Dziś (14 lutego) mijają trzy lata od tragicznej śmierci Lucjana Chorążego. Zginął na Babiej Górze, którą tak kochał. Zostawił nam swoją legendę i iskierki marzeń o biegach ultra, które tlą się w wielu sercach.

Lucek powiedział kiedyś, że chciałby umrzeć w górach. Że jeśli miałby gdzieś odchodzić to tam, wysoko w objęciach Babiej Góry, bo nie wyobraża sobie pożegnania z tym światem w łóżku. To byłoby nieludzkie. Kilka miesięcy przed wypadkiem wypełnił Kwestionariusz Stosunku do Śmierci. Nikomu go jednak nie pokazał. Nikt go nie przeczytał. Do wczoraj. Był bardzo religijny, więc pewnie wierzył, że po drugiej stronie czeka na niego wieczność. Po tej stronie pozostało po nim wspomnienie, które żyje w wielu wcieleniach, przekazywane czasem jak legenda, czasem jak wstążka powiewająca w miejscu, gdzie zginął, a czasem jak dumna deklaracja: biegłem kiedyś z Luckiem.
Gdy wejdziecie do schroniska na Markowych Szczawinach i poprosicie o sernik, to może będziecie mieli szczęście spotkać kogoś, kto jadł go tutaj razem z nim, bo to był niemal drugi dom tego człowieka, który nie potrafił rozstać się z górami.

L U C E K

To była sobota 14 lutego 2015 roku. Iwona Drummond, starsza siostra Lucka prowadziła właśnie indywidualną lekcję w polskiej szkole. Daleko stąd. W Anglii. O 10:30 jej uczeń otworzył podręcznik i zaczął czytać krótkie opowiadanie. Padło w nim imię… Lucek. Chłopiec literował L U C E K.
– Coś mnie wtedy zakłuło, poczułam, że tak strasznie za nim tęsknię. On chyba wtedy umarł – wspomina dziś przez łzy Iwona.

Fot. Piotr Markowski

Fot. Piotr Markowski

Do dziś jego śmierć jest owiana tajemnicą. GOPR-owcy znaleźli ślady poślizgnięcia, jednak rodzina mówi o prawdopodobnym wylewie. Mówią, że nie cierpiał. Że śmierć zabrała go szybko, a pomoc, nawet gdyby nadeszła wcześniej, pewnie nic by nie zmieniła.

Faktycznie poszukiwania Lucjana Chorążego trwały dosyć długo. Rano pojawił się w schronisku na Markowych Szczawinach. Powiedział, że wróci za dwie godziny i zostawił telefon. Nie lubił z nim biegać. Gdy szedł w góry, chciał w nich być bez reszty. Do godziny 16 jednak nie wrócił. Pewnie nie byłoby to dziwne w przypadku większości turystów, ale w schronisku Lucka znali. Wiedzieli, że jak powiedział: „Będę za dwie godziny”, to będzie. Tym razem się spóźniał. Natychmiast więc rozpoczęto poszukiwania. Ze względu na trzeci stopień zagrożenia lawinowego, a także duży i trudny teren poszukiwań, ściągnięto posiłki. Do akcji włączyła się Podhalańska Grupa GOPR.

O 3 nad ranem znaleziono ciało. Miał niespełna 35 lat.

Do dziś wiele osób zastanawia się jak to możliwe, że zginął właśnie tam, na górze, którą znał jak mało kto. Od lat spędzał na niej niemal każdy weekend. Piątek oznaczał, że Lucek zbiera się z domu w Skawinkach i jedzie na zawody, albo na Babią. Szeptano, że mógłby biegać po niej z zamkniętymi oczami. Wygrywał tam dwukrotnie Memoriał Wojtka Kozuba. Historia bywa przewrotna.

Nawet czytał na czas

– Pamiętam jak Lucek startował w memoriale Wojtka. Nigdy bym nie przypuszczała, że teraz ja będę na memoriale Lucka – wspomina podczas rozmowy z napieraj.pl Paulina Kozub-Chwastek.

Obaj z tą Babią byli związani w jakiś magiczny sposób. Wojtkowi zdarzało się zabrać rodzinę i przyjaciół w piątek po pracy, żeby wejść z nimi na szczyt, posłuchać po zmroku szumu wiatru, zejść i wrócić na noc do Krakowa. Lucek był na górze niemal co tydzień. Nie chciał się z nią rozstawać na dłużej. Dla obu Babia była silnym magnesem, albo osią w kompasie, którego igła mogła wskazywać różne strony świata, ale centrum było stałe.

