No i skończyło się. Magdy problemy ze stopami spowodowały, że czwarty etap poszedł bardzo boleśnie i wolno. Okazuje się, że nawet ze stalową psychą, nie da się szybko zbiec 2700 m w dół.
Tyle właśnie było na czwartym etapie. Pęcherze, które rosły przez ostatnie dni, zajęły Magdzie niemal 1/3 powierzchni stopy i zaczęły wyglądać makabrycznie. Nie wiemy dokładnie co je spowodowało. Prawdopodobnie wysokie tempo na zbiegach pierwszego dnia i mocne tupanie w butach, które mają już duży przebieg (w końcu zwykle na ważne wyścigi zabiera się ulubione buty). Sprawa jest generalnie smutna i dziwna, ale po prostu nie chcemy starać się za wszelką cenę ukończyć zawodów, w których zamierzaliśmy się dobrze ścigać. A żeby walczyć w pierwszej dziesiątce trzeba mieć mocne zarówno podbiegi jak i zbiegi.
Etap piąty to był krótki sprint pod górę. 6 km z okładem i około 900 metrów przewyższenia. Cały czas pod górę. Początek był bardzo sympatyczny – w szwajcarskim miasteczku Scoul, potem wybiegało się na nasłonecznione stoki. Zawodnicy startowali co 20 sekund, więc nie było problemu z tłokiem na trasie. Metę usytuowano na górnej stacji kolejki.
Pobiegłem dziś sam. Trochę smutno tak biegać poza klasyfikacją jak wszyscy cieszą się na mecie i przybijają piątki, a ty tylko stoisz jak kołek.
Wyszło dobre tempo. Miałem 15 czas spośród wszystkich zawodników. Udało się o kilka sekund wyprzedzić Marcina Świerca. Ale on ma przed sobą jeszcze 3 etapy i walczy w dużo ważniejszej klasyfikacji.
Zostajemy w Alpach i jeśli Magdzie zagoją się trochę nogi, to spróbujemy zrobić może jeszcze jakieś odcinki.
Szkoda tak kończyć.
Zostaw odpowiedź