Ronda dels Cims – 170-kilometrowy wyścig po Pirenejach praktycznie wokół całej Andory. Może nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego gdyby nie fakt, że suma podbiegów to 13 500 metrów. Niektórzy nawet uważają, że jest to jeden z najtrudniejszych stumilowców. Iwona Turosz opowiada o tym co warto wziąć i o czym pamiętać.
Opowiem o tym wyścigu z mojego punktu widzenia, z punktu widzenia osoby, która po prostu bardzo lubi to co robi, ale nie przykłada większej wagi do treningu. Moją relacje z tego biegu można przeczytać na magazynbieganie.pl. Jest długa ale myślę, że trochę oddaje specyfikę trasy oraz to, co siedziało wtedy w moich nogach, w mojej głowie… Patrząc z perspektywy czasu i troszkę (ale tylko troszkę) analizując międzyczasy, mimo że raczej nie przykładam uwagi do taktyki biegu, coś bym jednak zmieniła albo raczej dodała – sen.
Spróbuję podać Wam kilka porad, wskazówek co do tego biegu (a może i przydadzą się na inne długie ultra). Wiadomo, że każdy kto decyduję się na takie zawody powinien (no i chyba musi!) być już w miarę doświadczonym zawodnikiem. Jednak wszyscy wiemy, że każda impreza ma trochę inny charakter. Inaczej wyglądają góry, panuje w nich inny klimat. A kilka zdań od kogoś kto już tam był czasem może pomóc rozwiać jakieś wątpliwości.
Na trasie jest 13 punktów odżywczych, w tym dwa przepaki na 73. i 130. kilometrze. Średnio wychodzi, że żarcie znajduje się co 13 km, natomiast w rzeczywistości jest tak, że odcinki między nimi wahają się od 10 do 20 km. Tylko nie zapominajmy, że np. 10 km to już nie jest godzina biegu, tylko raczej 2 godziny (przy tych przewyższeniach nasz przelicznik prędkości zaczyna się zmieniać). Co znajdziemy na punktach? Myślę że powinny zadowolić nawet tych bardzo wymagających. Od owoców przez ciasta, chleb, szynkę, po zupę. Na stronie biegu jest rozpiska, na której oznaczone są miejsca z ciepłym posiłkiem, czy z bardziej skromnym zaopatrzeniem. Ale chciałam przez to powiedzieć, że nie musimy martwić się tym, że będziemy głodować i konieczne będzie wrzucenie na przepak swojego żarcia, czy zabierania ze sobą nie wiadomo jakich jego ilości. Jedyne co warto zabrać to jakieś dwa batony energetyczne czy żele do uzupełniania na „czarną godzinę”. Poza tym – spokojnie możemy uzupełniać jedzenie na drogę zabierając ze sobą rodzynki, ciastka czy tez chlebuś – przecież nie trzeba jechać cały czas na sztucznym jedzeniu z tubki!
SEN
Pierwszy przepak jest w miejscowości Margineda. Niby w nogach mamy dopiero 73 km, ale nie są to łatwe i szybkie kilometry, większość osób przybiega tu pierwszej nocy. W ogromnej hali znajdują się łóżka polowe i koce, gdzie można spokojnie się przespać. Są również masażyści i „ludzie od stóp” – spece, którzy opatrują zniszczone i poranione przez pęcherze nogi. Wiele osób odpoczywa, jedni na łóżkach, inni – ot tak na pakiecie. Jeśli ktoś faktycznie przybiega w środku nocy czy nad ranem to warto uciąć sobie 15-20-minutową drzemkę. Zapewne doda nam to nowych sił! I to jest właśnie ta jedna rzecz, jaką bym chyba zmieniła, gdybym biegła jeszcze raz – ten sen.
Rzeczą oczywistą jest to, że nie każdy kładzie się spać na trasie biegu ale raczej robi to większość tych, którzy „ścigają się” przez dwie doby. Najpierw wydaje nam się, że szkoda czasu. „Po co się kłaść, pociągnę jeszcze trochę, może do następnego punktu” – itd. Pewnie, że się da – przecież sama też tak zrobiłam! Tylko, że nadjedzie godzina 6 rano, zacznie wychodzić słońce, najpierw zrobi się chłodno, jak to nad ranem, potem znów zacznie niemiłosiernie przygrzewać, a dobowe zmęczenie i brak snu po cichu zaczną doskwierać. Jak już całkiem wstanie dzień to o tym zapomnimy ale nasz organizm chyba nie.
Jeśli nie wykorzystamy szansy na drzemkę w Marginedzie, to nic straconego, bo praktycznie na każdym kolejnym punkcie znajdują się jakieś miejscówki do spania. Czasem są to metalowe, twarde prycze, czasem łóżko polowe. Wolontariusze są tak bardzo pomocni i mili, że nawet jak będzie z tym problem to zapewne pomogą (jak na 15. km przed metą zapytałam o miejsce do spania, którego teoretycznie nie było, to nie minęły 3 minuty, a dostałam nowiutki materac i kocyk bym mgła odpocząć!).
PRZEPAKI
O tym pierwszym na 73. kilometrze w miejscowości Margineda już pisałam, dlatego teraz napiszę tylko o drugim na 130. kilometrze w Pas de la Casa. Jest nieco mniejszy, ale i biegaczy jest tam znacznie mniej. Wyposażony tak samo, przemili wolontariusze, którzy zupę podłożyliby pod nos, jeden stół z masażem i drugi z naprawą stóp. Kilka materacy do spania. Oraz lekarz, który baczenie przygląda się zawodnikom. Przepaki są naprawdę dobrze zaopatrzone, a do tego mamy własne wory z rzeczami. A co do worów włożyć? Na tym etapie, decydując się na takie zawody każdy biegacz powinien doskonale wiedzieć. Mogę jedynie skromnie doradzić co warto mieć na biegu o takiej specyfice.
Tak, każdy powinien na tyle znać siebie żeby wiedzieć co włożyć do plecaka i worków na przepak. Wymienię jednak kilka rzeczy, oprócz tych z listy obowiązkowego sprzętu, które tutaj mogą się przydać.
SKARPETKI – dlaczego na pierwszym miejscu? Bo rzadko zabieramy zapasowe do plecaka. Na Ronda dels Cims bardzo dużo jest podmokłych terenów – łąki (szczególnie pierwsza część biegu), zdarza się że biegnie się potokiem – czyli stopy cały czas mokre. Do tego piargi, ostre kamienie i bardzo drobniutkie kamyczki, które lubią wpadać nam do butów – dlatego fajna sprawa to ochraniacze (albo skarpetki z ochraniaczami – sprawdziły się świetnie!). O stopy trzeba dbać, więc warto wrzucić skarpetki na przepaki i do plecaka, i założyć, kiedy będzie potrzeba.
KIJKI – nie ma co się długo nad tym rozwodzić. Sprawa prosta – bardzo pomagają! O ile ktoś należy do osób anty-kijkowych, bo to przecież „legalny doping”, to tutaj nie ma najmniejszej ujmy by ich użyć. Rzecz normalna – przewyższenia są bardzo duże, teren do najłatwiejszego nie należy. Niewielu biegaczy biegnie bez kijów.
KREM Z FILTREM. O tak – o tym nie pomyślałam! Na początku dziwiłam się, że na starcie ludzie się smarują (ale sama poprosiłam o pożyczenie). Wysokości są niemałe, słońce w górach daje nieźle. A biegniemy dwa dni! Jeśli zawody trwają jeden dzień i nas przypali – to nic. Ale tutaj, mając przed sobą noc i kolejny dzień w górach, gdzie nadal jesteśmy narażeni na słońce, warto o tym pomyśleć. Nie mówię o zabieraniu całej tubki! Wystarczy przełożyć troszkę do szczelnego woreczka strunowego i już (przynajmniej tyle by na twarz było).
CZAPKA Z DASZKIEM – warto. Na pewno bardzo dobrze ochroni przed słońcem. Jak ktoś nie lubi, bo ciężka czy gruba (np. ja), to świetnym rozwiązaniem jest buff z daszkiem.
KUBEK NA WODĘ – jest oczywiście w wyposażeniu obowiązkowym (można kupić też na miejscu), piszę o nim tylko dlatego by podkreślić, że na trasie jest wiele miejsc, gdzie można nabrać wodę z potoków.
CZOŁÓWKA – dobra czołówka x 2. Czyli taki zapas baterii aby drugiej nocy mieć nadal niezawodne światło. A najlepiej wrzucić zapasową do plecaka (rzeczy czasem zawodzą).
To chyba tyle z takich dodatków. Gdybym biegła drugi raz – wrzuciłabym mały aparat fotograficzny, bo widoki są piękne!
Co do samego przygotowania do takiego biegu – niewiele mogę napisać. Nie robiłam specjalnych treningów, nie katowałam się długimi wybieganiami i dużym kilometrażem tygodniowym. Nie brałam żadnych suplementów ani nie wprowadzałam żadnej specjalnej diety. Po prostu czerpałam radość z biegania, a jak jej nie było to nie biegałam.
Na pewno fajnie jest przyjechać do Andory kilka dni wcześniej i trochę zaaklimatyzować się do wysokości i upału. Warto pochodzić po górach, może przespać się gdzieś wyżej. Najwyższy szczyt na trasie Pic del Comapedrosa ma prawie 3000 m n.p.m., ktoś kto przyjeżdża z nizin może już delikatnie odczuć wysokość.
Ronda dels Cims to piękna wymagająca przygoda – polecam!
Zostaw odpowiedź