[size=x-large]HARPAGAN 42, na piechotę[/size]
Relacja zwycięzcy trasy pieszej – Michała Jędroszkowiaka
Czym jest Harpagan, każdy w Polsce zainteresowany choć trochę rajdami pieszymi na orientację lub rajdami przygodowymi, wie doskonale. Prawdopodobnie, większość z tych osób zaczynała swą przygodę życia właśnie od… zdobycia tytułu: HARPAGANA.
Harpagan ma najdłuższą tradycję spośród wszystkich setek na orientację, zaliczanych do cyklu Pucharu Polski w Pieszych Maratonach na Orientację (PP [url=http://www.pmno.pl]PMnO[/url]). Był uważany za jedną z trudniejszych imprez cyklu, przyciągając setki uczestników na wiosnę i jesień, z bazą przeważnie gdzieś na terenie województwa pomorskiego. Celowo napisałem „był”, gdyż ostatnie imprezy organizowano pod hasłem „Czy dziś padnie nowy rekord trasy?”.
Przyczyniło się do tego, zapewne:
1. Wprowadzenie kolorowych map, w zastępstwie szarych kserówek, gdzie często trudno było się doszukać np. jezior, które znienacka potrafiły zaskoczyć uczestnika w ruchu.
2. Rosnący poziom zawodników, będących w stanie biegać coraz dłużej i szybciej. Dodajmy do tego progres umiejętności nawigacyjnych i sukces murowany.
3. Pogoda, która ostatecznie może przesądzić o sukcesie lub porażce.
Osobom zaczynającym przygodę z PMnO, tak jak ja parę lat temu, i startującym po raz pierwszy na 100km, a niekiedy jedyny (na Harpagonie prawdopodobnie osoby te stanowią spory odsetek, jeśli nie większość – tezę należałoby sprawdzić), trudno wyobrazić sobie co może ich spotkać na trasie kilkunasto– czy dwudziestoparo godzinnej.
Skąd nabyć tak skrajne doświadczenie? Z treningów, gdzie „początkujący twardziel katuje się przez dwie godziny”?. Na górskich wycieczkach weekendowych raczej rzadko ktoś napiera na tak długim dystansie, a kiedy pogoda się załamie atakuje najbliższe schronisko. Niby każdy przyjmuje do wiadomości, że będzie padać, że ma być mróz, błoto, i inne tajfuny, ale czy faktycznie dociera to do człowieka? – trasa zweryfikuje. Wiele można sobie wyobrazić, ale bez wcześniejszego doświadczenia startowego, nie sposób przewidzieć na rajdzie długodystansowym własnej reakcji choćby na kilometry błotnistych dróg spędzonych w mokrym obuwiu, nieustannie siąpiący deszczyk przez „n” godzin, przy niskiej temperaturze powietrza, wychłodzenie, uczucie zimna, zagubienia, poczucia samotności. Może się to skończyć tylko lekkim dyskomfortem i odpuszczeniem sobie, ale także paniką i potwornym stresem. Na tak długim dystansie dochodzi do stopniowego, bardzo powolnego wyniszczenia organizmu pod względem fizycznym jak i psychicznym.
Zastanawiając się dalej, dochodzimy do wniosku, że tak niewiele wiemy o sobie, w szczególności o zachowaniu w ekstremalnych sytuacjach. W życiu codziennym raczej tego nie doświadczymy. Czyli po co to robić? Co człowieka nakłania do tego typu zachowań? Popularyzacja turystycznych imprez na orientację, jako doskonałej formy aktywnego wypoczynku? Bez jaj!
Wracając do tematu, pogoda potrafi być największym sprzymierzeńcem lub największym wrogiem człowieka na rajdzie. Jest w stanie totalnie zniweczyć plany. Zarówno te najbliższe – ukończenie rajdu, jak i te dalsze związane z kolejnymi startami. Należy się na nią odpowiednio przygotować. Zanim wyjdziesz z domu, sprawdź pogodę 😉
„Nie będzie łatwo” – moja pierwsza myśl, jaka przeleciała mi przez głowę zaraz po tym jak przeczytałem informację na stronie rajdu o lokalizacji edycji. Po czym wróciły wspomnienia z imprezy, na której kiedyś byłem na Wysoczyźnie Elbląskiej. Szybkim ruchem wytargałem z szafy stertę starych map z najróżniejszych imprez. Jest. Nocne
Manewry, marzec 2008r., trasa extreme 22km o jakże wymownej nazwie „Sens życia”. Oczyma wyobraźni ujrzałem błotnisto – gliniaste drogi, wilgoć unoszącą się w powietrzu, ale też lasy dość przebieżne, oraz… długie jary głębokie na 40 – 70m, a to wszystko w mrocznej aurze. Zawody wygrał wówczas, nie kto inny jak Sędzia Główny Harpagana Karol Kalsztein. Musiałem tam wrócić.
[b]Nie rozczarowałem się[/b]
Trasa TP100 przygotowana w tym roku przez budowniczego, miała z lekka odmienny charakter niż zwykle, w szczególności: brak częstych oczywistych wariantów, co z kolei powodowało tak naprawdę mnogość możliwości kierunku ataku na pk.
Oczywiście zdarzały się przeloty asfaltowe, ale przy zawodach na 100km i 15 pk w terenie zurbanizowanym, nie sposób zachować ciągłość trudności trasy na całym dystansie. Ponadto, w uzasadnionych przypadkach, nie tylko dla biegacza, warto zastanowić się nad przelotem okrężnym ale ostatecznie szybszym, bez konieczności eksplorowania trudnego nawigacyjnie obszaru. Często po prostu nie ma innej opcji, wówczas należałoby ograniczyć tempo poruszania się i maksymalnie skoncentrować na orientacji w terenie i nad mapą. Wiem o tym doskonale, że większość wpadek nawigacyjnych wynika właśnie z niedokładności w czytaniu mapy i szybkiego tempa – a jednak.
[b]Ostatni[/b]
Na start, jak zwykle wyszedłem (wybiegłem) jako ostatni z bazy. Gdy odebrałem mapę, połowa uczestników zdołała już opuścić teren boiska przed szkołą. W pierwszej chwili zdałem się na maszerujący tłum. Po „ogarnięciu się” z mapą, szybkiej lokalizacji pk.1 i pk.2, zacząłem swobodnie biec. Jak to często u mnie bywa na początku rajdu, i tym razem nie obyło się bez efektu „spłoszonego jelenia”. Do ataku na pk.1 przystąpiłem za wcześnie. Po utraconych bezpowrotnie kilkunastu minutach na poszukiwaniu biało – czerwonych tasiemek, postanowiłem wycofać się do głównej drogi wzdłuż lasu i ponowić próbę lokalizacji miejsca „13 sosen”. Kolonizacja lasu następowała jednak tak gwałtownie, że wręcz niemożliwe było odróżnienie sędziów z czołówką na głowie od uczestników. W końcu, gdzieś tam udało się wyłapać czerwone barwy lampionu. „Dość!! limit wpadek na dziś wyczerpany”, pomyślałem i rozpocząłem gonitwę… z piechurami. Ta żenująca atmosfera i uczucie zakłopotania snuły się za mną, aż do pk.2, tutaj wyprzedziłem ostatniego z maszerujących, a był to nie kto inny jak dobrze nam wszystkim znany Leszek Herman-Iżycki, najtwardszy z nich.
[url=/xoops/img2011/harpagan/mapka1.png]
[i]Kliknij na mapkę by ją powiększyć[/i]
[b]Płynność[/b]
Na dalsze pk zacząłem wchodzić o niebo lepiej. Na bieżąco, pod pełną kontrolą, ujawniały się drobne niuanse związane z brakiem aktualizacji mapy. W połowie drogi na pk.3 rozstaję się ze znajomymi z którymi biegłem, aby spotkać się z nimi ponownie w okolicach pk.5. Jak najbardziej było to…niezamierzone 😉 Teren niczego sobie, poza masakryczną ilością błota. Przelot 3 – 4 – 5, wiele osób pokonywało w obydwie strony idąc przez m. Tolkmicko, ja wybrałem wariant zbliżony do prostokąta – przez las od południa na pk.4, dalej dopiero przez m. Tolkmicko na pk.5 i pk.6. Droga leśna na NE wychodząca z pk.3, skończyła się na dobre tuż przed rz. Stradanką. Polnej, poza lasem także nie było, ale za to trafiłem na głęboką orkę. „Przynajmniej miękko pod stopami, a za chwilę asfalt” – pocieszałem sam siebie. Miałem pewne obawy, czy oby przez las uda mi się przejść płynnie, bez większych kłopotów nawigacyjnych. Jak się później okazało, niepotrzebnie. Wariant może i trudniejszy, dłuższy czasowo, ale nie mogłem się oprzeć pokusie zdobycia pk.4 właśnie w ten sposób. Poza tym bieganie w tą i z powrotem jest dość nudne, obciążające mój układ odpornościowy 😉 Z pk.4 spory odcinek biegłem plażą, omijając od czasu do czasu połacie trzciny, zanurzając się przy okazji prawie po pas. Woda była chłodna i przyjemna, dobrze wpływała na nogi, tylko drobny piaseczek wypełniał dość szybko buty. Zaliczenie pk.5 to formalność. Na szóstkę wraz z napotkanymi ponownie znajomymi, pobiegłem początkowo główną drogą utwardzoną, następnie przecinkami mniej lub bardziej przebieżnymi, a na koniec na krechę przez jar. Dalej, to już tylko walka z błotem pod kolana, aż do kolejnego odcinka asfaltowego. Pk.7 nie nastarczył wielkich problemów. Koniec pierwszej pętli z metą w bazie był także łatwy pod względem nawigacyjnym, po drogach utwardzonych.
[url=/xoops/img2011/harpagan/mapka2.png]
[i]Kliknij na mapkę by ją powiększyć[/i]
[b]Przepak[/b]
Nie mam w zwyczaju zmieniać butów, skarpet, jeść czy może odpoczywać w połowie rajdu. Uzupełniłem więc wodę i wyszedłem razem z Andrzejem na drugą pętlę. Pierwsza część zajęła nam trochę czasu, w związku z tym, postanowiliśmy ruszyć mocno z kopyta i pobiec wzdłuż głównej drogi asfaltowej jak najbliżej pk.9. Sytuacja w terenie w stosunku do mapy, zmieniła się lokalnie w okolicach punktu, ale nie przeszkodziło to nam go odnaleźć. Udając się w kierunku pk.10, napotykamy pierwszych rowerzystów. Przed nami krótki odcinek asfaltowy. W m. Próchnik. ustalamy atak na pk od strony SE. Po ilości warstwic na mapie, spodziewałem się, i słusznie, dość głębokiego i stromego zejścia. Punkt znajduje się nad samym potokiem Kamienica. W tym miejscu jeszcze nie wiedziałem, że jest to przedsmak tego, co nas wkrótce miało czekać. Ruszyliśmy dalej. Droga, początkowo pokryta płytami betonowymi, wydała mi się znajoma. Po wyjściu z lasu, uderzyliśmy na krechę przez łąkę, co ostatecznie nic pożytecznego nie wniosło, bo i tak zmuszeni byliśmy wrócić na pierwotny tor. Za m. Łęcze wstrzeliliśmy się dokładnie w ścieżkę leśną oznakowaną czerwonym szlakiem, który musiał prowadzić na punkt. W tym momencie zaczął się dla mnie najbardziej ekscytujący odcinek rajdu, w scenerii niemal wyrwanej z Beskidów.
[b]Góry[/b]
Liczyłem na to od momentu startu, nie wiedziałem tylko kiedy to nastąpi (zaszczyt być tutaj, w tym roku mieli nieliczni, zaledwie 32/405). Tempo już zupełnie nam spadło, a ja od tego momentu zacząłem robić zdjęcia aparatem w telefonie komórkowym. Pk.11 zlokalizowaliśmy na szczycie górki, poczym ponownie zbiegliśmy ostro zboczem w dół jaru. Tym razem podziwialiśmy widoki z poziomu potoku, wzdłuż którego biegła droga, często brodząc w nim dużo powyżej kostek. Te chwile kontemplacji przerwały znienacka psy i tubylec, jadący traktorem, bodajże Ursus 330. Z jego relacji wynikało, że jedzie… do domu!! Po krótkiej wymianie spostrzeżeń terenowych, wyrażeniu opinii co do sposobu spędzania wolnego czasu, traktor odjechał w dół potoku a ja jeszcze głębiej pogrążyłem się w zadumie.
Szliśmy tak jeszcze przez chwilę, aż nadarzyła się okazja do bezinwazyjnego zdobycia grzbietu jaru. Szybki przelot przez las, i kontynuacja górskiej wycieczki po drugiej stronie drogi asfaltowej, ale tym razem grzbietem jaru, a momentami wręcz wzdłuż urwiska. Wokół nas przesuwał się bajecznie kolorowy jesienny krajobraz. Szlak przed nami dobrze przetarty, idealna temperatura do biegania. Czego więcej można chcieć od życia? Pomyślałem sobie, że tak już mogłoby być zawsze. Nasza niesamowita przygoda dobiegła jednak końca wraz ze zdobyciem punktu widokowego (pk.12) nieopodal m. Kadyny. Dalej w stronę pk.13, już na poważnie, ruszyliśmy ostro z buta. Przed nami dystans 10km, najprostszym nawigacyjnie wariantem.
Ostatecznie, dołożyliśmy sobie 3km względem podanego na mapie dystansu do punktu. W drodze na pk.14, skróciliśmy trochę przelot idąc na azymut przez łąki. Ostatni punkt kontrolny do odnalezienia w terenie – pk.15, ustalamy, że najszybciej zdobędziemy go od północy z asfaltu. Zależało nam na złamaniu 16-u godzin. Zacząłem więc w miarę możliwości naciskać coraz mocniej. Dla Andrzeja, jak stwierdził, było to tempo na granicy przyjemności, w związku z czym, tuż przed pk odpuścił. Punkt był zlokalizowany w nieznacznej odległości od pk.1, po drugiej stronie potoku. Po podbiciu pk.15 i bez konkretnego wariantu na metę, obrałem odpowiedni azymut i biegnąc wybierałem odpowiednie ścieżki, których oczywiście nie zawierała mapa. Nie miałem tyle szczęścia co Andrzej, który wbił się na niebieski szlak i niemalże w linii prostej od pk wybiegł na obrzeżach Elbląga. Ja ostatecznie „wylądowałem” nad Srebrnym Potokiem i wijąc się dość krętą ścieżką w końcu wybiegłem z lasu…
Tym samym zakończyłem przygodę, jaką była niewątpliwie 42 edycja Ekstremalnego Rajdu na Orientację Harpagan. Był to dla mnie Rajd skrajnych sytuacji, od trudnych nawigacyjnie a zarazem najciekawszych fragmentów trasy, do deptania głównych dróg asfaltowych w te i nazad. Tylko, że tym razem to była kwestia wyboru spośród różnych wariantów. Pogoda wg mnie, nie była ekstremalna, aczkolwiek lekka kurtka przeciwdeszczowa, której zazwyczaj na imprezach pieszych nie używam, jak najbardziej była przydatna. Do walki z warunkami terenowymi i masakryczną ilością błota w lasach, przydałyby się natomiast kalosze, i to nie byle jakie a najlepiej z kolekcji dla rybaków.
Certyfikat Harpagana w wersji 42, jest dla mnie najcenniejszy ze wszystkich, a czarna blacha H będzie mi przypominać o należnym Harpaganowi miejscu w szeregu, i podtrzymywać opinię, że [i]„twardziel, to osoba idąca w zaparte, na przekór przeciwnością”; [/i]cyt. Selekcja 2004.
[b]Statystyka:[/b]
– kilometraż: prawdopodobnie nastąpiła awaria „dystansomierza”, gdyż jest to mało prawdopodobne nabiegać taką ilość km, a błędnych danych nie podaje się do publicznej wiadomości 😉
– czas: 16:00:34, niestety, nie udało się złamać bariery 16 godzin,
– koszty: rozdarty but inov-8 315 do tego stopnia, że rozważam kremację (przy zejściu z plaży za pk.4 natknąłem się na betonowe elementy z wystającymi drutami zbrojeniowymi, a że buty były nadgryzione zębem czasu i 3000km przebiegu, bardzo szybko się poddały),
– woda, kalorie: niespełna 2l czystej wody i około 1500 kcal,
– dodatkowy sprzęt: plecak inov-8 Race Elite 25, kurtka przeciwdeszczowa inov-8 mistlite 210 shell, rękawiczki biegowe.
Z rajdowym pozdrowieniem
Michał Jędroszkowiak
Zostaw odpowiedź