W dół zbiega poniżej 2 minut na kilometr. Po płaskim wykręca 2:40 i w tym czasie czyta mapę oraz planuje taktykę. Startuje w Polsce i Skandynawii. Michał Olejnik to nasza nadzieja na medale mistrzostw świata w biegach na orientację. W szczerej rozmowie opowiada o swoich treningach i planach.

 

Jak podsumować rok? Zrobić zestawienie najważniejszych wydarzeń, pokazać najlepszego ultrasa? A może pójść pod prąd i pokazać człowieka, który długo biega w ramach przygotowań (ponad 5 tysięcy kilometrów w roku), podczas gdy na zawodach jest piekielnie szybki. Człowieka, który uprawia stosunkowo mało popularną w Polsce dyscyplinę, ale odnosi w niej już sukcesy międzynarodowe?
Wybór padł na Michała Olejnika, który ma worek medali mistrzostw Polski, w tym roku, razem z drużyną wywalczył brąz podczas Światowych Igrzysk Wojskowych. Widziałem go podczas biegu w górach: jest piekielnie mocny i pewny siebie. Wyobraźcie sobie człowieka, który zbiega z prędkością około 2 minut na kilometr i potrafi jeszcze rzucić okiem na mapę! Pocisk wirujący między drzewami…
Usiądźcie więc wygodnie, bo poświęcenie, jakie wiąże się z jego karierą, wgniata w fotel.

Oskar Berezowski: Gdybyś miał podsumować swój sezon, to możesz uznać, że zrealizowałeś plan?

– Michał Olejnik: Podczas sierpniowych mistrzostw świata na dystansie klasycznym (90-100 minut biegu dla zwycięzcy, ok. 15-16 km – długość trasy zależy od ukształtowania terenu – przyp. napieraj.pl) w Norwegii zająłem 28. miejsce. Przed sezonem postawiłem przed sobą zadanie: przybiec w pierwszej trzydziestce, a więc poszło nieźle, choć prawdę mówiąc mogłem być 21-22. Mimo wszystko zyskałem pewność siebie. Chyba było to widać podczas VI Światowych Igrzysk Wojskowych. Tam mierzyłem w pierwszą dziesiątkę indywidualnie na średnim dystansie. Przybiegłem czwarty ze stratą 62. sekund do medalu. Razem z drużyną (Wojciech Kowalski, Wojciech Dwojak, Michał Olejnik, Bartosz Pawlak i Mateusz Wensław, Mikołaj Dutkowski – przyp. napieraj.pl) zajęliśmy trzecie miejsce.

Widzisz postęp?

– Ten rok był chyba właśnie takim przełomem. Nigdy nie byłem w trzydziestce biegu leśnego na mistrzostwach świata. Więc już choćby w tym elemencie zrobiłem postęp. Dla mnie ważne jest to, że nabieram wiary w siebie i przekonania, że zmierzą w dobrym kierunku, że trening daje mi wymierne postępy i w przyszłości będę robił coraz lepsze wyniki.

Obiektywnie: dużo brakuje Ci do ścisłej światowej czołówki, czyli ludzi, którzy wchodzą na podia mistrzostw świata?

– Fizycznie, jestem na porównywalnym poziomie z nimi. Mam jeszcze co poprawić, ale wydolnościowo, szybkościowo jestem w stanie z nimi walczyć jak równy z równym.

Ci, którzy nie znają się na specyfice biegów na orientację (BnO – red. napieraj.pl) mogą pomyśleć, że w takim razie zawalasz technikę. Prawda jest jednak chyba trochę inna.

– Prawda jest taka, że ja nie jestem w stanie trenować jak Skandynawowie przez cały rok. W orienteeringu ważna jest umiejętność czytania mapy. Tego też się już nauczyłem, ale potem trzeba te punkty odnaleźć. Mózg potrzebuje więc ciągłych wyzwań, trudnych tras, nowych map, odkrywania punktów w terenie. Tymczasem ja głównie biegam bez punktów.

Co to znaczy?

– To trochę takie udawanie, że ich szukam. Dokładniej: kolega wyznacza mi punkty wirtualnie. Dostaję od niego trasę i biegnę nią, ale nie odnajduję fizycznie punktów. One są tylko na stworzonej mapie. W praktyce to jest jednak różnica. Bo znaleźć prawdziwy punkt i go dotknąć, a znaleźć tylko miejsce, gdzie on może być, to jednak jest różnica.

Część czasu spędzasz na zgrupowaniach kadry. Wtedy też jest taka zabawa w chowanego?

– Na szczęście mamy trenera Dawida Stefańskiego. To niesamowity człowiek, który musi łączyć wiele funkcji. Opracowuje trasę, rozstawia ją dla nas, obserwuje, potem zbiera punkty i analizuje. Dla porównania Szwajcarzy mają kilku trenerów, tak samo Norwegowie, którzy dzielą się obowiązkami na poszczególnych zawodników. Mają fizjoterapeutów i innych specjalistów.

Z drugiej strony w wymienionych przez Ciebie krajach reprezentacje są większe, bo jest z kogo wybierać.

– To też jest prawda. Kadra Szwecji to 20-15 zawodników walczących o miejsce w reprezentacji na ważne zawody. Nas jest 3-4.

To nie musisz się stresować ciągłą walką o miejsce w kadrze.

– Ale ja bym chciał czuć rywalizację. Z takiej presji rodzi się coś dobrego. Widzę to w innych zespołach. W Szwajcarii jak już przebijesz się do drużyny narodowej, to na mistrzostwa świata jedziesz walczyć o medal.

Skandynawowie, Szwajcarzy nie muszą tak kombinować jak Ty. Masz jeszcze dosyć ciekawą lub skomplikowaną sytuację klubową. Teoretycznie jesteś żołnierzem reprezentującym WKS Grunwald Poznań, ale praktycznie mieszkasz w Gdyni, choć i tam bywasz niezbyt często, bo należysz jeszcze do Södertälje-Nykvarn Orientering (SNO).

– Żołnierzem jestem nie tylko teoretycznie, ale i praktycznie. Klub nie nakłada na mnie obowiązku przebywania na miejscu, bo zdaje sobie sprawę, że w ten sposób nie miałbym szans na rozwój. Mieszkam więc w Gdyni, od czasu do czasu, bo tam jest więcej map i różnorodny teren do treningów. Moim kolejnym domem jest Szwecja, bo od 8 lat reprezentuję barwy SNO.

Dlaczego akurat ten klub?

– Kiedyś dali mi szansę i wierzyli we mnie nawet wtedy gdy długo walczyłem z kontuzją. Zapewniają mi też możliwość udziału w znakomicie obsadzonych zawodach w całej Skandynawii, no i miejsce do treningu.

Nigdy tam nie byłem, ale podejrzałem sobie w sieci: klub z Södertälje jest pięknie położony na południowym krańcu jeziora Måsnaren. Macie tam domki klubowe, blisko do Sztokholmu.

– Mamy tez trenerów, trudne trasy, dobre warunki do treningów i rywalizację w zespole. Dlatego polubiłem SNO. Klub stawia na własnych wychowanków, ale wzmacnia się także osobami z innych krajów. Drużyna musi mieć kilkanaście osób, żeby wystawiać wiele sztafet. SNO ma na koncie znaczące zwycięstwa, między innymi w Tiomili, czyli ogromnym biegu z 400 sztafetami z kilkudziesięciu klubów.

Skandynawia kocha biegi na orientację, ale panują tam ciekawe zasady. Możesz reprezentować barwy tylko jednego klubu w krajach skandynawskich.

– To prawda. Moim zdaniem to zwiększa potrzebę wychowywania własnych zawodników i urozmaica rywalizację. Dla ludzi z takich krajów jak Polska to z kolei możliwość rozwoju. W sumie w całej Skandynawii jest nas 8-10 „biało-czerwonych” zawodników w dobrych klubach.

Stale mnie fascynuje wielowymiarowość tej dyscypliny. Pomijam już złożoną kwestię przynależności klubowej, konieczność rozwijania różnych cech motorycznych. Dochodzi jeszcze wyzwanie intelektualne: czytanie mapy, szybkie planowanie układanie taktyki w mgnieniu oka. Ile czasu trzeba, żeby wejść na wysoki poziom?

– Minęło już 17 lat od mojego pierwszego kontaktu z mapą i stale się uczę nowych rzeczy. W wieku 10 lat wystartowałem w pierwszych zawodach. Gdy miałem 16 lat podjąłem decyzję, że chcę to robić zawodowo i spełniłem swoje marzenie. Teraz jestem w miejscu, w którym widzę, że przede mną jeszcze około 10 lat kariery i musi się to wiązać z dalszym rozwojem.

Ja umiem się zgubić nawet na oznakowanej trasie biegu i zastanawiam się co musze zrobić, żeby kiedyś pobiec w zawodach na orientację i wrócić do domu jeszcze tego samego roku.

– Najpierw musisz się nauczyć obsługi kompasu. To podstawa. Najważniejsze jest to, żeby zawsze wiedzieć, w którym kierunku masz biec i jak zorientować mapę.

Na studiach musiałem zaliczyć obóz wędrowny i jednego dnia spadł na mnie obowiązek prowadzenia grupy na azymut po Bieszczadach. Cośmy się nachodzili dookoła…

– Początki bywają trudne. Ja ostatni raz poddałem się na zawodach i nie znalazłem punktu, gdy miałem 11 lat. Bardzo mnie to bolało. Od tego czasu dużo pracowałem nad sobą i już nigdy nie miałem dużego kryzysu. Po zgraniu kompasu z mapą można wejść na wyższy poziom i starać się zrozumieć rzeźbę, ukształtowanie terenu.

Te wasze mapy mają jeszcze kolory. Też są ważne?

– Bardzo. Umiejętność czytania ich może być kluczowa dla obrania optymalnej trasy. Oznaczają na przykład roślinność. Kiedy już wszystko złożysz razem, będziesz wiedział na przykład, kiedy używać dróg, a kiedy biec przez las.

Pociąga mnie idea fell runningu, biegania poza szlakami, popularna choćby w Szkocji, która też ma spore tradycje w orienteeringu. Tyle, że teraz wszystko jest cyfrowe. Mam zegarek, telefon z GPS i biegnę po nitce.

– Sam prowadzę zawodników, przyglądam się też biegom ultra i widzę, że zanika umiejętność radzenia sobie z mapą. Dawniej każdy ją miał w domu, woził ją w samochodzie. Teraz mamy cyfrowe mapy, GPS i jeszcze głosowe wskazówki kiedy skręcić. Na pocieszenie powiem, że u osób, które przychodzą raz, czy drugi, na prowadzony przeze mnie trening widzę, że umiejętność czytania mapy jest łatwa do opanowania. Jeśli się chce.

Chcę. I chcę wybiec też poza szlak.

– Zacznij od biegania po ścieżkach z mapą. Dopiero jak będziesz się czuł pewniej, możesz zacząć biegać na azymut, wybiec poza szlaki.

Widzisz siebie na GEZnO, Kieracie?

– Teraz nie. Może kiedyś. Ja w tej chwili biegam z dokładniejszymi mapami i na krótsze dystansy.

No i znacznie szybciej niż w tych ultra biegach na orientację.

– Gdy teren nie jest trudny, to faktycznie jest szybciej, bo poniżej 4 minut na kilometr.

Tuż przed startem dostajecie mapę. Nie ma szans na jej przeczytanie spokojnie. Zwykle do lasu macie kilkaset metrów w miarę płaskiego terenu. Jak szybko wtedy biegniesz?

– Na Jukoli (jeden z najstarszych biegów sztafetowych rozgrywane od 1949 roku w Finlandii – red. napieraj.pl) jest właśnie około 1 kilometr od startu do lasu. Robię go w 2,40 min. W tym czasie jeszcze czytam mapę i planuję taktykę. Wiadomo, że im teren jest trudniejszy, tym jestem wolniejszy.

Trudny teren, to?

– Duże przewyższenia. Na przykład na trasie w szwajcarskim Ticino to może być 200 m w górę na 1 kilometrze. Ciężkie są także miękkie nawierzchnie, niskie krzewy jagód. Generalnie musimy być przygotowani do biegania po miękkim śniegu, grząskim gruncie, mchu, skałach, korzeniach. Ważne są buty z mocnym bieżnikiem, takie jak choćby Inov-8 oroc 280 czy x-talon 212. Także cholewka powinna być wytrzymała na rozdarcia, bo przecież nogę czasem trzeba wyszarpywać z ostrych krzewów.

Widziałem jak zbiegasz. Trochę strach na to patrzeć. Kamikaze.

– Bez przesady. Chociaż faktycznie na zbiegach czuję się dobrze. Na zawodach schodzę poniżej 2 minut na kilometr i jeszcze na mapę, kompas mogę rzucić okiem.

Zdarzają się wypadki wśród profesjonalistów?

– Ostatni o którym słyszałem, miał miejsce 10 lat temu, gdy Szwed przebił gałęzią mięsień uda. Częściej poobijani są amatorzy. W Skandynawii był nawet wypadek śmiertelny niedawno.

Dużo trzeba trenować, żeby biegać tak szybko jak ty?

– Jestem zawodowcem, więc bieganie to moja praca. W roku wychodzi tego około 5300 kilometrów. W sezonie to jest 580 godzin w biegu. Do tego dochodzi trening siłowy, ogólnorozwojowy, czytanie map, analizowanie. Można powiedzieć, że pochłania mnie to bezgranicznie.

Masz jakieś życie poza sportem?

– Mam żonę, która tez biega, więc możemy wieść wspólne sportowe życie. Startuje od tego roku w SNO, więc mamy dla siebie więcej czasu. W sumie jednak 250-280 dni w roku jestem poza domem.

Masę czasu spędzasz też w samochodzie. Właśnie obok nas parzy się kawa z ekspresu, który wozisz ze sobą.

– Jakieś 40 tysięcy kilometrów w roku robię swoim autem. Kolejnych kilkanaście wypożyczonymi.

Nie myślisz o tym, żeby w końcu gdzieś osiąść?

– Na razie nie. Kiedyś pewnie osiądę w okolicach Łodzi. Z rozsądku. Tam ja i moja żona mamy rodziny. Ja w Pabianicach, ona w Łodzi. Fajnie byłoby, żeby dzieci miały blisko dziadków. Na to mam jednak jeszcze czas. Mam nadzieję, że mogę startować na wysokim poziomie jeszcze około 10 lat. I chcę ten czas wycisnąć najmocniej jak się da.

Widzisz siebie na najwyższym stopniu podium mistrzostw świata?

– Nie myślę o tym w ten sposób. Raczej wierzę, że przy odpowiednim treningu stać mnie na pierwszą szóstkę.

No co ty! Nigdy nie wyobrażasz sobie siebie jako mistrza?

– Serce mówi mi, że mogę zdobyć ten medal. Głowa: myśl zadaniowo, realizuj plan.

Jesteś też trenerem po AWF. Swoim zawodnikom też tak mówisz?

– Staram się im wskazywać drogę do sukcesu, niż sam sukces. Prowadzenie innych biegaczy, jest dla mnie także odskocznią od myślenia o sobie. Mogę się poświęcić dla innych. To połączenie bycia trenerem i zawodnikiem daje mi większą świadomość tego co mogę zrobić, co powinienem, czego unikać. Więcej wiem o tym jak wyglądają procesy fizjologiczne w trakcie wysiłku, regeneracji. Brakuje mi wprawdzie wsparcia z zewnątrz. Sam chciałbym mieć dietetyka, stałą opiekę fizjologa, lekarza, psychologa. Tak powinien wyglądać profesjonalny proces treningowy. Na razie o tym marzę, ale może kiedyś uda mi się to wszystko zdobyć i poukładać.

Tego Ci życzę. No i wiary w wielki sukces!

O Autorze

Jestem autorem tysięcy artykułów w czołowych polskich dziennikach, tygodnikach, miesięcznikach i serwisach online. Pracowałem m.in. dla gazety “Polska The Times” i “Dziennika Polska Europa Świat”. Dzięki nim mogłem relacjonować lekkoatletykę podczas igrzysk olimpijskich w Pekinie, spotykać się z zawodnikami i trenerami podczas mityngów w Polsce i za granicą oraz analizować zmagania podczas lekkoatletycznych mistrzostw świata. Sporo nauczyłem się także pracując w miesięczniku „Bieganie”. Współpracowałem i współpracuję z www.magazynbieganie.pl, „Esquire„, Gazeta Wyborcza, gazeta.pl, Forum Trenera.

Podobne Posty

Jedna odpowiedź

  1. T

    Może drobiazg, ale bardzo dużo świadczy o człowieku. Michał zawsze mówi pierwszy dzień dobry starszym zawodnikom 🙂 Życzę mu z całego serca tego miejsca w szóstce a chwilę później podium (Agacie też).

    Odpowiedz

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany