[size=x-large]Mulda?![/size]
[b]Relacja zespołu napieraj.pl z IV Ekstremalnego Rajdu Orła[/b]


Start!
I popędzili na rowerach ulicami Ciężkowic. Kilka zespołów natychmiast utworzyło kolarski pociąg pośpieszny i szybko znikło z oczu organizatorów. Z przodu Mirek Szczurek, a za nim sznur „Salomonów” i „Mapy Ścienne”, a za owiewką z ich potężnych barów dwie chude postacie w kolorowych koszulkach „napieraj.pl”. Najpierw elegancko prawą stroną ulicy, jak przykazał regulamin stosując się do zasad ruchu drogowego, a potem już gorzej – pod prąd w Jaworznie, wyskakując z uliczek i nie zważając na samochody. Byle na punkt. Czołówka nawigowała nie zatrzymując się wcale, a tył wiózł swój tył.
Tak aż do wspinaczki, gdzie ograniczona liczba stanowisk spowodowała rozerwanie peletonu. Samo zadanie wspinaczkowe nie stanowiło problemu dla czołówki, jednak niektóre zespoły straciły na nim 10 minut na próby i 15 minut kary za niewykonanie zadania. Ledwo opadła na ziemię uprząż znów na rowery. Szybciutko. Znów asfaltami. Na kajaki. Na śliczną gładką wodę. Pomachać wiosłem przez kilka kilometrów.

Czołówka uciekła, a ja nie mogłem dobrze rozruszać rąk. Płynęliśmy zbyt wolno, a woda tylko kusiła, by się wykąpać. Wtedy Piotrek powiedział „Dawaj na maxa – rąk już nie będziesz więcej potrzebował na rajdzie”. Spróbowałem wydusić wszystko co się dało i jakoś poszło. Oczy szczypały od potu spływającego po czole, kanapki można by solić. Nie straciliśmy ani minuty. Dobrze. Bo nigdy nie czuliśmy się mocni w wiosłowaniu.

Pod mokrymi stopami znowu pedały i znów asfalty. Nie minęły 3 godziny, a znów przejeżdżaliśmy koło bazy zawodów! Słońce grzało solidnie tego dnia, więc zużycie wody zrobiło się naprawdę spore. Potem śmigaliśmy jakimiś szutrówkami, po piachu, na wysokich obrotach, aby nie tracić za bardzo do prowadzących. Niestety im mocniej się ciśnie, tym mniej patrzy się na mapę i parę razy traciliśmy po minucie czy dwóch na drobne błędy lub zwykłą niepewność. Do tego mapa zaczęła się katapultować z mapnika, przez co przećwiczyliśmy znajomość wszystkich słówek związanych z silnymi emocjami. W końcu wyjęliśmy gumowe troczki z jednego plecaka i zmontowaliśmy prowizoryczne wzmocnienie.
Po pięciu godzinach mieliśmy już prawie godzinę straty, mimo, że w płaskim terenie prędkość często przekraczała 30km/h. Do tego po psychice deptali nam „Starsi Panowie Dwaj z Kompasu”, którzy mogliby być naszymi rodzicami (tylko który zgodziłby się być mamą?) a napierali naprawdę ostro.
Po dotarciu na bieg na orientację wiedzieliśmy, że na tym etapie nic nie zyskamy, co najwyżej stracimy, jeśli się pogubimy. Poszliśmy w butach rowerowych i w krótkich spodniach, wzięliśmy kanapki i postanowiliśmy odpocząć. Słońce dawało pełną parą, a maliny opalały sobie kolce czekając na nasze nóżki. Na tym biegu nauczyłem się bardzo dobrze, co znaczą zielone kreski na białym tle rysowane na mapach do biegów na orientację. Teraz te zielone kreski są dla mnie jak wielkie znaki „Tu nie idź!”, albo „załóż długie spodnie idioto!” – pokonaliśmy w sumie ponad kilometr jeżyn. Od zupełnego pokrojenia uratowały nas tylko włochate łydki. Mimo tej ciężkiej lekcji, bardzo dobrze wspominam tą część zawodów. Poza ścieżkami, w podmokłych dolinkach można poznać prawdziwy urok lasów.

W końcu znów siodełko i wysokie tempo. Bez przepakowywania, przebierania. Tylko po drodze szybciutko napełniliśmy camelbaki mineralną. Starsi panowie uciekli przed nami o 20 minut. Czołówka znikła za horyzontem (jak znam życie to w tych lasach nieźle śmigali). Po chwili byliśmy już na przeprawie mostem linowym przez Zalew Skowronek. Organizator wspominał coś o nieuniknionym moczeniu pośladków. A ja najchętniej bym wskoczył na główkę do tej wody. Wpiąłem się w linę i wsunąłem do wody. Najpierw rzeczywiście pośladki, ale potem zaraz całą resztą siedziałem w wodzie i przesuwając się po linie mogłem machać nogami w wodzie, jakbym był promem spod Świnoujścia, a nie napieraczem spod Alwerni.
Do wieczora wystarczyło już tylko okrążyć Chrzanów ciągle nie zwalniając i sapiąc na podjazdach, by wreszcie o zmroku zawitać na przepaku w Ciężkowicach. Nasz dzielny support fotograficzny już czekał, a Starsi Panowie Dwaj z Kompasu spokojnie kończyli obiadek. Ciągle byli przed nami, a my ciągle traciliśmy na nawigacji.

Przepakowaliśmy się w 15minut w nowe suche i przyjemne ubranka i ruszyliśmy w noc. W przyjemnej atmosferze z parą weteranów zjedliśmy w marszu kanapki i nalaliśmy w siebie wody do pełna. Przez kilka kilometrów bulgotało nam w brzuchach, ale wkrótce poczuliśmy się dobrze. Pożegnaliśmy się z towarzyszami i zaczęliśmy truchtać. W świetle nocy widać było światła kominów elektrowni Siersza (chcąc nie chcąc to kominów naoglądaliśmy się na tym rajdzie sporo). Gładko ruszyliśmy na kolejne punkty mając nadzieję, że nawigacja piesza, w której czuliśmy się w miarę dobrzy, nie sprawi nam później problemów. Wkrótce jednak musieliśmy znów przemykać się ścieżkami, a to nie szło nam dobrze. Wiele z nich nie chciało się pokrywać z mapą i koło północy znów spotkaliśmy Starszych Panów spokojnie maszerujących po asfalcie. Zaczęło to przypominać film rysunkowy o Zającu i Żółwiu.
Około 1 w nocy, gdy znów trzeba było grzebać w krzakach nie mając pewności gdzie dokładnie jest punkt, dopadł mnie kryzys. A punkt nie wyglądał na oczywisty. W opisie stało „Północna mulda”. Zaraz, zaraz… Co to jest mulda? Pamiętam, że jest taka dyscyplina narciarska jak „jazda po muldach” – tam narciarze podskakują na takich małych pagórkach… Czyli to pewnie taka górka! W międzyczasie zaczął kapać deszczyk, a mnie zupełnie zamuliło. Szukaliśmy już 20 minut, w końcu dzwoniliśmy do organizatora, który przekonywał nas, ze punkt stoi, tylko, że mapa jest niedokładna i w tym miejscu nie ma jednej dolinki, a są dwie. Zostawiliśmy więc naszą dolinkę, gdzie poznaliśmy już każdy krzaczek, a Piotrek poszedł w nieznane zostawiając mnie z deszczem i rozgniecioną drożdżówką. Siedziałem na pieńku wsłuchując się w spadające krople. Zajadałem, a Piotrek szeleścił w krzakach. Po paru minutach wrócił. „Masz punkt?” – wołam. „Mam, ale cholerne karty zostały u Ciebie” – odpowiedział ze wściekłością w oczach. Wziął karty startowe i znów znikł na parę minut w krzaczorach. Koło mojego pieńka szybciutko przemknęli Starsi Panowie. Morale sięgnęło dna. Pomyślałem, że gonienie ich skaże nas tylko na kolejne wygłupy.
Już nawet nie goniliśmy, ale i tak robiliśmy błędy. Nawet nie będę opisywał jak można nie znaleźć tak rozległego kolejnego punktu jak pole namiotowe, ale przy niskiej psychice wszystko jest możliwe. Znów 10 minut poszło w las, a przed nami zaczynał się odcinek specjalny.
W tym roku naprawdę sporo czasu spędziliśmy tłukąc się przez krzaki, więc podchodzenie wąwozami nie stanowiło problemu. Raz po raz w wąwozie Dziwiesiółka ślizgaliśmy się w błocie i skakaliśmy po zwalonych pnia. Niezły surrealizm jak na drugą w nocy. Potem były trawy naszego wzrostu, jakieś łąki i znów wejścia w wąwozy – w górę i w dół. Teren, mimo że składał się głównie z cieni i majaczących kształtów – był piękny. Teraz wiem, że występują tam skrzemieniałe pnie drzew z późnego karbonu, ale wówczas kojarzył mi się z lessami na Ponidziu. Szkoda tylko, że raz po raz spotykaliśmy śmieciowiska, butelki i potłuczone szkło. Trzy kilometry zajęły nam chyba z godzinę, a dalsze punkty nie wydawały się wcale łatwiejsze.
Zatem, gdy o świcie dogoniliśmy naszych znajomych Starszych Panów Dwóch z Compassu to postanowiliśmy nie wyrywać do przodu tylko wspólnie ponawigować w poszukiwaniu kolejnych celów. Wiadomo było, że trzeba będzie ciąć na azymut, a punkt znajduje się poza ścieżkami i może być słabo widoczny. Roman Trzmielewski dał nam krótką mistrzowską lekcję orientacji w terenie, a wkrótce później zobaczyliśmy już pierwsze promienie słońca nad Chrzanowem.
Piotrek ciągnął bardzo mocno, a ja znów opadałem z sił. Nic dziwnego – ostatni miesiąc spędziłem na wakacjach w Hiszpanii nie biegając ani nie jeżdżąc na rowerze. Na szczęście sporo ostatnio się wspinałem i dzięki temu wykonywanie wszelkich zadań linowych szło mi bardzo szybko. Zjazd ze skały zajął, więc tylko kilka sekund, a zanim Piotrek dotarł na dół, moja uprząż wylądowała w plecaku i mogliśmy podjąć ostatnią zajęczą próbę ucieczki przed świetnie nawigującym żółwiem.
Końcówka dawała w kość głównie przez długie i nudne proste, na których widać było człowieka oddalonego nawet o 3 kilometry. Dla rozrywki zaczęliśmy śpiewać. Wreszcie przyszło trochę beztroski i rozluźnienia. Na kolejnych odcinkach stopy bolały coraz bardziej, a mi kręciło się w głowie. Jednak nic już nie mogło nas zatrzymać. Przeszliśmy tunelem pod huczącą autostradą, przemknęliśmy przez jakieś wioski. W pełnym słońcu wdrapaliśmy się z zaciśniętymi zębami na Grodzisko – górę, która wznosi się ledwie 50 metrów nad otaczającym terenem. „Trzeba kończyć ten rajd!” – powtarzaliśmy gubiąc znów drogę i tłukąc się przez krzaki, byle do asfaltu.
Ostatnie kilometry dłużyły się niemiłosiernie. Próbowaliśmy jeszcze biegać. Nie dlatego, że mieliśmy tyle zapasów mocy, ale by wreszcie być na mecie. Potem przez 2 kilometry zużyliśmy cały słownik brzydkich wyrazów na komentowanie kamieni, którymi był wysypany czerwony szlak do Ciężkowic. Po 16 godzinach marszu czuło się je jakby to były rozżarzone węgle. W końcu dotarliśmy do miasteczka i skręciliśmy w ostatnią uliczkę prowadzącą ku mecie. O, ironio! Nazywała się „Poległych”. Potem z mapy wynikało, że trzeba gdzieś skręcać, obchodzić by dotrzeć do samej mety, ja jednak uparłem się by zrobić skrót o kilkaset metrów. Wolałem mieć metę przed oczami i tłuc się przez chaszcze niż dreptać po asfaltach naokoło. Na szczęście, ostatni szalony wariant okazał się bardzo dobry, poza tym, że zaskoczył organizatorów i Metę przekraczaliśmy od drugiej strony.

Ostatnie 100 metrów popędziliśmy sprintem. Potem wreszcie szampan, podziękowania, spotkanie z naszymi kibicami, a za parę minut baterie skończyły się zupełnie i nie bardzo wiedziałem jak podnieść się z ziemi…

[b]Zobacz również:


[url=/xoops/modules/xcgal/thumbnails.php?album=32&page=1]Galeria zdjęć z IV ERO [/url]

[url=/xoops/modules/news/article.php?storyid=417]Relacja „na żywo”[/url]

[url=/xoops/modules/wfsection/article.php?page=1&articleid=65]relacja zspołu napieraj.pl z III Ekstremalnego Rajdu Orła[/url]

[url=/xoops/modules/xcgal/thumbnails.php?album=19]galeria zdjęć z III ERO [/url][/b]

Podobne Posty

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany