„Wielka Rycerzowa (…) łatwo odpuścić, ulec słabościom i skręcić w lewo, bo to tylko dodatkowe 14 km. W prawo: ponad 40 km. To punkt z Matrixa: bierzesz niebieską lub czerwoną pigułkę. Pozostajesz w bezpiecznym świecie lub poznajesz prawdę o sobie. Biorę czerwoną, żeby dowiedzieć się dokąd prowadzi królicza nora”.
Jest piątek wieczór. Ujsoły. Festiwal masek. Tylko oczy mówią wszystko. Twarze skrywają się pod przybraniami z wesołości, pewności siebie, beznamiętności. Niektórzy patrzą w niebo inni w góry. Czasami wyglądają jakby się modlili. Ukradkiem. Niby czytają książki, piją kawę, ale spoglądają gdzieś tam wysoko. Mam wrażenie, że zadają sobie pytania i szukają odpowiedzi gdzieś za linią drzew, w pobliżu czerwieniejącego słońca kładącego się do snu w okolicznych dolinach. Choć zapada zmrok, to tuż za nim nie kroczy senna błogość. Szkoła podstawowa, która jest bazą Chudego Wawrzyńca wprawdzie cichnie stopniowo, ale budzi się w niej napięcie, niespokojne wyczekiwanie, na to, co wydarzy się jutro.
„Nie wchodź łagodnie do tej dobrej nocy,
Starość u kresu dnia niech płonie, krwawi;
Buntuj się, buntuj, gdy światło się mroczy.”
Dylan Thomas. Nie wchodź łagodnie do tej dobrej nocy
Zmrok gęstnieje po wieczornej odprawie. Śmiałkowie, którzy postanowili się zmierzyć z trasą 50+ lub 80+ mogą wracać do sal lekcyjnych, korytarzy, na swoje karimaty i do ciepłych śpiworów uspokojeni. Ma być chłodno, nie powinno lać, najwyżej przejściowe opady. Nic groźnego. Trasa jest sucha. Na Przegibku czekać ma pierwsza ekipa wolontariuszy, która nas nakarmi i napoi. Na 50 kilometrach z okładem to jedyny punkt odżywczy. Tak wymyślili Krzysiek z Magdą. Twierdzą, że Chudy to bieg dla świadomych ultrasów. Muszą myśleć o tym jak przygotować się na walkę z górami, ile wziąć picia i jedzenia. Nikt ich na trasie niańczyć nie będzie. Gdyby sami poszli w góry mieliby szansę zaczerpnąć wody, czy zjeść kanapkę właśnie w schronisku na Przegibku. Ci z długiej trasy (ponad 84 km) dostaną jeszcze jeść i pić na Przełęczy Glinka. Dwa punkty odżywcze na ponad 80 km! To chyba jedyny taki bieg w Polsce.
Dlatego gdy zapada zmrok w szkole wciąż niespokojne oczy śledzą mapy i przyglądają się najnowszym prognozom pogody. Jak będzie upał, taki jak w piątek, to słońce wypali duszę z nadziei na dobry wynik. Od południa zacznie się walka z przegrzewaniem organizmu i pragnieniem. Może lepiej „zatankować” ile się da? Z drugiej strony jeśli chmury lawirować będą gęsto nad Beskidem to można biec nieco lżejszym…
„Cnotliwi, płacząc kiedy ich otoczy
Wspomnienie czynów w kruchym wieńcu sławy,
Niech się buntują, gdy światło się mroczy.”
Dylan Thomas. Nie wchodź łagodnie do tej dobrej nocy
Tu przydaje się doświadczenie, ale i ono zawodzi. W zeszłym roku cały dzień padało, choć piątek był słoneczny. Dwa lata temu wigilia biegu była znośna, ale sobota okazała się najgorętszym dniem w roku (36 st. C). Chudy jest nieobliczalny. Korytarze gęstnieją w ciszy pełnej wyczekiwania. Maski opadają. Ludzie zostają w ciemności sami ze swoimi lękami, nadziejami, postanowieniami, ekscytacją. W świetle czołówek niektórzy jeszcze upychają w plecakach biegowych żele, kurtki, sprawdzają bidony, numery startowe. Zdaje mi się, że szkoła staje się jednym wielki organizmem, kłębowiskiem oddechów, westchnień, emocji.
