W 2014 roku Kamil wbiegł na Skrzyczne osiem razy. Nastukał 112 kilometrów. I zwyciężył. W 2015 mu „nie poszło”. Mimo to znowu osiem razy wdrapał się na najwyższy szczyt Beskidu Śląskiego. Był czwarty. W tym roku znowu jest na liście startowej. Zapytaliśmy go o parę spraw. Taktykę, sprzęt, trudne miejsca.
Kamil, jak to jest z tym bieganiem po pętlach przez 24 godziny?
Kamil Klich: Kręcenie w kółko ma swoje plusy. W pewnym momencie znasz każdy kawałek trasy, wiesz co cię czeka. Ale ma też swoje minusy: monotonia… Chociaż na Zamieci potrafią się dość szybko zmieniać warunki, więc nudy nie ma…
To nie jest dołujące jak wiesz dokładnie co teraz będzie i… że jeszcze w sumie daleko?
Po części tak… Ale można spojrzeć z innej strony – jeszcze tylko ten zakręt i wypłaszczenie. Jeszcz tylko to podejście i w dół… Trzeba myśleć pozytywnie.
Jest coś fajniejszego w tej imprezie niż w takim zwykłym, liniowym ultra?
Nie ma nic fajniejszego. Jest po prostu inaczej!
Na ile to się w ogóle da biegać?
Pół na pół. Oczywiście, że na górę da się wbiec. Raz, dwa, może trzy razy. Ale co potem? Sprujesz się maksymalnie i jesteś w… małej czarnej. Przy 24 godzinach, myślę że nie ma sensu, biec pod górę.
W dół też chyba na początku warto tak… powściągliwie.
No tak – jak za bardzo przyciśniesz w dół to uda to odczują i boleśnie dadzą o tym znać za kilkanaście godzin.
Co być doradził tym, którzy będą startować po raz pierwszy albo przymierzają się do imprezy w przyszłym roku?
Warto się przygotować mocno siłowo. Połowa zawodów to praktycznie marsz pod górę. Dość stromą. Plus często, zwłaszcza na początku, torowanie w śniegu. Najcięższe są pierwsze 2-3 kółka, kiedy trasa jeszcze nie jest do końca przetarta. Ale wtedy też masz najwięcej siły. Później szlak już jest udeptany, ale sił coraz mniej… Strome zbiegi też mocno „niszczą” czwórki, więc siła się przydaje.
No to jaka jest według Ciebie dobra taktyka na Zamieć?
Nie przeszarżować na początku, nie dać się połamać na dwóch „grubych”, czyli stromych zbiegach. Jeden z nich jest w lesie – slalom miedzy drzewami. No i druga ważna rzecz to pilnowanie picia – na mrozie łatwo się odwodnić. I nie przesiadywanie długo w bazie na dole Jak się człowiek zasiedzi to później ciężko wyjść na mróz.
Czyli to, że masz „zajezdnię”, do której zbiegasz co 13 km jest zdradliwe?
No jest duża pokusa, czasami. Żeby posiedzieć w bazie, może odpuścić… Takie myśli chodzą po głowie jak w perspektywie masz „urwanie głowy” przez wiatr na szczycie. Bo jak jesteś na jednopętlowej, długiej trasie to do mety daleko i chcąc niechcąc ciśniesz… A tu kusi…
A nauczka z ostatniego startu – jak jest lód to raczki rządzą! A ja nie miałem…
Ale jakieś takie fachowe raczki czy takie do chodzenia po mieście?
Teraz „fachowe”, od GRIWELA.
Czyli taktyka jest taka żeby unikać rozsiadania się w bazie? Wpadasz i wypadasz czy czasem w ogóle nie wchodzisz do bazy?
Wpadasz – szybka herbata, kawa, woda, ewentualnie jakieś jedzenie czy zmiana ciuchów. Ale dosłownie jak w punkcie zmiany opon na F1, szybko,sprawnie i bez zbędnego marudzenia. Jak się rozgrzejesz w bazie, to później telepka na zimnie przez pierwszy kilometr gwarantowana.
No to jak się przygotować sprzętowo? Co zabrać ze sobą? Jakie buty?
Ja używam albo Speedcrosów albo Montrail Masochist (z membraną). Na pewno przyda się druga czołówka (na mrozie ciężko zmienia się baterie). Gogle narciarskie też będą jak znalazł! Na górze mocno wieje i często napieprza śniegiem. Kije i raczki albo buty z kolcami (nie są niezbędne, ale pomagają).
A jedzenie? Tylko w bazie? Czy zabierałeś ze sobą coś na trasę? Podobno w bazie jest niezły wypas…
Jadłem tylko w bazie. Jeden baton na wszelki wypadek w kieszeni wystarczy.
Powiedz mi jeszcze jak wygląda rywalizacja?
Ja staram się podchodzić do tego z dystansem. Oczywiście, że starasz się cisnąć jak tylko możesz, nie odpuszczasz i jak widzisz że chłopaki czy dziewczyny są „świeżutcy” i cisną to cię szlag trafia. I też napierasz mocniej. No nie ma co ukrywać -jest to duża mobilizacja.
Ktoś Ci w bazie mówi kto za Tobą, kto ma więcej, kto mniej? Albo jak dawno temu wyszedł? Czy sprawdzasz to w jakichś wynikach w bazie?
Ja raczej biegam sam, bez supportu, więc bazuję na tym czego dowiem się od obsługi. Jest to, niewątpliwie, duża pomoc w planowaniu co i jak dalej robić. Dociskać, odpocząć…
Masz jakiś ulubiony albo najbardziej znienawidzony fragment trasy?
Jest taki odcinek trasy na szczyt – mocno odsłonięty i bardzo często tam nielicho wieje… Ciężko.
To ten znienawidzony?
Chyba tak… Jak już go przejdziesz to jest blisko do szczytu, a później tylko w dół.
A jak znaleźć w sobie motywację żeby ruszyć dupsko na kolejną pętlę?
Cholera… No ciężko powiedzieć… Myślę, że jak się decydujesz na taki wysiłek, to musisz miec świadomość ewentualnych kryzysów. I jeśli wiesz, że nastąpią (a będą na pewno…) to łatwiej ci to przyjąć i przetrwać. Musisz mieć cały czas w tyle głowy po co tu przyjechałeś. Po to żeby biegać po górach, a nie siedzieć na dupie w bazie!
Ha ha, zakończmy tym optymistycznym akcentem. Dzięki za rozmowę!
Przeczytaj również: Syreni śpiew. Zamieć 24 godziny biegania na Skrzyczne. Znajdziesz tam opowieść Konrada Ciuraszkiewicza i garść użytecznych informacji.
Zostaw odpowiedź