Miłość do gór szczupłego chłopaka ze Skawinek zaczęła się jeszcze w szkole podstawowej. Również pociąg do rywalizacji ujawnił się u niego bardzo wcześnie.

– Od zawsze lubił wyzwania. Chciał robić różne rzeczy lepiej od reszty. Gdy w szkole uczył się czytać, brał książkę i mierzył sobie czas. Sprawdzał ile mu zajmie poradzenie sobie z jedną stroną, czytanką. Sam sobie podnosił poprzeczkę – wspomina jego siostra.

Od Powsinogi do Babiej Góry

Ten dryg do rywalizacji zauważyła nauczycielka wychowania fizycznego, Elżbieta Chorąży (zbieżność nazwisk przypadkowa). Zabierała go na Bieg Powsinogi do Wadowic. Pierwsze iskierki pod płonącą potem odważnie miłością do gór zaprószył jednak ksiądz, który zabierał dzieciaki ze Skawinek (miejscowości, z której Lucek pochodził) w Tatry. W liceum mógł już liczyć na wsparcie kuzyna, Andrzeja Chorążego. Chciał być w tym coraz lepszy, zaczął biegać. Wydawało się, że wkrótce rozpocznie karierę biegową, ale zniknął. Wyjechał do pracy w Anglii. Wytrzymał kilka lat, narzekał, że tam wokół płasko i nie zniesie już życia bez gór. Wrócił.

– On zaczął wszystko podporządkowywać bieganiu. Znalazł pracę u Pawliców. Cieszył się, bo mówił, że to go wzmocni fizycznie, a w górach siła jest potrzebna. Razem z Józkiem Pawlicą biegali – opowiada Iwona.

W pracy szli Luckowi na rękę. Mógł 3-4 dni w tygodniu być w robocie, a resztę czasu trenować. Więc trenował i zaczął wygrywać. Jego pierwszy większy sukces to była właśnie wygrana w I Memoriale Wojtka Kozuba – Biegu na Babią Górę.  Lucek po studiach (ceramice na AGH) szukał pracy. Nie było łatwo. W końcu dostał ciekawą propozycję z Poznania. Odmówił. Za daleko było do Babiej…

Fot. Krzysztof Nagacz

Fot. Krzysztof Nagacz

Puchary w kartonach

– Myśmy sobie w domu nie zdawali sprawy, że on jest taki dobry. Lucek był bardzo skromny, cichy. Nigdy się nie chwalił, nie pokazywał, że jest w czymś lepszy od nas, chociaż wszyscy wiedzieliśmy, że jak coś robi, to chce osiągnąć sukces. Czasem przyniósł jakiś puchar, medal, ale chował to w kartony i tyle żeśmy widzieli te trofea – snuje opowieść siostra.

Ta skromność, była czasami odbierana jako chłód, dystans, ale trzeba trochę poznać Chorążych, żeby zrozumieć taki sposób okazywania emocji. Ciężko pracujący, przywiązani do ziemi, religijni, bardzo zżyci ze sobą. Iwona przyznaje, że w domu raczej nikt nie uzewnętrznia swojej miłości. W domu wszyscy są jej pewni. Ona mogła na nim zawsze polegać. On wiedział, że siostra skoczy za nim w ogień i uważa go za najprzystojniejszego, najmądrzejszego i najważniejszego na Ziemi. Wspólnie dodawali sobie siły i czerpali ją od siebie, gdy pomoc była potrzebna. On poukładany i spokojny, ona wulkan energii, odnajdująca porządek w chaosie. On robił sobie precyzyjnie kanapki, które układał równiutko na talerzu. Ona miała problem z równym posmarowaniem masłem kromki.

Lizane!

– Jak sobie te kanapeczki już poukładał na talerzyku i gotował się do jedzenia, to wbiegałam do kuchni i zabierałam mu jedną. W końcu wpadł na sposób i je lizał, żebym mu nie rujnowała śniadania. Gdy zbliżałam się do kuchni, krzyczał: lizane! – śmieje się Iwona, dodając, że najbardziej lubił dżem mamusi, który woził ze sobą na treningi i zawody.