„Mędrcy, choć wiedzą, że ciemność w nich wkroczy –
Bo nie rozszczepią słowami błyskawic –
Nie wchodzą cicho do tej dobrej nocy.”
Dylan Thomas. Nie wchodź łagodnie do tej dobrej nocy
Druga w nocy. Maski wracają na twarze. Podobno w Wenecji zakładano je po to, by móc sobie na więcej pozwolić w dosyć zamkniętej, na małych wysepkach, społeczności. Z biegami ultra jest chyba podobnie. To wciąż społeczność ludzi rozrzuconych po archipelagu ultramaratonów spotykających się kilka razy w roku. Coraz więcej wśród nich wprawdzie turystów, ale maski skutecznie chronią prywatność i to wszystko co chcą zachować tylko dla siebie. W Rajczy na starcie, tłum gęstnieje. Przez megafon padają kolejne nazwiska zawodników, którzy mogą się liczyć na mecie: Wojtek Probst, Martyna Kantor i wreszcie ta chyba najważniejsza: Ewa Majer. Wygrała wszystkie 5 poprzednich edycji na długiej trasie. Uśmiecha się nieśmiało, gdy tłum wiwatuje na jej cześć. Można odnieść wrażenie, że wraz z pojawieniem się Ewy cały Chudy Wawrzyniec staje się już kompletny. Można ruszać i Ewa nas poprowadzi. Ona z przodu, może jeszcze kilku najszybszych mężczyzn przed nią, a reszta za nią. Będziemy razem, choć zupełnie osobno, przez najbliższych kilkanaście godzin.
Emil Zatopek powiedział przed startem maratonu w Melbourne: „Panowie, dzisiaj odrobinę umrzemy”. Tu w Rajczy na starcie nikt nie mówi o umieraniu. Choć do pokonania są dystanse dłuższe od tego, na którym umierać chciał Zatopek, mam wrażenie, że coś się rodzi w głowach i sercach ludzi stających na starcie. Zdaje mi się, że jestem wśród marzycieli, w których kiełkuje nadzieja na spotkanie z nieznanym. Z nieznanym sobą, z nieznanymi trudnościami i nieznanymi radościami. One są tam gdzieś ukryte jeszcze wśród tej dobrej nocy, na stokach gór, grząskich ścieżkach, milczących kamieniach. Mamy je znaleźć i zapamiętać. Sztuką jest umiejętność doświadczania tego. Dla większości z nas największą nagrodą będzie to, co przeżyjemy. Nie chodzi o osiągnięcie mety, ale o dotarcie do niej bogatszym o najbardziej osobiste przeżycia.
„Nie wchodźcie cicho do tej dobrej nocy.”
Dylan Thomas. Nie wchodź łagodnie do tej dobrej nocy
Pierwsze kilometry pokonuje się po asfalcie, nocą. Można pobiec naprawdę szybko. Doświadczeni mówią, żeby nie dać się nieść emocjom i tłumowi. Pilnować swojego tempa. Myśleć o sobie. Tylko. Niech mijają. Będzie ciężko, ale jest jeszcze sporo szczytów i jeszcze więcej kilometrów do forsowania tempa. Na początku lepiej tego nie robić. Staram się biec według założonego tempa (5:20), za partnera mając zegarek. Nogi mam ciężkie, bolą mnie Achillesy, łydki są sztywne, w gardle mam wielką kulę, w której kłębią się prywatne problemy, głowa nie chce się przestawić na tryb biegowy, wciąż jest gdzie indziej, zastanawia się co będzie za tydzień, miesiąc, rok. Jak rozwiązać sprawy, których dziś nie rozwiążę.
Zderzam się z Rachowcem przy akompaniamencie piorunów i rozbłyskach błyskawic. Leje. Robi się ślisko. Przed rokiem Rachowiec zrobiłem biegiem. Wtedy mierzyłem się z trasą 50+. Teraz przede mną ponad 80 km. Nie forsuję tempa. Podbiegam, idę, podbiegam. Walczę z głową, kulą w gardle. Łydki odpuszczają, Achillesy dokuczają, ale zaczynam się do tego przyzwyczajać jak do mrugania powiekami, albo oddychania. To tylko część mnie. Jest mokro. Ulewa przechodzi falami. Rachowiec okazuje się punktem zwrotnym. Powoli przestawiam się na tryb biegowy. Ciało zaczyna dominować nad głową. Trzeba biec, kontrolować nogi, regulować oddech, pić, jeść, patrzeć i pozwalać, żeby góry, rośliny, ścieżki wchodziły do środka mózgu. Wypełniły go.
Przed podejściem na Kikulę widzę ciekawą scenę: z nieba spadła masa wody i część biegaczy schowała się pod drzewem. Nie pojmuję. Wydaje mi się to abstrakcyjne. Gość czeka pod drzewem aż przestanie padać? Biegnę dalej żując tę myśl. Jest już całkiem jasno. W sumie nie całkiem, bo niebo jest ołowiane od deszczowych chmur, wokół mgła i firany rozpędzonych kropel przesłaniających horyzont.
„Skrzeble biegną, skrzeble przez lasy, przez błonie,
Drapieżne żywczyki, upiorne gryzonie!
Biegną szumnie, tłumnie powikłaną zgrają”
Bolesław Leśmian. Skrzeble
Wielką Raczę i Jaworzynę zdobywam sunąc w towarzystwie kilku osób. Czasem słyszę żarty z moich kijków, które są w plecaku. Nie używam ich. Taki mam plan: kijki wyciągam dopiero za Wielką Rycerzową. Teraz koncentruję się na pokonywaniu kilometrów w dobrym stanie. Kontroluję oddech i dostawy węglowodanów. Regularnie raz na godzinę spory zastrzyk z EnduroSnacka od Nutrendu. Nawet gdy mi się nie chce. Tak samo z piciem. Co 10–15 minut pociągam łyk izotoniku. Warto pamiętać, że w czasie wysiłku nie jesteś wstanie przyjąć więcej niż 60 g/godz. glukozy bez dolegliwości ze strony układu pokarmowego. Bezpieczniej jest więc liczyć, że możemy przyswoić ok. 120–150 kcal/godz. Powyżej tej dawki mogą zacząć się kłopoty z żołądkiem. W kieszonce mam jeszcze Sole Mineralne Solgaru. Je wezmę na punkcie żywieniowym.
Cała karczma nasza w otchłań się zatacza.
Zmora z najgorszego snu woła Ciebie: „Przychodź tu!”
Żywiołak. Psychoteka
Do schroniska na Przegibku docieram w dobrym stanie. Lepszym niż mój numer startowy, który został spłukany prze deszcz. Bardziej niż jedzenia szukam pisaka, żeby domalować sobie „6”. Ciepła herbata, jagody ze śmietaną, owoce kandyzowane, izotonik. Wrzucam w siebie ile się da. Jest pysznie. Jest lepiej niż zakładałem. Mówię o tym Karolinie Krawczyk, fotografce, której zdjęcia uwielbiam. Stoi na łące i krzyczy, żebym gnał na długą trasę, nawet nie myślał o krótkiej.
Nawet nie myślę.
Generalnie od Przegibka mało myślę chyba. Te 85 km na Chudym to mój cel. Za radą Magdy Ostrowskiej-Dołęgowskiej zrobiłem sobie 2 tygodnie górskich wycieczek na początku lipca. 200 km, 8 tys. w górę. Zimą ładowałem siłę, choć nie poszło to za dobrze. W czerwcu na Babiej Górze 46 km katowałem 8 godzin. Męczyłem się potwornie. 2 tygodnie w górach postawiło mnie na nogi. Nawet nie popatrzyłem w kierunku strzałki z napisem „50+” na Wielkiej Rycerzowej.
W ogóle to dziwne miejsce ta Rycerzowa. Niby pomysł jest dobry. Każdy może wybrać trasę w trakcie biegu. Odbijasz w lewo lub w prawo. Tylko, że jeśli nie jesteś pewien celu, to łatwo odpuścić, ulec słabościom i skręcić w lewo, bo to tylko dodatkowe 14 km. W prawo: ponad 40 km. To punkt z Matrixa: bierzesz niebieską lub czerwoną pigułkę. Pozostajesz w bezpiecznym świecie lub poznajesz prawdę o sobie. Biorę czerwoną, żeby dowiedzieć się dokąd prowadzi królicza nora. Gdy skręcę na długą trasę będę mógł podążać za Białym Królikiem, zdany na łaskę i niełaskę swojej nieświadomości. Nie wiem co się tam kryje. Nie wiem nic o sobie na 80. kilometrze. Jeszcze.
„Biegną tylko po to, aby śnić istnienie.
Świat im śni się w biegu – daleki i bliski,
Śnią się własne ślepie, śnią się własne pyski”
Bolesław Leśmian. Skrzeble
Długa trasa od razu straszy stromym zbiegiem. Bolą czworogłowe uda i kolana. Potem trzeba przeskoczyć Przełęcz Przysłop i zmierzyć się z Oszustem. Cały czas myślę o tym Oszuście: śliskie, gliniaste i bardzo strome podejście wysysające resztki sił. Tyle, że prawdziwy koszmar jest właśnie przede mną. 130 metrów ściany z błota i trawy. Wyjmuję kije. Bez nich zjeżdżałbym w dół. To jest próba charakteru. Trudno nawet powiedzieć, że idę. Mozolnie, centymetr po centymetrze brnę w górę. Mgła i deszcz tak ograniczają widoczność, że nie widać ile jeszcze w górę. Mam przed nosem tylko błoto. Na górze czuję się jakby jakiś wielki hipopotam pogryzł mnie, zmielił z błotem i wyrzygał. Zatapiam się we własnych słabościach. Oszust mnie już tylko mlasnął swoim obleśnym śliskim jęzorem po zmęczonej gębie. Było mi wszystko jedno. Przechodzę do biegu. Mam podążać za słupkami granicznymi. Białymi. Jak Alicja za królikiem. Białym. Gubię trasę. Nie jestem w tym sam. Z dwoma innymi osobami po długim zbiegu orientujemy się, że coś jest nie halo. Wkoło mgła i biało od deszczu. Wracamy. Pod górę. Kosztuje mnie to kilkanaście minut. Nie liczę już tego dokładnie bo padł mi zegarek (bateria Polara V800 miała wytrzymać 20 godz., a zdechła po 8).
Byle do Przełęczy Glinka na punkt odżywczy. Tam dostaję od Kasi (wolontariuszki, na co dzień można ją spotkać w sklepie napieraj.pl) najlepszą kanapkę świata, z żółtym serem. Kasia na punkcie jest z mężem i dziećmi. Czuję się jak na jakimś pikniku błotnych stworów. Pada, zimno, ale Kasia mnie pociesza. To naprawdę pomaga. Nie mam ochoty stamtąd ruszać. Biorę jednak garść kiszonych ogórków i idę z nimi w las. Jestem ulepiony z mgły i błota. Zaczynam mówić do drzew. W głowie pojawiają mi się wspomnienia z książki „Sekretne życie drzew”. Autor opisuje język jakim „rozmawiają” drzewa. Pytam je ile jeszcze do mety, bo zegarek nie działa, bo nogi bolą. Milczą wyniośle. Nie marudzę – jest dobrze. Mam taką mantrę: „Czuję się zadziwiająco dobrze. Jak to możliwe, że jestem w tak dobrym stanie?”.
Jeżeli zmusisz, choć ich już nie stanie,
Serce, hart ducha, aby ci służyły,
A gdy się wypalisz, Wola twa zostanie
I Wola ta powie ci: “Wstań! Zbierz siły!”
Rudyard Kipling. Jeżeli
Najgorsza jest końcówka. Mam siły, biegnę, choć wygląda to pewnie jak wyścig do toalety w sanatorium geriatrycznym. W uszach mam cały czas zapowiedź, że ostatnie 10 km jest tylko w dół. Nie jest. Z resztą nie wiem ile do mety. Zegarek nie działa. Po drodze spotykam… albo bez nazwisk. Spotykam znajomego, który sika na ścieżce. Mówi coś do siebie: „O! Siły wróciły”.
Gościa musiało nieźle już zmielić, że gada do strumienia moczu ciesząc się z powrotu sił. Na mecie okazuje się, że mówił do mnie…
W ogóle w końcówce więcej rzeczy zaczyna mnie irytować. Widzę opakowania po żelach. Część zgarniam do kieszeni i poprzysięgam zemstę na osobnikach, którzy śmiecili. Naprawdę tak trudno schować do kieszonki opakowanie po czymś co się zeżarło? Więcej rzeczy też mnie cieszy. Głowa jakby budziła się z wielogodzinnego odrętwienia. Koraliki deszczu na długich igłach drzew mienią się odcieniami stalowego nieba. Czuję metę. Cieszę się.
Pamiętam miarowe werble dla finiszera. Uściski ekipy Solgaru (Wojtek, Łukasz, Grażyna – dziękuję za wsparcie!) i długi przytulas od Magdy. To dzięki niej zakochałem się w górach i biegam ultra. Kiedyś, dawno temu, powiedziała, „Spróbuj, przyjedź na Chudego”. Spróbowałem. Przyjeżdżam od 3 lat i ciągle mi mało. Chciałbym, żeby moje życie tak się poukładało, żebym mógł i za rok pobiec za Białym Królikiem nazywanym słupkami granicznymi. Być małą cząstką czegoś, co ciągle próbuję zrozumieć i poznać. Nie oswoić, opanować, podporządkować. Właśnie nie. Tylko być. Uczyć się być.
Za wszystko dziękuję za spokój i trwogę
za to, że nie rozumiem
i odejść nie mogę
Jan Twardowski. Za wszystko
Chudy Wawrzyniec by Krzysztof Zaniewski
Najpierw nie mogliśmy się go doczekać, a potem nie mogliśmy się doczekać żeby Wam go pokazać. Chrisactive – Krzysztof Zaniewski prezentuje. Film z najbardziej magicznego, klimatycznego i mrocznego Chudego Wawrzyńca w historii. Obejrzyjcie koniecznie z dźwiękiem! Zapraszamy na seans.
Opublikowany przez Chudy Wawrzyniec na 28 sierpnia 2017
Aż się chce tam wrócić po trzyletniej przerwie … I wrócę w przyszłym roku …
A więc – do zobaczenia 😀
Bardzo przyjemnie się czytało Oskar, powodzenia na górskich trasach i w życiu prywatnym!
Dzięki! 🙂
Ja gratuluję wysokiego poziomu literackiego. Zawsze się to dobrze czyta, gdy zetkiemy się z jakimś uniwersalizmem, zamiast „tu zjadłem żel, a tu biegłem w dół”.
ps. te opakowania mogły komuś wypaść zwyczajnie (sam jedną folijkę zgubiłem i nie mogę sobie darować).
Dziękuję za miłe słowa.
Nie chodzi mi o przypadkowo zagubione, ale o celowo rzucone. Widziałem nie raz ludzi, którzy rzucają śmieci w biegu… 🙁
Ładnie napisane, i pobiegane, graty !