Tym razem nie o bieganiu, ale o maszerowaniu: śladami Billa Brysona, Scotta Jurka, Karla Meltzera. Maciej Stromczyński i Grzegorz Ozimiński porwali se na Szlak Appalachów. Rzucili wszystko i pojechali do USA, by po 126 dniach marszu pokonać 3,5 tys. kilometrów!
Marzenie
Październik 2016 roku. Po 163 dniach marszu, udało nam się przejść jeden z najdłuższych pieszych szlaków na świecie, Pacific Crest Trail w Stanach Zjednoczonych. To nasza pierwsza duża wyprawa, przed nią nie przeszliśmy nawet Głównego Szlaku Beskidzkiego, no ale do odważnych świat należy. I to było to. Od tej wyprawy zaczęły się wielka zmiana w naszym życiu. Rok 2017 przyniósł kolejny treking, tym razem Szlakiem Appalachów na wschodnim wybrzeżu USA. I tym samym w swoich życiach otworzyliśmy nowy rozdział… który trwa do dziś.
Na tamtą wyprawę udało nam się zdobyć (bo w cale takie łatwe to nie jest) urlop bezpłatny u naszych pracodawców. Po powrocie do Polski niemal z marszu wróciliśmy do pracy zawodowej. Zapragnęliśmy jednak opowiedzieć o naszej wedrówce szerokiej publiczności, a połączenie pracy na etatcie z prelekcjami i festiwalmi podróżniczymi do łatwych nie należy. Jednak będąc jeszcze na Pacific Crest Trail wiedzieliśmy, że do Stanów chcemy wrócić jak najszybciej. Pokonywanie szlaków długodystanoswych wciąga…ale też wymaga ogromnych poświęceń. Na prawie pół roku rozstajemy się z rodziną i znajomymi, prysznic i pralka stają się dobrami luksusowymi a pracę zawodową trzeba porzucić.
Okres między dwoma wyprawymi należał do bardzo pracowitych. Byliśmy gośćmi na kilku festiwalach podróżniczych, m.in. na „Kolosach”, odwiedziliśmy kilka stacji radiowych i telewizyjnych, a to wszystko w połączniu z etatową pracą. Pełni zapału szukaliśmy nowych możliwości finansowania najbliższej wyprawy. Wyprawę po raz kolejny wsparły polskie outdoorowe firmy, Milo of Climbing oraz Brubeck a sponosrem głównym została firma ubezpieczniowa Compensa. Wielkim wsparciem była też Nagroda im. Andrzeja Zawady przyznawana młodym podróżnikom na ciekawe podróznicze projekty. Dzięki temu wsparciu, 2 lipca stanęliśmy na stracie Szlaku Appalachów.
Szlak Appalchów
Szlak ten był naturalnym krokiem w naszych planach, które zakładają przemierzanie tras długodystansowych w USA. Szlak Appaalchów po angielsku Appalachian Trail liczy 3,5 tys kilometrów. Przebiega przez 14 stanów wschodnim wybrzeżem Stanów Zjednoczonych, szczytami Appalachów. Zyskał na popularności po bestsellerowej książce Billa Brysona „A walk in the woods”, na kanwie, której powstał równiż film fabularny o tym samym tytule. W komediowy sposób, autor pokazuje swoje przygody podczas wędrówki Appalachami. Film nie jest dziełem sztuki ale na pewno w jakiś sposób oddaje charakterysykę szlaku. Już sam tytuł może zasugerować jak będzie wyglądał marsz… i sprawdził się w 100%.
Start
2 lipca rozpoczęła się nasza przygoda z Apapalchami. Wędrówkę zaczęliśmy nietypowo, ponieważ z północy na południe. Kierunek ten jest wybierany jedynie przez 10 % wędrowców. Stan Maine przywitał nas pochmurną i deszczową pogodą, a podmokłe i korzeniste tereny nie ułatwiały marszu.
Mimo, że była to nasza druga górska wyprawa w USA, Apapalachy już na samym początku mocno zaskoczyły. Przyzwyczajeni do łagodnych podejść znanych z Pacific Crest Trail czy nawet naszych Beskidów mocno się zmęczyliśmy na stromych ścieżkach w Maine oraz Górach białych w New Hampshire. Ale to właśnie Góry Białe zrobiły na nas największe wrażenie, mimo że ich najwyższy szczyt, czyli Góra Waszyngtona, liczy jedynie 1912 m n.p.m, mogliśmy się poczuć nieco jak w domu, w naszych ukochanych Beskidach. Roskoszowanie się pięknym widokami chyba zajęło głowę Grzegorza, który nieopatrznie stanął na kamień i skręcił kostkę. Wtedy nasze dobre tempo i humory nieco się zepsuły, mimo tego, że Grzegorz nie dawał po sobie poznać bólu, który mu towarzyszł przez następne kilomtery górskiej wędrówki. Na szczęscie nie była to kontuzja, która mogłaby zakończyć naszą wyprawę przedwcześnie. Góry Białe i ich widoki pamiętaliśmy dość długo, ponieważ następne stany charakteryzowały się już mniej górskim krajobrazem. Zeszliśmy poniżej lini drzew i przez następne setki kilometrów to właśnie one towarszyły nam na każdym kroku…
Jednym z powodów, dla których wędrujemy po górach są krajobrazy które możemy podziwiać. Nie ukrywamy że lubimy otwarte górskie przestrzenie, w takich terenach najlepiej się nam wędruje. A marsz zalesionymi terenami był tego pozbawiony. W takich sytuacjach ważne jest też mentalne przygotowanie do wędrówki. Nie zawsze jest kolorowo, świeci słońce, jesteś najedzony i dobrze się maszeruje. Czasem idziesz cały dzień w deszczu, zmarznięty kładziesz się do mokrego śpiwora i bez sukcesu starasz się usnąć. Łatwo wtedy się poddać. Jednak jest takie amerykańskie porzekadło: jeśli chcesz zrezygnować odpocznij i poczekaj do jutra, jeśli jutro będziesz chciał zrezygnować powtórz krok numer jeden. Brak górskich krajobrazów Appalachian Trail potrafi wynagrodzić innymi atutami. Spotkania z życzliwymi Amerykanami i amerykańską kulturą to był nasz sposób na pokonywanie w dobrych nastrojach kolejnych kilomterów szlaku.
Rekord szlaku
Jednym z takich spotkań było poznanie obecnego rekordzisty szlaku Joe ‘Stringbean’ McConaughy. Jemu udało się pokonać cały szlak w 45 dni 12 godzin i 15 minut. Joe pobił nie tylko rekord bez wsparcia z zewnątrz ale też ze wsparciem Meltzera. Podczas swojej próby osiągnął średnią dzienną ponad 80 kilometrów.
O tym że Appalachy to góry, szlak przypomniał nam w Virgini, Tennesse i Karolinie Północnej. Tam znów wspinalismy się na wysokośc około 1500 – 1800 m n.p.m. W Smoky Mountains w Karolinie Północnej zastała nas zima a nasz sprzęt został wystawiony na ciężką próbę. Jednak cel był już na tyle blisko że mimo wysyłanych przez nasze organizmy sygnałów zmęczenia ignorowaliśmy je. Gdy temeperatura w nocy spadała grubo poniżej zera żałowaliśmy pochopnie powziętej decyzji o wysyłce zimowych ubrań do zanjomych w Nowym Jorku, by obniżyć wagę nielekkich plecaków. Skoro spać w nocy i tak nie mogliśmy, zaczęliśmy wcześniej rozpoczynać codzienny marsz. Już przed 6 byliśmy na szlaku. Od osób idących z naprzeciwka słyszeliśmy, że ostatni stan na naszej drodze, Georgia, ma być cieplejszy. I tak też było !
Meta
Po 126 dniach zameldowaliśmy się na końcu szlaku, na Springer Mountain w Georgii. Szlak Apapalachów był dla nas dużym zaskoczeniem, mimo pewnego już doświadczenia w pokonywanu długodystansowych szlaków w USA. Jednak jeszcze mocniej utwierdził nas w słusznym wyborze naszych zaintersowań. Jakie plany na przyszłość? Na razie nie chcemy zapeszać 🙂
O autorach:
Maciej Stromczyński i Grzegorz Ozimiński
To dwójka wędrowców, która za cel obiera sobie piesze szlaki długodystansowe. W 2016 roku przemierzyli liczący prawie 4300 kilometrów Pacific Crest Trail. Za wyczyn ten zostali nominowani do nagrody „Traveler” National Geographic. Podczas największego podróżniczego festiwalu w Polsce, „Kolosy”, zdobyli nagrodę im. Andrzeja Zawady przyznawaną młodym podróżnikom, co pozwoliło zrealizować kolejne marzenia jakim była wyprawa na liczący 3500 kilometrów Szlak Appaalchów w USA.
Zostaw odpowiedź