Jego życie toczyło się wokół biegania i Babiej Góry, choć miał też inną miłość: Weronikę. Zajmowała się psychologią sportu i poprosiła go kiedyś o wypełnienie Kwestionariusza Stosunku do Śmierci. Lucek napisał. Przez wiele lat ta kartka skrywała tajemnicę. Rozmawiamy o niej z Iwoną. To nie jest łatwy temat. Płyną łzy, łamie się głos, zapada cisza. Wspólnie dochodzimy do wniosku, że może to miało pozostać tajemnicą…

Ludzie, którzy go znają twierdzą, że Lucjan, choć kiedyś powiedział, że chciałby umrzeć w górach, to bardziej niż o śmierci, myślał o życiu. Miał plany. Chciał robić kursy instruktorskie, taternickie, pracować z młodzieżą. Na biegowych szlakach stał się już biegającą legendą. Zresztą sam inną legendę współtworzył. Właśnie na Babiej.

Fot. Tadeusz Dzięgielewski - 3

Fot. Tadeusz Dzięgielewski

6xBabia

Sławomir Hohol od 2012 roku organizuje Chaszczoka. To 14 krótkich, ale sytych etapów. Było mu mało, więc poprosił Lucjana Chorążego i Józefa Pawlicę o pomoc w wyznaczeniu trasy. Lucek postawił warunek, może trasę ułożyć, ale ma być trudno: tylko góra i dół, jak najmniej płaskiego i asfaltu, wymagający teren. Tak narodził się Ultramaraton Babia Góra, ze swoim legendarnym 6xBabia. To 100 km i ponad 8 tys. metrów w pionie. Tak naprawdę skalę trudności wyznacza jednak limit czasu: 17 godzin. Od 2014 do 2017 roku jedynym zawodnikiem, któremu udało się pojawić sześć razy na szczycie Babiej Góry, był Lucjan Chorąży. W pierwszej edycji zabrakło mu jednak 7 minut i 20 sekund do zmieszczenia się w limicie. Dopiero w 2017 Krzysztof Dołęgowski dokonał sztuki, która wydawała się niemożliwa: pokonał trasę w 16 godzin 6 minut 26 sekund.

Ten start z 2014 r. ciekawie ilustruje także jak bardzo enigmatyczne było bieganie ultra dla jego rodziny. Wszyscy wiedzieli, że biega, ale zastanawiali się: jak, po co i dla kogo?

Lucek jest kimś ważnym

Iwona - I Bieg Lucka

Siostra Lucka, podczas pierwszego biegu memoriałowego pobiegła w jego koszulce i spodenkach. Fot. Magda Bogdan

– Lucek powiedział, że jedzie na zawody. Pomyślałam więc, że w końcu pojadę zobaczyć jak tam jest, a przy okazji zabiorę synka, Adasia, żeby zobaczył wujka i Babią Górę – wspomina Iwona. – Dochodziliśmy do Diablaka, gdy zza krzaków pokazał się Lucek. Nawet zwolnił, żeby z Adasiem trochę pobiec. Dla mojego syna to było ogromne przeżycie. Chciał czekać aż wujek skończy. Gdy zobaczyliśmy go kolejny raz już nas za bardzo nie poznawał. Był skupiony, zmęczony, odłączony od otoczenia – dodaje siostra.

Razem z małym Adasiem zeszli w kierunku mety, usiedli i zaczęli do nich podchodzić ludzie.

– Początkowo nie bardzo rozumiałam o co chodzi. Bo przywitałam się z kilkoma znajomymi osobami, ale wciąż pojawiały się nowe. Przysiadały obok i chciały rozmawiać o Lucku, pytali jaki on jest, jak trenuje. To było zupełnie niesamowite, jak wielu ludzi go znało – przyznaje Iwona. – Gdy wróciliśmy do domu, byłam nakręcona. „Wiecie, że Lucek jest sławny, że ludzie go znają, lubią, że on tam, dla tych biegaczy jest kimś ważnym, że…” – głos jej się łamie.

W październiku widziała brata ostatni raz. Jak nigdy rzuciła mu się w ramiona i mocno ścisnęła. Wtedy pomyślała, że bez niego nie potrafiłaby żyć. Teraz musi. Lucek nadal jest ważny dla swoich bliskich, ale nie tylko. Po śmierci jego rodzina mogła liczyć na wsparcie ludzi, z którymi biegał, przyjaźnił się, dzielił pasję.

Kończymy rozmowę. Myśli o Lucjanie nie opuszczają mnie przez kolejnych kilka godzin. Staram się poukładać w głowie wszystkie cegiełki jego przejmującej historii. Rozmawiam jeszcze z ludźmi, którzy go znają. Dochodzi północ, wyglądam przez okno. Nie widzę Babiej Góry, przed oczami migają mi bezosobowe samochody, niknące za zakrętem warszawskiej ulicy. To wszystko wydaje się takie trudne. Nagle na ekranie telefonu pojawia się wiadomość od Iwony. Po naszej rozmowie szukała zdjęć Lucjana.  Napisała: „Znalazłam Kwestionariusz Stosunku do Śmierci”…

Czytam pożółkłą kartkę wstrzymując oddech.

Lucek nie bał się śmierci.

Liczył, że jeśli nadejdzie to będzie szybka. Wierzył, że istnieje życie po „drugiej stronie”. Myślał o końcu bez lęku. Ufał, że przed śmiercią chroni go dobry los.

Jedynym punktem, którego nie wypełnił był: 16. Nagła śmierć byłaby dla mnie dobrym sposobem na zakończenie życia.

 

Lucjan Chorąży, najlepsze biegi:

Rok 2014

Niepokorny Mnich – 1. miejsce
Goral Marathon – 1. miejsce
Maraton Beskidy – 2. miejsce
III Memoriał Wojtka Kozuba-Bieg na Babią Górę – 3. miejsce
I Półmaraton Mustanga – 4. miejsce
Wysokogórski Bieg im. dh Franciszka Marduły – 5. miejsce
X Maraton Gorce – 6. miejsce

Rok 2013

II Memoriał Wojtka Kozuba-Bieg na Babią Górę – 1. miejsce
Dolnośląski Festiwal Biegów Górskich – Bieg Na Śnieżnik – 1. miejsce
Wielka Prehyba – 2. miejsce
Bieg 7 Dolin 66 km – 2. miejsce
Wysokogórski Bieg im. Druha Franciszka Marduły – 3. miejsce
VI Tatrzański Bieg Pod Górę – 3. miejsce
Chaszczok-Bieg Na Babią Górę – 4. miejsce
XXV Sudecka Setka – 42 km – 4. miejsce
Dolnośląski Festiwal Biegów Górskich – Złoty Maraton – 6. miejsce

Rok 2012

I Memoriał Wojtka Kozuba-Bieg na Babią Górę – 1. miejsce

Rok 2011

IV Międzynarodowy Maraton Beskidy – 2. miejsce
III Maraton Karkonoski – 4. miejsce

Fot. Tadeusz Dzięgielewski

Fot. Tadeusz Dzięgielewski

O Autorze

Jestem autorem tysięcy artykułów w czołowych polskich dziennikach, tygodnikach, miesięcznikach i serwisach online. Pracowałem m.in. dla gazety “Polska The Times” i “Dziennika Polska Europa Świat”. Dzięki nim mogłem relacjonować lekkoatletykę podczas igrzysk olimpijskich w Pekinie, spotykać się z zawodnikami i trenerami podczas mityngów w Polsce i za granicą oraz analizować zmagania podczas lekkoatletycznych mistrzostw świata. Sporo nauczyłem się także pracując w miesięczniku „Bieganie”. Współpracowałem i współpracuję z www.magazynbieganie.pl, „Esquire„, Gazeta Wyborcza, gazeta.pl, Forum Trenera.

Podobne Posty

2 komentarze

  1. Krzychu aka DJ Zaklinacz

    Czytając ten artykuł łzy napływały mi do oczu. Wciąż po tych trzech latach jest ciężko na sercu, bo go nie ma. Żyją jednak wspaniałe wspólne wspomnienia utrwalone na wielu fotografiach. Poza tym Lucek jest wciąż obecny przy mnie duchem gdy pokonuję moje biegowe kilometry, często prosząc go w myślach o wsparcie, gdy pojawia się słabość.
    Był prawdziwym przyjacielem, człowiekiem których mało wokoło.
    W czasie studiów nie rozumiałem jego pasji do biegania, dziwiłem się kiedy się ubierał i wychodził z pokoju by pobiegać podczas deszczu czy w zimie gdy padał śnieg. Jego odejście było dla nas wielu przebudzeniem i sami zaczęliśmy biegać, po części żeby go zrozumieć. Dzięki temu wiem, co widział w Babiej i innych górach…

    Spoczywaj w pokoju Luczjano!

    Odpowiedz
  2. Szimano

    Mieszkałem z Luckiem w jednym pokoju przez 3 lata i nie zdawałem sobie sprawy z tego jak dobrym jest biegaczem. Na początku myślałem, że jestem ignorantem ale okazało się, że wszyscy niebiegacze, wiedzieli podobnie mało na temat jego sukcesów. Stwierdzenie, że Lucek nie epatował swoimi sukcesami to eufemizm… ale tylko Wielcy Ludzie mogą sobie pozwolić na taką skromność.
    Spoczywaj w pokoju Kolego.

    Odpowiedz

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany