[size=x-large][b]Nie miała baba kłopotu – inov-8 roclite 310[/b][/size]


Waga: 310g (rozm. 42)
Cena: 377zł (czerwiec 2010)

Nie miała baba kłopotu, postanowiła sobie kupić dobre buty trailowe. A jak to z babami bywa, pojawiły się wymagania: a to że mają być przyzwoicie amortyzowane bo na długi dystans, ale nie za mocno, a to, że wygodne, a to, że solidnej budowy, a to na agresywnym bieżniku, ale znów nie za bardzo bo czasem zdaża się i odcinek asfaltowy. Przede wszystkim miały być stabilne.
Ewentualnie mogły mieć jakiś niebieski akcent kolorystyczny.

W historii baba wypróbowała już trochę tego i owego, wiedziała czego szuka, miała nawet wypróbowanych faworytów, zdecydowanie odrzucone przypadki, interesujące modele i perspektywę kupowania w necie wg długości wkładki, bo zakup butów do biegania w terenie o numeracji damskiej spełniających wygórowane – jak widać – wymagania, zdawał się być możliwy tylko za pomocą internetu (bo działa się rzecz zanim w pewnym mieście otworzyli pewien – ku jej radości – sklep).

A skoro tak, to… czemu by nie wypróbować czegoś absulutnie nowego? Czegoś, w czym nikt, albo niewielu dotąd biegało? Czemu nie? Baba, choć różnie gada, lubi ryzyko.

Ktoś podpowiedział, że Innov Flyroc 310 to but dobry na długie dystanse. Zaglądam na stronę producenta a tam krzyk: rekordzista! Podglądam obrazki, podpowiadające, że to optymalna konstrukcja na skały, kamienie, muldy, ścieżki, szutry, błoto … czyli wszystko to, co można znaleźć w górach – na maratonie i na rajdach.

Ostatecznie model wybrałam zupełnie celowo, po gruntownym procesie porównawczym dostępnych propozycji.

Przyznam, ręce mi drżały, gdy pierwszy raz brałam pudło do ręki. Zdarzało się kupować w necie, ale nigdy dotąd butów firmy, której kompletnie wcześniej nie znałam, no może coś usłyszałam o przyzwoitych skarpetkach.

Na pierwszy rzut oka, okazał się naprawdę solidny, powiedziałabym nawet toporny: twarda guma podeszwy, agresywny bieżnik, wzmocnienia na palcach, taśmy po bokach trzymające stopę. Generalnie niczym nie zaskakujący standard dla trailówek. W środku nie za miękko, za to obszernie i komfortowo (odczucie ulgi po założeniu na stopę – uff, pasują. Bezcenne ). Wkładka to nie jakiś tam skrawej skaju, ale zawierająca również wstawki żelowe wspierające surową amortyzację. I bardzo, bardzo lekki. Coś dla mnie.
Producent może jednak opowiadać cuda w specyfikacji, design może podążać za najnowszymi trendami, jednak to nijak może nie przystawać do faktycznej funkcjonalności buta. A na xx kilometrze w górach tylko to ma znaczenie.

[b]Zatem… w drogę![/b]

Pierwsze kroki jak zwykle nieśmiało stawiałam tuż za miedzą, potem pasmo Łysiny, Lubomir i coraz to kolejne wypady w Beskidy. Trafiałam na trasy właściwie suche, no czasem tylko na pozostałość śnieżku, czy ścieżkę zaoraną wiosennymi zwózkami drewna. Wyzwanie jednak stosunkowo niewielkie i, przy odrobinie samozaparcia i wyrozumiałości wobec wolniej pokonywanych przeszkód, dałoby radę w prostszym modelu. Ale to Bieszczady ostatecznie i jednoznacznie potwierdziły, że Anglicy wiedzą jak zrobić naprawdę dobry but trailowy.

Bo chyba gorzej (czyli lepiej) nie mogłam trafić.
Już na jakimś 9km przeprawa przez strumień sięgający co najmniej kolan gwarantowała dokumentne zmoczenie. Dalej mogło być tylko ciekawiej, biorąc poprawkę na to, iż mokrość w butach regularnie podlegała wymianie na świeżą. I bez subtelności. O ile zanużenie w strumieniu przynosiło niejaką ulgę, przynajmniej jeśli chodzi o odciążenie dolnej części nóg z błota, to zapadnięcie się w samo mięciutkie błotko, powodowało zalanie cholewki conieco mniej gęstą mazią a więc i łyknięcie przyzwoitej dawki na dalszą drogę. Czyszczenie nie miało sensu, bo za kolejnym drzewem czyhała ta sama przygoda, jeśli nie barwniejsza, głębsza, bardziej śliska.
O zapachu brei nie będę się rozwodzić, gdyż nie ma znaczenia dla wyników badanego przedmiotu.
Każdorazowo za to, wdzięczna byłam producentowi i wewnętrznemu przekonaniu popartemu rozwiającym się doświadczeniem, że but jednak przecieka, że nie wodoszczelny (ani nawet specyfikacja nie zakłada) co wpłynęło to wypłynęło, przynajmniej większość. Niestety ta mniej płynna reszta bieszczadzkiego syfu, formując się w irytujące grudki, sukcesywnie odkładała się pomiędzy stopą a wkładką (bo nawet skarpetka nie wytrzymała i podarła się ażurowo, część materiału znikła, nie wiem zupełnie gdzie, może się zwyczajnie rozpuściła).
Po cóż jednak tyle o tym? Otóż to pierwsze buty, które w tych ekstremalnych warunkach, po niemal 80km zmagań, zupełnie nic mi nie uczyniły. Nie zarobiłam ani bąbelka!
Błoto po kostki, czasem głębiej, kałuże, strumienie, których żadne mapy nie pamiętają. Śliskie korzenie i kamienie. O ile z korzeniami wciąż się nie dogaduję (zafundowały mi 2 bolesne gleby) tak mokre kamienie to jednak nie taki problem, jak się obawiałam, sądząc po twardym materiale podeszwy. Z drugiej jednak strony użyty materiał ma tę zasadniczą zaletę, że, jakby nie patrzeć, występujące na dystansach ultra niejednokrotnie spore odcinki asfaltowe, nie będą rujnować nóg.

[b]Paweł Dybek (flekmus) o butach inov-8 flyroc 310[/b]

Nie jest to but do biegów na 5km. Raczej polecałbym go na rajdy
Czyli marszobiegi w trudnym terenie.
Są dobrze wykonane nie ma tam nitek które sterczą ani
miejsc gdzie mogła by się odkleić guma. Widać ze użyto dobrych
materiałów. Nie szanowałem ich i po około 200km treningów nie widać po nich zużycia. Mimo to mam wyjść ostro pobiegać to wole założyć Icebug The Navigator (choć niestety wykonanie ich jest dużo mniej trwałe)
Góra buta jest wykonana z dobrze przewiewnego materiału i niestety jest trochę kapciasta. Wbrew pozorom bieżnik nie jest przesadnie agresywny choć bardzo wysoki – zapewnia częściową amortyzacje przez samo uginanie się kołków.
Solidnie zabudowany przód buta i pięta dobrze osłania stopę, polecałbym, aby dobierać tego buta raczej jako lekko ciasnego.
Ładnie wyglądają i dodają wzrostu.

W zróżnicowanym podłożu od śliskich ścieżek leśnych przez strome podejścia, na trawiastych, mokrych zbiegach, w wyżłobionych rwącymi potoczkami wąwozikach, które kiedyś były dobrze utrzymanymi szlakami, na kamienistych połoninach i po mieszaninie luźnych leśnych śmieci (gałęzi, liści, itp.) na zbiegach, dały dowód swojej funkcjonalności. Nie ślizgały się za bardzo. Tam gdzie dominowały wyślizgane ślady, ja wciąż mogłam truchtać. W przeciętnych górskich warunkach wręcz spokojnie można biegać, mając cały czas kontrolę. Przyzwoicie stabilizują, co znów przy moich kostach z ponadmiarową tendencją do wykręcania to bardzo dobra ocena.
Amortyzacja jest wprawdzie niewielka, jednak, po pierwsze, po co nadmiar systemów w terenie. Owszem, są kamienie, potrawią zaleźć za kolana czy tak ubić stopy by uczynić wręcz dalszy bieg niemożliwym. Tym zajmie się taka konstrukcja podeszwy i układ użytych w niej materiałów, iż dyskomfort zostaje zminimalizowany. Nie pochłania rzecz jasna w swej czeluści wszelkich nierówności, jednak stabilna budowa pozwala na stawianie pewnych kroków w najbardziej niepewnym terenie. I o to właśnie chodzi.

Podsumowując, to pierwszy model, z którym miałam do czynienia, który tak obojętnie przeszedł obok, hm… no właśnie 😉 trudów długiego dystansu i szczęśliwie moich stóp. To ich wielka zaleta. Choć na krótsze, szybkie wycieczki wydają się dość flegmatyczne (przypominam produkt angielski) warto zapamiętać, że to but stworzony na dłuższe trasy i właśnie po przebiegnięciu xx km zaczyna się naprawdę doceniać jego wartość.

Dobrze, baba zadowolona, bo jednak nie ma kłopotu 😉 przynajmniej z butami.
Przynajmniej na jakiś czas. Mówią, że model niezniszczalny. Eh… no zobaczymy 😉 Podeszwa jest ponoć przygotowana by przetrwać 1000 mil.

O Autorze

Podobne Posty

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany