Justyna Frączek, Maciek Marcjanek, Maciek Dubaj i Irek Waluga już za tydzień staną na starcie Raidaran Adventure Race, odbywającego się po raz trzeci w hiszpańskich Pirenejach. Impreza ma w tym roku rangę Adventure Race European Championships. Przed nimi około 420 kilometrów, z canyoningiem i via ferratami w malowniczej Val d’Aran.
Dolina d’Aran, która będzie areną zmagań tegorocznych AREC 2016 słynie ze skrajnych temperatur, bardzo dużych różnic wysokości, stromych zboczy i pięknych krajobrazów. Rajd z pewnością lekki nie będzie. Do pokonania 420 kilometrów, z czego aż 300 km rowerem, 65 biegiem, 55 na kajakach, a wszystko zostanie okraszone bardziej finezyjnymi etapami canyoningowymi, zadaniami linowymi i paddle surfingiem (ten ostatni polega na przemieszczaniu się na desce surfingowej stojąc i machając wiosłem). – To będą zawody rowerowe z elementami biegowymi, kajakowymi i canyoningowymi i wspinaczkowymi – mówi Irek Waluga. Chłopaki miesiąc temu – 17 czerwca – startowali w rajdzie w Słowenii. Irek twierdzi, że już odpoczęli, choć podobno Maciek Dubaj narzeka trochę na zmęczenie. – Ale jak biegaliśmy ostatnio razem na Babią Górę to jak nas odstawił to zobaczyliśmy się dopiero przy samochodzie, już po treningu – śmieje się Justyna.
Trudnością rajdu będzie niewątpliwie wysoka temperatura w dzień i jej mocny spadek w nocy, ale również wiele kilometrów na wysokościach rzędu 2000, a nawet 3000 metrów ponad poziomem morza. Trasa jest liniowa, startuje w miejscowości Lleida i prowadzi przez hiszpańskie Pireneje. – To taj, jakby z Zakopanego wracać do Krakowa, ale nie Zakopianką, tylko przez pasma górskie, Pieniny, Gorce, Beskid Makowski, i spływać na koniec kajakiem – śmieje się Irek. Obawia się jednak trochę o temperatury i brak wody. – Tam jest bardzo sucho, bardzo nisko są drzewa, potoków czy źródełek jest jak na lekarstwo. Ale podobno podczas niedawnego etapu Tour de France przez Pireneje była jakaś solidna zlewka i grad, więc wszystko się może zdarzyć – dodaje. Irek nie obawia się problemów z samą wysokością. Od lat przyjeżdża w te okolice żeby się powspinać.
Impreza rozpocznie się w środę 20 lipca o godzinie 9 rano, w malowniczym miasteczku Vielha, stolicy Doliny Aran. Zespoły najpierw pobiegają na orientację (2 km) i zaliczą krótką rowerową jazdą na orientację (14 km). Podczas następnego etapu teamy dotrą w samo serce Doliny Aran, gdzie podczas trekkingu (15 km i 1300 m pod górę) będzie możliwość nacieszenia oczu najepiękniejszymi widokami w regionie. Czeka ich również krótki odcinek z orientacją na ortofotomapie (2 km).
Prawdziwa zabawa ma się jedna zacząć na niedługim, ale sytym etapie rowerowym (35 km i 1400 pod górę), na którym zespoły mają odkryć jak trudny jest Raidaran. Szlak poprowadzi ich powyżej 2000 metrów nad poziomem morza, a ścieżki mają być iście wysokogórskie z potężnymi podjazdami. Dalej – trekking, kajak i canyoning oraz „zabawa” w parku linowym (wszystkiego 9 km). Podczas tego etapu trzeba sobie między innymi…. napompować kajak.
Kolejny rower będzie szaleństwem, bo na 55 kilometrach robi się aż 2670 metrów pod górę i 2300 w dół. To ponoć najbardziej techniczny etap rowerowy spośród wszystkich na rajdzie. Długie podjazdy i trudne technicznie zjazdy, mają być podobne do tych z wyścigów enduro. Sprzymierzeńcem nie będzie też wysokość, na której rozegra się etap. Z pewnością będzie bardzo selektywny.
Dalej nie będzie ani trochę lżej, bo etap 6. jest określany mianem „The Queen Section Of AREC 2016”. Do pokonania jest 22 km rowerem i 25 km pieszo, a przewyższenia to szatańskie 2700 metrów pod górę i w dół. W dodatku, podczas trekkingu zespoły będą napierać na wysokościach powyżej 3000 metrów. To prawdziwe spotkanie z rasowymi Pirenejami! Zaraz po tym etapie czeka ich najdłuższy rower: 115 kilometrów (1740 w górę). Organizatorzy twierdzą, że ten etap będzie się pokonywało głównie nocą. Poprowadzi szerokimi drogami na wysokościach rzędu 2000 metrów, z ładnymi widokami (choć ich oglądanie może nie iść w parze z nocnymi ciemnościami).
Ósmy etap to nareszcie wąwóz (podobno wybitny w skali Europy) i canyoning (4 km), gdzie zespoły będą miały okazję się schłodzić przed kolejnym, upalnym trekkingiem (15 km), na którym już „tylko” troszkę ponad 1000 metrów w górę. Kolejny rower to 56 km i 1300 w górę, a dalej nocny kajak i trek oraz zadania linowe (18 plus 7 km). Dalej, dla odmiany znowu rower! 47 km i ostatni poważny podjazd (960 m) i dalej już głównie w dół (1250) na „dalekim zachodzie”. W tym miejscu organizator przestrzega by być gotowym na upał. Końcówka rajdu to etap kajakowy i paddle surfing, a także trochę biegania na orientację.
Irek twierdzi również, że ich słabą stroną będzie… rower. Niestety – najbardziej liczący się na tych zawodach. – Pierwszy raz od 7 czy 8 lat byłem nawet na zawodach kolarskich! W Wiśle. I w dodatku pierwszy raz w życiu jeździłem na kolarce – śmieje się. Ma też nadzieję, że nie będą „umierać” drugiej nocy. – Chociaż w Słowenii nie łapał nas śpioch. Jeśli się uda zachować tę naszą odporność na spanie to będziemy mogli powalczyć – dodaje.
Do Hiszpanii zdecydowali się jechać samochodem. Nie dość, że można swobodniej planować jaki sprzęt się zabierze, to przy kilku osobach koszty jazdy autem są jednak mniejsze niż lot. – Organizator daje wprawdzie transport z lotniska, ale zdecydowaliśmy, że tak będzie lepiej, będziemy bardziej niezależni na miejscu – mówi Justyna. Z samochodem jednak nie było tak łatwo. Przy dużej ilości sprzętu (a organizator wymaga np. boksów na rowery) trudno spakować się z zwykłą osobówkę. Z pomocą przyszła im jednak znajoma, która załatwiła znacznie tańszą możliwość wypożyczenia auta od Auto8. – Było tysiące pomysłów jak tam dojechać. Udało się to zrobić tak, że po bardzo dobrej cenie wynajmujemy auto za 1000 zł na 10 dni. Właściwie można powiedzieć, że trafił nam się nieoczekiwany sponsor – mówi Irek. Jazda do Lleidy zajmuje ok. 24 godzin, ale ekipa planuje „międzylądowanie” gdzieś we Francji. – Podzielimy to i przejedziemy jakieś 12 godzin, wyśpimy się, może pobiegamy, a potem znowu do samochodu. Pewnie będziemy na miejscu w niedzielę wieczorem. Start jest w środę więc zdążymy odespać – dodaje.
Sprzętu mają do zabrania całkiem sporo. Poza wspomnianymi boksami na rowery, z mniej typowych rzeczy jest jeszcze sprzęt do via ferraty (specjalne lonże). Trzeba mieć ze sobą pianki na etapy canyoningowe i specjalne nieprzemakalne worki, w których będą podczas tych etapów taszczyć sprzęt. Na liście są też raki i czekan. Irek mówi, że o ile z formą już po ostatnim rajdzie wrócił do ładu to niedawno zorientował się, że parę rzeczy mu zaginęło i musi teraz łatać niektóre braki. – Kilku rzeczy nie dopatrzyłem – przyznaje.
Czy ekipa stresuje się startem? Justyna jeszcze nie. Póki co nie wnika w szczegóły, nie zagłębiła się jeszcze w to, co ją czeka na zawodach. Zresztą, jak twierdzi – zwykle tak podchodzi do rajdów. Z określeniem w jakiej jest formie również jest nader ostrożna. W ostatnim czasie wybierali się na wspólne bieganie na Babią Górę i w Tatry, była też na maratonie rowerowym. – Takie skondensowane przygotowania – śmieje się. I liczy na doświadczenie. – To nie jest rajd jednodniowy, trzeba robić swoje – dodaje.
Teamy będzie można śledzić na trackingu: trackterace.com. W rywalizacji weźmie udział 30 zespołów z całej Europy. Będą aż cztery zespoły czeskie. – Czesi naprawdę zrobili się rajdową potęgą w Europie – mówi Justyna. Ale Irek śmiało przyznaje, że większość z nim „ograli” w Słowenii. Są też mocni Szwedzi (Team Swedish Armed Forces), Estończycy, Francuzi i mnóstwo Hiszpanów. – Po tych nie wiadomo czego się spodziewać. Są na swoim terenie. Ale w Słowenii też było dużo rodzimych zespołów, które nie liczyły się w walce o zwycięstwo – mówi. Choć pytani niezależnie, zgodnie twierdzą, że sukcesem będzie wejście do pierwszej piątki. – Ciężko powiedzieć czego się możemy po sobie spodziewać, będą mocne ekipy, Szwedzki zespół, choć nie wiem czy w tym samym składzie – pokazał swoją moc na Mistrzostwach Świata – opowiada Justyna. Irek nie zna zespołów, z którymi będą rywalizować, dlatego trudno mu znaleźć swoje miejsce w szeregu. – Jestem najmniej doświadczony w startach za granicą – przyznaje. Ale zaraz rozbawionym głosem dodaje: – Pudło byłoby świetnym wynikiem. A zwycięstwo? Czemu nie?
Wspomina jak wyglądało ostatnie 6 godzin podczas rajdu w Słowenii, gdzie trudno było się zorientować kto gdzie jest w klasyfikacji. – To była walka z czasem, limity nas goniły. Na jednym punkcie był wielki podjazd, niby tylko 300 metrów, ale to już na sam koniec zawodów jest wielka góra, a mieliśmy 45 minut do limitu. Wyrobiliśmy się 15 minut przed zamknięciem punktu. Cały czas na limitach! Byliśmy jednym z ostatnich zespołów, który kończył. Trzeba walczyć i wywalczyliśmy zwycięstwo – opowiada.
AR Team Polska startuje z numerem 1. I właśnie za taką lokatę na mecie trzymamy mocno kciuki! Powodzenia!
Justynę i chłopaków będzie można śledzić na trakcu, jak również na profilu AR Team Polska na Facebooku.
A więcej na tema samego rajdu na profilu Raidaran na Facebooku i stronie internetowej zawodów.
Doskonale, że strona odżyła.
Jest co czytać.
Kibicuję.