UTMB (Ultra-Trail du Mont-Blanc) był jak dotąd moim największym biegowym koszmarem. Nic nie poszło tak jak sobie zaplanowałem. Po niespełna 100 milach znalazłem w sobie odwagę, żeby wycofać się z największego wyścigu ultra na świecie. Powiedziałem sobie, że to wartościowa lekcja, ale tak naprawdę moja pewność siebie legła w gruzach.
Musiałem jakoś się pozbierać i znaleźć w sobie nową motywację w postaci ciekawości. Aby zaspokoić ową ciekawość zdecydowałem się podjąć ryzyko i po raz pierwszy w życiu wyjechać do kraju, o którym zawsze marzyłem – do Japonii, krainy wojowników ninja i samurajów, gdzie miałem pobiec w Ultra-Trail Mt Fuji. Wiedziałem, że nie jestem w pełni zregenerowany po UTMB, od którego minęły zaledwie cztery tygodnie i moje „czwórki” bolały jak cholera, ale pomyślałem, że lepiej zginąć próbując niż w ogóle nie podjąć wyzwania. Tak więc po ponad dwunastu godzinach lotu w końcu stanąłem na ziemi walecznych ultra wojowników.
105 mil wokół majestatycznej Góry Fuji
Ładowanie węglowodanami w Japonii to nie problem. Ryż podaje się wszędzie i ze wszystkim – trochę jak frytki w wielu miejscach na świecie. Jedzenie w Japonii jest niesamowite, więc przytycie parę dodatkowych kilogramów przed biegiem to była sama przyjemność. Jadłem dużo zupy miso, sushi oraz ziaren, co wszystko zapewne odegrało istotną rolę w zwiększeniu możliwości magazynowania glikogenu.
UTMF to 105 mil wokół majestatycznej Góry Fuji. Byłem spokojny o to, że bez problemu dam radę pobiec solidne 100 km (62 mile) tak szybko po UTMB, ale co będzie działo się dalej pozostawało jedną wielką niewiadomą. Mając to na uwadze postanowiłem się odprężyć i pozwolić wyścigowi po prostu się rozwinąć. Nie jest to jednak proste zadanie, kiedy ścigają się z tobą szaleni Norwegowie tacy jak Didrik Hermansen i Sondre Amdahl. Mówiąc inaczej, pierwsze kilometry były pewnie trochę za szybkie niż bym tego chciał ale pomyślałem: „do diaska z tym”. W końcu czułem się wypoczęty i pełen energii. Przez dużą część wyścigu biegłem razem z Didrkiem, który był niezwykle szybki na zbiegach, więc na każdym podbiegu wypruwałem sobie żyły, żeby go zgubić.
Mój własny kodeks Bushido na UTMF
Gawędziliśmy ze sobą jak przyjaciele, ale jednocześnie obaj mieliśmy świadomość tego, że walczymy ze sobą o pozycję. W pewnym momencie szlak staje się jednym długim podbiegiem i mój norweski kumpel został z tyłu. Doprawdy szkoda ponieważ nasze braterstwo na szlaku był wspaniałe.
Jeszcze wspanialsze było uczucie prawdziwej miłości, jakie czułem na punktach odżywczych. Powiedziałbym wręcz, że byłem w nich zakochany. Dziwne? Nie do końca. Wiedząc, że miłość mojego życia i ekipa wspierająca, Gintare, będą tam na mnie czekać gnałem jak wiatr. Gintare jak zawsze karmiła mnie i dbała o nawodnienie oraz zapewniała motywacyjnego kopa, którego potrzebowałem, żeby pobiec taki wyścig. Czasami, jak podczas UTMB, jest ona na tyle okrutna i odważna jednocześnie, żeby powstrzymać mnie przed zrobieniem sobie krzywdy. Ona wie najlepiej. Gintare jest moją prawdziwą miłością i bez niej żaden szlak by nie istniał. W Japonii stała się ona moim kodem Bushido.
Kto jest bossem UTMF?
Wybiegłem sam z punktu na 55 mili w ciemność. Deszcz nie ustawał, ale z pełnym żołądkiem i posmakiem miłości zacząłem myśleć, że zwycięstwo jest możliwe. Sam siebie przekonywałem, że to głupie. Wtedy zobaczyłem lidera wyścigu – Arnauda Lejeune. Wyglądał na wypompowanego. Do licha, może te myśli wcale nie były takie głupie!
Dałem z siebie wszystko, żeby pokazać mojemu rywalowi kto tutaj jest szefem. Chyba zadziałało. Pod uwagę nie wziąłem jednak trasy, która wtedy zaskoczyła mnie brutalnymi podbiegami. Było naprawdę ciężko, w szczególności w takich mokrych warunkach, ale przyczepność butów Inov-8 X-talon 200 dała mi przewagę.
Było już tyle deszczu, błota a teren był tak trudny technicznie, że wyścig zaczął przypominać mi Grand Raid Reunion, który pobiegłem prawie rok wcześniej. Nagle zacząłem być podejrzliwy wszystkiego, a w szczególności mojego tempa. Czy jest wystarczająco mocne, żeby wygrać? Bałem się, że Francuz (Arnaud) przemknie obok mnie i ukradnie mi zwycięstwo o kilka sekund. Zostałem wyprzedzony na ostatnich etapach Grand Raid Reunion. Tym razem, mając w sobie samurajskiego ducha, nie zamieszałem do tego dopuścić – była to mantra, którą powtarzałem sobie przez cały wyścig. I tak oto dobiłem do mety. Banzai!
Tłumaczenie: Paweł HeavyPaul Ignac
Zostaw odpowiedź