[size=x-large][b]Drobne przyjemności – Gringo 2005[/b][/size]


Cieszyłem się na ten rajd już od dawna. Blisko, krótko i pierwszy raz z nowym zespołem. Mieliśmy startować w dwa zespoły Ola z Krzyśkiem i Piotrek ze mną. Choroba Oli sprawiła, że na starcie pojawiły się dwa zespoły idące w tej samej kategorii. Trochę obawiałem się Piotrka, który znany jest ze swojej mocy, ale cieszyłem się, że „nasz pierwszy raz” odbędzie się na małej imprezie, a nie na czymś dużym.
O zawodach też nie można było dużo powiedzieć. Organizatorzy startują czasem w lokalnych imprezach na orientacje. Kiedyś też chyba widziałem ich na którymś AR (Lion 2004?). Poza tym nie mają chyba żadnej dużej imprezy na swoim koncie organizacyjnym. Zdecydowaliśmy się jednak pojechać, wierząc, że ta nowopowstała impreza może odnieść mały sukcesik na polskim rynku imprez AR. Przekonała mnie o tym lista startowa pełna nieznanych (lub niekojarzących się z AR) nazwisk. To może być wspaniały rajd zachęcający ludzi do dłuższych imprez.

Chłopaki zaskoczyli mnie już na początku. Oczywiście załatwiłem im nocleg, ale pierwsze słowa Krzyska w wieczornej rozmowie telefonicznej – pytanie tonem nieznoszącym sprzeciwu „Idziemy do jakiegoś pubu?” – przekonało mnie, że spać to nie jest to, co chcemy przed tymi zawodami robić. Po krótkiej nasiadówie w pubie stwierdziliśmy, że zamiast jechać do schroniska pakujemy się w domu u Drewniaka i jedziemy do bazy zawodów na imprezę przedrajdową. Moje pakowanie okazało się jednak śmianiem się z czego popadło aż do czwartej nad ranem. Potem została już tylko godzina snu i czas ruszać w stronę Ostrzyc.

Trochę zaspaliśmy i mięliśmy na dodatek problemy z trafieniem. Zamiast więc zdążyć na odprawę przybyliśmy tak, że czasu było bardzo niewiele. Bieganie, szamotanina, przyczepianie numerków. Piotrek męczący się z kosmicznym rowerem Agus… Całe szczęście organizator zgodził się puścić nas w drugiej grupie startujących i dostaliśmy bonusowo pół godziny na przygotowanie. Wielkie dzięki!

Na starcie kilka znajomych mi twarzy – lokalni rowerzyści, ludzie znani z Harpagana czy marszów na orientację. Jest też Paweł Fąferek, którego znają chyba wszyscy. Ale większość znajomych poszła w pierwszej turze. Mapa to typowa topograficzna pięćdziesiątka i to jeszcze z dawnych lat. Ale kolorowa i trasa nadrukowana – respekt. 10 min. na wybranie wariantów i ruszamy do boju!

Start był szybki. Od początku dyszę i próbuję nadążyć za Piotrkiem. Trzymamy się w trójkę. Ku mojemu zdziwieniu bardzo szybko odskakujemy od reszty i pierwsi wpadamy na PK1. Decydujemy się na wariant powrotny i czuję się jakbym jechał pod prąd na jednokierunkowej ulicy. Cały czas gnamy na oślep i „dzięki temu” co i rusz musimy zawracać – pluję sobie w brodę za mierną nawigację. Chwilę dalej przedzieramy się przez krzaczory, gdy obok prowadzi świetna droga. Hmm… planowana ilość treningów nawigacyjnych na zbliżający się sezon znacząco rośnie. Przelot szosą jest jednak nasz. Ciągniemy w sznurku mijając pędem inne ekipy i ścigamy się na zjazdach. To jest to! Ale zaraz znów mapa nie zagrała i trzeba się wracać. Jest bardzo szybko i nie ma czasu nawet na spokojny wypad w krzaczki… Co chwila mijamy się z innymi zespołami. Jadę na przedzie i, nauczony przez kolegów dublujących mnie na XC, co chwile wołam „droga!”. Krzysiek śmieje się, ze odkąd trafiłem do napieraj.pl urosło mi ego.

Pierwsze zadanie specjalne – strzelnica miało być proste, ale Piotrek, który za młodu trenował pięciobój, trafia tam o dziwo dopiero za trzecim razem. Krzyśkowi poszło to znacznie sprawniej. Kawałek dalej Kazig, zdenerwowany jak nie wiem co, zmienia dętkę. Aż tyle stracił przez głupią gumę? Teraz czas na najtrudniejszy nawigacyjnie PK rajdu. Wybieram z lekka absurdalny wariant „od wschodu”, ale dość zręcznie go prowadzę i nie tracimy za dużo. Kawałek dalej najlepszy zjazd całego rajdu. Miodzio! Asfalcik i kawałek dobrego szutru i jesteśmy na moście linowym. Spotkana na punkcie koleżanka z ogólniaka śmieje się, że coś daleko jesteśmy, a inny człowiek z obsługi mówi mi, że schodzę z mostu jak baba… Chyba nie jest dobrze. Już tylko 500m do przepaku…

Uwijamy się szybko. Z Krzyśkiem się rozstaliśmy, bo w pojedynkę i tak za nami na kajaku nie nadąży. Staramy się wiosłować ile sił, ale nie jest to nic wspaniałego. TJ_3M dziwi się że tak wolno i że jeszcze jesteśmy za nim. Przyspieszamy więc. Na przenosce mijamy MIX, który potem okażę się najlepszy – Klaudię i Karola (lokalne bóstwo orienteeringu)z ekipy Harpagan. Nagle woda się przed nami burzy! Co to jest? Lup! łup! Kajak żyje, ale zdziwieni jesteśmy bardzo. To były progi. Świetna zabawa. Piotrek dyscyplinuje mnie wyrywając z rozbawienia „Drewno! machaj!”. Mamy jakiś problem by utrzymać szybkie tempo. Mówię Piotrkowi, że została już tylko trzecia część kajaków… i zaraz dostaję po uszach, że tak się ociągam. Wyprzedzamy jeszcze Konrada (TWISTER SKATE SHOP MŁAWA)i na tuż przed końcem odcinka JarkaMTB – bardzo dobrego rowerzystę – który za nic nie chce dać się ścignąć.

Kolejne zadanie specjalne jest śmiechowe – w dętce i kamizelce trzeba przepłynąć jakieś 100m. Mniej śmiechowo jest po wyjściu – trzęsę się cały z zimna. Ale chociaż dzięki temu musimy biec. Biegniemy przez pola, Piotrek straszy, że byki gonią, a ja czuję się wyjątkowo nieswojo. Zdecydowanie nie mam ochoty biec. Ale cóż robić – 20km nie można sobie tak po prostu przejść. Walimy na skuśkę przez jakieś zbocze i przed pierwszym PK pieszym dochodzimy Radka (rekordzistę Harpagana) – i całe szczęście, bo zostawiliśmy opis i Radek uświadamia nas, że trzeba spisać datę z krzyża, a nie podbić lampion. Zanim dotrzemy do wejścia po linie trzeba pokonać kanał. Kajak zupełnie wykończył moje nogi i skurcze mam na potęgę. Piotrek podaje mi rękę, a ja się czuję jak „dziewczyna w zespole”.

Na wejściu po linie miłe dziewczę z obsługi powątpiewa, czy uprząż nie jest na Piotrusia za duża (a Piotrek w talii ma tyle co niejeden w udzie), ale on zapewnia ją, że wszystko jest okej. Potwierdza to po zejściu z liny ściągając ją bez rozpinania 🙂 Dalsze drogi pozagradzane są płotem, ale płot to tylko kolejna atrakcja na drodze rajdowca do sukcesu. Staramy się cały czas biec, a ja mam wrażenie, że zaraz umrę (W drodze na rajd chłopaki zapuścili w samochodzie Franka Kimono i teraz jego głupawe utwory są wszystkimi moimi przemyśleniami).

Trafienie na początek OS-a jest dość problematyczne. Mapa nie gra (albo ja nie gram…) i trzeba trochę nadłożyć. W końcu jest i przedzieramy się przez bagna. Piotrek każe biegać „a ja po prostu robię głębszy wdech”. Zaliczamy trzy PK i przedzieramy się do drogi. Prosta droga – można biec. Chwilka i już okrążamy stawki by zdobyć ostatni punkt przed metą. „No dobra Drewniacki – trzeba skończyć ten rajd”, Piotrek nie ma litości. „Więc gaz do dechy i wypuszczam czad…” Obiecałem Piotrkowi, że teraz już do końca biegniemy. Ale każde podejście siecze mnie niemożliwie. Piotrek biegnie obok chyba tylko z grzeczności – tempo wybitnie niebiegowe. Mimo dziur w przedartej mapie trafiamy wprost do bazy.

Andrzej Chorab już tu jest. Ale startował przed nami… Hurra! Był tylko 24 min przed nami. Czyli wygrywamy o 6 min. Na mecie obsługa bardzo miła. Dostajemy zupę i napój. I tu wielkie podziękowania dla organizatorów – pomyśleli o kierowcach oraz Drewniackim i oprócz piwka można było też dostać coś bez alkoholu. Jestem głodny i wykończony. Zaraz na mecie pojawia się Kshysiek. W swoim stylu – bez karty startowej 🙂 Mówi, ze fajny taki rajd, bo się nie można za bardzo zmęczyć, a ja staram się nie patrzeć mu w oczy. Przyjechali do nas Magda – moja partnerka z maratonów kajakowych i jej kolega Michał – nie nudzimy się więc czekając na Aguś, której zeszło jeszcze trochę czasu aby ukończyć zawody.

Po zakończeniu (na którym można było usłyszeć zapowiedź zimowego wydania Gringo!) siadamy w sali głównej i staramy się zabić jakoś czas. I tu miły akcent – zapraszają nas do stołu na drinka kolesie, którzy mają tutaj wieczór kawalerski. (Tak, tak! Ktoś uznał, że rajd to dobre preludium do takiej imprezy!) Niestety tylko Kshysiek może skorzystać, ale rozmawia się bardzo miło. Czas już się nie dłuży i tylko trochę szkoda, że po wczorajszej nasiadówie tak chce się spać.
Swoją drogą świetny pomysł. Zorganizowali wieczór w takim miejscu by wszyscy mogli wystartować w Gringo. Wszyscy bardzo sobie chwalili. Kshysiek powiedział, ze jak on się będzie żenić, to przegoni wszystkich przed wieczorem na trzydobowy rajd. Jesteśmy już wstępnie zapisani 🙂 Pozdrawiamy serdecznie a młodej parze życzymy szczęścia na nowej drodze życia.

Zawody były bardzo dobrze zorganizowane. Wszystkie PK stały dokładnie na swoich miejscach. Nie brakowało trudności organizacyjnych, ZSów i OSów. Prawdziwy rajd w miniaturce. Pięćdziesięciu zgłoszonych zespołów może pozazdrościć niejeden duży polski rajd. Przy tym mimo niewielkiego budżetu wszystko bardzo schludnie zorganizowane i praktycznie, nawet chcąc być złośliwym, nie byłoby się do czego przyczepić. Dobry sprawdzian dla najlepszych i wprowadzenie dla tych trochę mniej doświadczonych. Szkoda, ze zabrakło czołowych polskich zespołów, ale jestem w stanie ich zrozumieć. Wierzę, że na następnej edycji pojawią się również prawdziwi wyjadacze. Zachęcam wszystkich do startów w najbliższych edycjach a organizatorom dziękuję za tak porządny rajd pod moim domem. Piotrkowi zaś dziękuję za moc zespołu.

[b]Zobacz również[/b]


[url=/xoops/modules/news/article.php?storyid=415][b]Zapowiedź i informacje o Gringo 2005[/b][/url]

[url=http://www.gringotravel.pl/index.php?ID=4][b]Oficjalna strona rajdu[/b][/url]

[size=x-small]
[i]Zdjęcia: Organizatorzy (1-4) i TJ_3M (5)[/i][/size]

Podobne Posty

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany