśmy sobie po 2 litry wody i kilka batoników energetycznych.  Łącznie wyszło 14 km, bo oczywiście w dwie strony to zrobiliśmy. Cały czas pytałem się Andrzeja czy wszystko okej. Wiem, że mocno się szykował na ten bieg i nie chciałem, żeby się przemęczał przed startem.

Oznaczanie trasy Chudego Wawrzyńca i regeneracja. Fot. Kamil Leśniak Fanpage

Oznaczanie trasy Chudego Wawrzyńca i regeneracja. Fot. Kamil Leśniak Fanpage

Ja nie miałem w planach szykować się do Chudego.  Moim celem był dobry bieg w Ultra Trail du Mont Blanc. To tam chciałem skumulować siły. Jest przecież na co, bo to aż 170 km! Bieg w chudym Wawrzyńcu planowałem potraktować jako wybieganie. Tak też miałem w planie treningowym. Mógłbym to zrobić też w lesie w Toruniu, tylko że czuję wewnętrzny obowiązek startowania w Chudym.  Byłem przecież na wszystkich edycjach. Udało się tak przemodelować plan, żebym mógł wystartować. Pod warunkiem, że pobiegnę zachowawczo.

W 2014r. 4h 43min na krótkiej trasie  bardzo mocno mnie sponiewierało. Wiedziałem, że w tym roku nie mogę sobie  na to pozwolić, tym bardziej jeżeli chce jeszcze zrobić kilka mocnych treningów przed UTMB. W tym roku później się skupiłem na treningach do zawodów w Alpach, wiec zależało mi na trenowaniu. Okej? Dałbym radę treningi zrobić po mocnym starcie w chudym, ale co z tego jak ciało by było skatowane.

Sprawdziłem kto potencjalnie mocny pojawi się na starcie w Rajczy. Było paru harpagonów. Część z nich deklarowała start na długim dystansie, więc już automatycznie nie zwracałem uwagi. Gdybym pobiegł coś w okolicach 5h to nawet nieźle by to wyglądało…
Nie miałem co gdybać, bo nie wiedziałem co dla mnie będzie idealnym tempem.

Ruszyliśmy  o 4:00 z Rajczy i od razu dobrałem się w biegu z Benkiem. Piotr planował przebiec trasę dłuższą , do której skrupulatnie trenował. Wiedziałem, że zacznie spokojnie. Mi też zbytnio nie odpowiadało szarpanie przy tym biegu. Jakbym mógł to z chęcią bym zrobił tak, żeby było jak najwolniej.

W tym roku też na starcie uciekła grupa biegaczy, ale nie tak szybko jak 2014 r. Na  początku pierwszego podbiegu mieliśmy straty do czołówki ok 45-50 s, co mnie bardzo cieszyło. Już wtedy wiedziałem, że będzie to dobry bieg. Gdy minęliśmy Roberta Celińskiego oraz Roberta Farona, pożegnałem się z Benkiem i zacząłem lekko przyśpieszać. W zeszłym roku tak samo zrobiłem.

Na Rachowcu już byłem za plecami Gediminasa. Teraz wiem, że przebiegłem ten punkt 15 s szybciej niż w 2014 r.  Biegłem tak jak narzucał tempo Gediminas. Szybko dogoniliśmy na odcinku asfaltowym Jacka Michulca, który postanowił zabrać się dalej z nami. Okazało się, że jest ktoś jeszcze przed nami.

Gediminas Grinius

Gediminas Grinius. Fot. Piotr Dymus

Na zbiegu z Rachowca faktycznie kogoś widziałem, teraz przy otwartym na 500 m terenie nikogo nie widać. Czyżby tak szybko chciał uciec z zasięgu wzroku? W zeszłym roku też  byłem na tym etapie zdezorientowany, a to za sprawą zboczenia z trasy ekipy prowadzącej i w efekcie to ja prowadziłem bieg po 12 km. I tym razem okazało się to samo. Ten pierwszy biegacz gdzieś zaginął, nawet nie wiem kto to był, bo naprawdę leciał bardzo szybko!

Także lecieliśmy w trójkę. Ja się bardzo cieszyłem wewnątrz siebie. Jest 12km, czuję się super dobrze i prowadzę bieg. Za nami nikogo nie widać. Nawet jakbym niespodziewanie poczuł się źle  to i tak wiedziałem, że mogę dobiec na wysokim miejscu. Gediminas też niespecjalnie  chciał uciekać nam i na tym etapie schował się za mną. Nawet często jako pierwszy przechodził w marsz przy ostrych podbiegach. W takich momentach, aż moja pycha podskoczyła i dalej truchtałem w górę z uśmiechem na twarzy. Wybaczcie, ale rajcują mnie takie rzeczy. Wiem, że Gediminas jest teraz w bardzo mocnym treningu pod UTMB, w sumie z resztą ja też jestem. Tylko, że ja przez te upały troszkę skróciłem jednostki, a on raczej nie. Jego kilometraż tygodniowy sięga ponad 200 a mój lekko ponad 100 J Chudy miał być też tylko treningiem, więc też za długo nie pokazywałem twardziela i przechodziłem w marsz. Był też czas na zrobienie kilku fotek na podejściu i jeszcze więcej czasu na rozmowy. Dowiedziałem się, że Jacek miał wypadek, dlatego ostatnio nigdzie nie startował. Mówił, że może pobiegnie na krótszą trasę, co mnie akurat martwiło.  Okej.. walka o 3. miejsce też może być.

Nawet nie wiem, w którym momencie to się stało, ale na Wielką Racze  marszobiegiem napieraliśmy tylko już we dwóch.  Tutaj też zaczynałem kalkulować. Wiedziałem już, że to jest tempo na poniżej 5 h.  Nie wiem jak to się stało, ale nadal świetnie się czułem. Mam wrażenie, że ostre zbiegi robimy też mocno zachowawczo. Żaden z Nas nie kwapi się do mocnego zbiegania, tak też jest z podbiegami. Za to odcinki płaskie idą nam żwawo. Nie męczę się przy tym może dlatego, że właśnie nie daliśmy sobie w palnik na podbiegach i zbiegach.  Kolejne kilometry odhaczam z ulgą, że mijają w spokojnym tempie. Raczej w równym tempie, bez żadnego rwania. Na przełęcz Przegibek wbiegamy razem, tak jak w zeszłym roku. Chyba wolontariusze się niespodziewani Nas. Nie wiem czy to było szybko, nie zapisałem sobie nigdzie międzyczasów z 2014r. Z wyników widzę, że ponad 2 minuty szybciej tu wbiegliśmy! Wow! Jestem pod wrażeniem. Pamiętam, że w zeszłym roku tutaj kończyła się granica spokoju. Wybiegając z punkty odpuściłem walkę z Gediminasem. Miałem już negatywne myśli w 2014 r. właśnie tutaj.

A teraz? No po prostu rewelacja! Gedi, wybieg kilka sekund przed mną. Nie przejmowałem się. Może dlatego, że cały czas sobie mówiłem, że nie muszę się tu ścigać.  Widzę, że zaczął się rozglądać. Na powrocie do lasu. Nie zaznaczyłem, że dobieg do Przegibka to odcinek ok. 1 km na którym  widać kto jest przed i za Tobą.  Przewaga nad Jackiem jest spora. Widzę, że jego wyraz twarzy jest nawet radosny. Przybijamy sobie jeszcze piątki w locie i na dobiegu do lasu doganiam na odległość 30-40 m Gediminasa. Widzę, że zaczął się odwracać! Coś niemożliwego. W zeszłym roku tutaj widziałem małą kropkę na szczycie, która po chwili znikła z moich oczu. Teraz? Jesteśmy obok siebie, Rzut beretem. Znów kalkuluję. Pamięta,m że od rozwidlenia tras jest jakaś 1 h biegu do mety. ‘’Kurde! Doliczyłem się. Jak dobiegnę na szczyt Rycerzowej to akurat może być 1 h by złamać 4 h 45 min’. Kilka słów wulgarnej radości szamotało się w mojej głowie.

Jeszcze puszczam kilka żartobliwych słów do ekipy pomiarowej i lecę w dół w kierunku schroniska.  Wydaje mi się, że biegnę wolniej niż rok wcześniej. Mówię do siebie, żebym nie przesadzał.

Zostało ostatnie 7.3 km i początek podbiegu. Oczywiście ostatniego podbiegu. Wiem dokładnie ile metrów ma ten podbieg, wiem jak wygląda i ile jest dokładnie do mety. Wiem, bo dzień wcześniej to oznaczałem z Andrzejem. Bardzo dobrze pamiętam odcinek, który pokonaliśmy dwukrotnie.
Niecałe 2 km męczenia się i lecimy w dół. Na tym podbiegu widzę jeszcze w oddali Gediminasa. Odwraca się kontrolnie do mnie, ale widzę, że nie kwapi się przyśpieszać. Nawet pozwala sobie na maszerowanie. Może dlatego się właśnie odwraca, żeby sprawdzić czy też podchodzę? Ja tym bardziej nie mam zamiaru podbiegać. Czuję na tym etapie, że nagły zryw mógłby spowodować całkowite zepsucie mojego nastroju. Ostatnie 5.4 km to tylko zbieg. Nie zbiegam na zawał serca, tylko spokojnie. Też przed wejściem na Muńcuł upewniłem się, czy kogoś nie mam za plecami.

Truchtałem spokojnie w kierunku mety. Bez spięcia. Przy stromych odcinkach zwalniałem. Wiedziałem już, że to będzie mój jeden z lepszych biegów. Wiedziałem, że się poprawię. Wiedziałem, że już górek nie będzie. Zbiegałem ok. 1 min na kilometrze wolniej niż w zeszłym roku, ale to i tak był bieg w ok. 5:30min/km. Mogłem szybciej. Fakt! Jednak czułem drobne zmęczenie spowodowane ilością kilometrów. Czułem już głód, ale nie chciałem wcinać batonika, bo za 15min planowałem być na mecie. Wolałem poczekać na gulasz albo inny ciepły posiłek.

Na kilometr do mety zastanawiałem się jak będę czuł po powrocie do Torunia, bo przecież zaczyna się kolejny tydzień treningowy. Widzę mostek, czyli metę. Czas 4h 39min i 18s. Poprawiłem się  o 4 min. To bardzo dużo, przy tak dużej różnicy samopoczucia.  Chwilę wcześniej zastanawiałem się jak będę się czuł na zaplanowanych treningach. Teraz już wiem – wszystko w normie. Dwa dni po zrobiłem  20 km wybiegania  poniżej 4 min 30 s. Żwawo jak dla mnie, ale bardziej cieszy mnie fakt, że nic mnie nie boli po tych zawodach.

Resztę dnia spędziłem na kibicowaniu znajomym oraz rozdawaniu medali na mecie. Była też kąpiel w rzece, bo to główna atrakcja, która jest obowiązkowa po biegu. Oczywiście nie zabraknie wspomnieć o dekoracji. Każdy przecież lubi dostawać nagrody. Czekam na tą chwilę. Statuetka w tym roku nieziemska, bo idealnie przedstawiająca sylwetkę Chudego. Nawet nie pomyślałem, za ile mógłbym sprzedać.

To miły akcent przed Ultra Trail du Mont Blanc. Ulżyło mi i to mocno.  Nie wiem czy w jakiś sposób mówi to o moim przygotowaniu do biegu w Alpach, ale jedno jest pewne psychicznie jestem naładowany pozytywnie. Bo czy bieg na 50 km może coś mówić w przygotowaniach do biegu na 170 km?! Ja tego nie wiem.

Napisał: Kamil Leśniak

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany