[size=x-large]LED LENSER V2 [/size][size=large]– Zweibruder Optoelectronics
Światło nowej generacji[/size]

Waga 82 g.
Cena ok. 200 zł
Dystrybutor: www.togo.com.pl


[b]Co z tą generacją?[/b]

Dla większości z nas obecna sytuacja w „temacie” sprzętu oświetleniowego jest wystarczająco jasna: mając w planie rajdową aktywność przez jedną, dwie lub trzy noce, jako podstawowe źródło światła z pewnością wybierzemy lampy „ledowe”, w których elementem świetlnym są diody. Zaleta tego typu oświetlenia jest oczywista – niesamowicie długi czas pracy na jednym zestawie baterii, w porównaniu do światła żarowego. Błogosławione to zjawisko zawdzięczamy diodom, które niemal w 100% energię elektryczną zamieniają na światło, w przeciwieństwie do żarówek, marnującym większość (do 95%) na wytworzenie energii cieplnej.
Oczywiście są też i „ciemne” strony lampek „ledowych” – podstawowa, to mocno rozproszone światło, które nie jest w stanie przeszyć ciemności na większą odległość. Potrzebną choćby na przeczesanie lasu w poszukiwaniu oznaczenia szlaku na drzewie lub punktu kontrolnego. Rozwiązaniem tego problemu są, stosowane przez producentów, różne patenty na „ożenienie” dwóch źródeł światła: halogenowego lub ksenonowego „dopalacza” oraz zestawu białych diod do pracy ciągłej. Kto używa tego typu czołówek (np. Petzl MYO lub Petzl Duo) ten wie, że o ile po oświetleniu diodowym trudno jest zauważyć proces rozładowania ogniw, o tyle halogen bardzo szybko uraczy nas żółtym światłem, dręczącym świadomością niechybnego padnięcia baterii.
Teraz najciekawsze – okazało się, że i na to znalazło się rozwiązanie. Są nimi diody nowej generacji, emitujące niezwykle jasne światło, średnio 25 razy mocniejsze niż tradycyjne LED-y. W niektórych modelach latarek, dzięki zastosowaniu zaawansowanej elektroniki, moc świetlna jest jeszcze 4-krotnie większa, czyli odpowiadająca stu „zwykłym”, 5mm LED-om! Teraz jednak pozostaniemy przy produktach, które są w zasięgu możliwości naszych portfeli – chodzi o latarki dysponujące diodą o mocy 0.8 do 3 W (dla porównania klasyczny LED ma zaledwie 0,1 W).

[b]Opis[/b]

Mając do wyboru trzy produkty dysponujące podobnej mocy LED-em – czołówka Petzl MYO XP, czołówka Silva L1 i latarka Led Lenser V2 – zdecydowałem się na tę ostatnią. Dlaczego? Pierwszym, prozaicznym powodem jest fakt, że mam już zapas czołówek z „klasycznymi” LED-ami, które jeszcze muszą się „amortyzować”. Po drugie, szukałem w miarę uniwersalnego źródła światła, które można użyć jako ręcznego „szperacza”, światła rowerowego, a w ostateczności również jako czołówki. Latarka ręczna V2 spełnia te założenia, ponieważ można do niej dokupić zarówno uchwyt rowerowy, jak i opaskę umożliwiającą założenie na głowę.
Led Lenser V2 jest produktem szykownym, powodem dumy niemieckiego producenta Zweibruder Optoelectronics GmbH: stalowa, b.lekka, anodowana na czarno i precyzyjnie radełkowana obudowa, pozłacane styki, idealnie działający włącznik, soczewka osiowa… Wszystkie te bajery mają uzasadnienie w praktycznym zastosowaniu. Obudowa dzielnie opiera się destrukcji, pozłacane styki nie śniedzieją i nie powodują strat energii, włącznik posiada wyraźnie rozdzielone funkcje pracy ciągłej i sygnalizacyjnej, a soczewka… No cóż, o jej wydajności niech świadczy nalepka ostrzegawcza umieszczona przez producenta na obudowie. Takie same znajdziemy na laserach i, podobnie jak w ich przypadku, lepiej nie spoglądajmy centralnie na źródło światła. W każdym bądź razie dzięki nietypowo zaprojektowanej soczewce (wygląda jak stożkowa dziura w bardzo grubym szkle) strumień światła swobodnie osiąga 50 metrów! To właśnie wyjaśnia, dlaczego LED wypycha halogen do lamusa.

Kilkadziesiąt godzin pracy (dane producenta mówią nawet o 120 h) zapewnia komplet 3 baterii AAA, czyli „mniejszych” paluszków. W komplecie do latarki dostajemy estetyczny pokrowiec i, w zależności od modelu, uchwyt do roweru lub opaskę na głowę.

[b]Test[/b]

Już pierwsza próba w terenie przyniosła szokujące doznania – po odpaleniu „fał dwójki” dotychczasowa plama świetlna emitowana przez Tikkę zaczęła się wydawać nieznośnie mdła i słabiutka. Zastanawiam się teraz, jak to było możliwe, że przy jej pomocy przebijałem się kiedyś przez las nawet na rowerze. Strumień światła Led Lensera śmiało omiata przedmioty oddalone o kilkadziesiąt metrów, a plama stanowi doskonały kompromis pomiędzy skupieniem, potrzebnym do osiągnięcia dalekiego zasięgu, a rozproszeniem, ułatwiającym oświetlenie bliskiego otoczenia. Proporcje te są dobrane bez porównania lepiej, niż w używanej przeze mnie lampie rowerowej, o której miałem do tej pory zdanie, że jest bardzo wydajna. Chodzi o Opti Cube firmy Cateye z pięcioma LED-ami w oddzielnych zwierciadłach. Otóż Opti Cube, w porównaniu z V2, ma zbyt mocno skupioną wiązkę światła, o bardzo kontrastowej krawędzi. Na dodatek V2 ma mocniejsze i bardziej białe światło. I to wszystko dzięki jednej diodzie…
Teraz czas na spostrzeżenie najbardziej kontrowersyjne: podczas biegania w terenie, szczególnie w trudnych warunkach, gdy w powietrzu wiszą drobiny wody (deszcz, mgła, para wodna z oddechu), o wiele lepszy efekt daje oświetlenie podłoża z poziomu ręki, niż z wysokości głowy. A najlepiej połączenie jednego z drugim. Światło czołówki „spłaszcza” teren, natomiast nisko umieszczona latarka ręczna wydobywa fakturę. Drobiny wody odbijają światło, zamazując obraz, zwłaszcza, gdy linia wzroku jest bliska osi światła. No i oczywiście od głowy do podłoża jest też większa odległość, co w przypadku „klasycznych” LED-ów ma już znaczenie. Naturalnie bieganie z latarką w ręce nie jest najwygodniejszym rozwiązaniem, choćby przez to, że daje bardziej chybotliwą plamę świetlną i eliminuje użycie kijków.

Jedyną wadą V2 ujawnioną podczas użytkowania okazał się włącznik. Otóż przez tydzień pobytu w górach latarkę miałem upchniętą w dosyć mocno napakowanym plecaku. Gdy po tygodniu ją włączyłem (wcześniej nie było potrzeby) okazało się, że baterie były bardzo słabe. Oznaczać to mogło, że włącznik musiał zamykać obwód latarki, gdy ta opierała się o jakiś przedmiot w plecaku.
Podczas rajdu TNFAT 2005 zdarzenie to już się nie powtórzyło, bo latarkę spakowałem do oddzielnej kieszonki plecaka.

Problem z żywotnością baterii jest nieco szerszy, niż tylko „goła” ilość godzin. Producenci podają najczęściej ogólny czas, przez jaki świecą ledy – o ile pamiętam tylko Petzl gdzieś podawał natężenie światła w czasie. Tak, więc pod koniec tych teoretycznych 120 godzin latarka może ledwie dychać. Jakoś nigdy nie miałem ochoty niszczenia sobie wzroku przy padającym oświetleniu, więc wymieniałem baterię dużo wcześniej – gdy komfort użytkowania wyraźnie spadał. Tak właściwie robię ze wszystkimi latarkami „ledowymi”, bo mimo, że po LED-ach nie widać tak bardzo spadku napięcia
(światło żarowe żółknie), to po zmianie baterii od razu zaczyna się lepiej widzieć. Zresztą ostatnio używam akumulatorków i ładuję po każdym użyciu. Ale reasumując, z mojego doświadczenia wynika, że czas świecenia na jednym zestawie baterii (3xAAA) jest co najmniej tak długi, jak „trójledowej” czołówki Petzl Tikka.

[b]Dodatkowe wyposażenie[/b]

Niestety, nie mam jeszcze uchwytu na rower. Wydawało mi się, że nie będzie potrzebny, bo mam Opti Cube. Jednak po ostatnim rajdzie stwierdziłem, że muszę sobie załatwić ten uchwyt, bo światło z V2 będzie głównym, a z Opti pomocniczym (strasznie wąska plama). Więc sprawa testowania uchwytu jeszcze przede mną.

Opaska na głowę jest O.K, ale pozostawia małą możliwość na regulację kąta ustawienia. Nie używałem jej na razie (jest jako rezerwa), bo przy takim ustawieniu (z boku głowy) trochę światła odbija mi się w okularach. Stąd wniosek, że dla okularników nie jest to najlepszy patent – zresztą stary model tikki również.

Podobne Posty

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany