[size=x-large]Mistrzostwa Świata – The Raid 2005.[/size]
[size=large]Masyw Mont Blanc [/size]

Relacja zespołu Speleo Explorer Salomon

[i]Skład: (od lewej): Artur Kurek, Patricia Williams, Neal Radford, Piotr Kosmala[/i]


Jakoś tak mniej ostatnio stresu tuż przed dużymi zawodami. Albo człowiek się starzeje albo doświadczenie nam podpowiada, że siły lepiej zachować na trasę. Weryfikacja w Annecy przechodzi bez większych wpadek. Musieliśmy tylko kupić sznurki do zjazdu po linie. Czy oni nie wiedzą, że szafy, garaże i strychy mamy już dawno zapchane całym tym sprzętem?
Na briefingu przypominają, że góry jak smoki i długa trasa. Ale postanowili, że na metę dojdzie więcej zespołów niż w roku ubiegłym. To dobrze. Początkowo nie sądziliśmy, że dokona tego więcej niż 5-10 teamów. W nowych okolicznościach przyrody może to być i 15-20. Tylko co zrobić, gdy na liście startowej sami wyjadacze a na 560-kilometrowej trasie czeka nas 24400 metrów pod góre? Ustalamy więc prostą taktykę – napierać pierwsze dwa dni na maxa i bez snu, żeby załapać się na wyśrubowane limity czasowe a potem… też napierać tylko w międzyczasie trzeba będzie odsłużyć obowiązkowy 24-godzinny odpoczynek. Wiedzieliśmy, że z tym „rest timem” nie będzie tak źle, bo wystarczy jeden „kibel” na łódkach czy lodowcu i 11 godzin będziemy mieć z głowy. A w końcu 6 dni to 6 dni i kiedyś wypada się zdrzemnąć!
Czyli, jak to Artur zwykł mawiać, wszystko jasne. Jeszcze tylko odbieramy Mietka Pawłowicza (reporter onet.pl) i śmigamy do naszej bazy, gdzie koło północy, po smacznej pizzy i bawarskim piwku jesteśmy już prawie gotowi do wyścigu.

[b]Etap A – Canoe po Jeziorze Annecy – 11km[/b]
Mając w pamięci nasza stratę na pierwszym etapie w Patagonii, postanowiliśmy połączyć łódki. Organizator, chcąc mieć ładne zdjęcia ze startu, zarządził, że wszelkie modyfikacje można uskuteczniać dopiero po rozpoczęciu imprezy. Większość ekip, które zdecydowały się na ten wariant, szybko uwinęły się z jego realizacją.
Początek całkiem dobry. Staraliśmy się trzymać środek stawki. Wielu mocarzy wokół nas. Widać, że potrafią wiosłować. Ale to tylko rozgrzewka, więc zbyt wiele i tak nie stracimy. Od połowy etapu zaczyna nas jednak nosić. Tracimy rytm, inne osady nas mijają. W końcu decydujemy się rozłączyć naszą misterną konstrukcję. Tyczka w wodzie, a właściwie wbita w dno, a my jak pług drzemy do brzegu. Dobrze, że to tylko 300 metrów. Patsy pokazała swoje możliwości już na wodzie, nie marudząc nic, bo to przecież nie przystoi ex US Marines.

[b]Etap B – Adventure Running + Liny – 34km / 3068m w górę[/b]
Wariant Piotrka i Thierry’ego z Annecy (sponsor naszych super lekkich kijaszków trekingowych) pozwolił wyprzedzić kilka zespołów i stanąć twarzą w twarz z GoLite przy zadaniu linowym. Trochę strachu na dole, bo jakiś zespół zrzucił kamień, który trafił instruktora w twarz. Dużo krwi i nerwów, ale trzeba się spieszyć i gonić tych co uciekli na wodzie. Szkoda, że Neal i Patsy trochę gorzej radzą sobie ze zbiegami. Bo z każdej góry, na którą się wdrapujemy trzeba jakoś zejść a najlepiej zbiec. Patsy słucha wskazówek polskich górali – pod koniec imprezy będzie już śmigać, aż miło.

[b]Etap C – MTB – 23km / 358m[/b]
Łatwy technicznie. Ale Piotrek łapie gumę. Zakładamy dętke, pompujemy – dziura. Kurde! A tak trudno naciągnąć oponę na obręcz. Zakładamy drugą – pada wentyl. No to są już jaja! Rajd niby długi, ale walczy się o każdą minutę. Przy trzeciej w końcu wszystko zadziałało – można napierać dalej.

[b]Etap D – Adventure Running – 36km / 2758m[/b]
Dopiero pierwsza noc a mocne tempo już daje się we znaki. Albo mapa trochę bardziej kiepska albo Piotrka „nóżki już bolą i spać się chce” – tracimy 20-30 minut na błędzie nawigacyjnym.
Nasi kamraci zza oceanu bez dyskusji zdecydowali się na przebiórkę mokrych ciuchów. No cóż, bez nich nie pójdziemy dalej. Znaleźliśmy jakiś schron. Szybko się przebraliśmy, jeszcze tylko Patsy… Nagle Neal przynosi gorącą kawę! Z tyłu był bar z expresem. Gdzieś w połowie etapu pyta Piotrek Artura „Czy wiesz koło kogo stoisz?”. To Nathane Fa’avae z team’u BalanceVector (dawny legendarny Seagate). W końcu tylko ludzie, ale cieszy fakt, że byli za nami. Szkoda, że Neal’a wciąż coś wewnętrznie męczy i nie może dzielić doświadczeń reszty zespołu. Po kilku minutach zieleń z jego twarzy jakby nieco odpuściła, więc ruszamy za BalanceVectorem i kilkoma innymi zespołami. Potem już tylko Speleo i Balance nadają tempo aż do przełęczy z punktem kontrolnym. Kiwi znikają szybko pozostawiając u nas pozytywne wrażenie (tułali się na końcu wyścigu, by wreszcie zaatakować i awansować na 6 miejsce w świecie na mecie w Gstaad!)

[b]Etap E – MTB – 42km / 1327m[/b]
Cześć tego etapu Piotrek zrobił podczas przygotowań do zawodów – dwa srogie podjazdy, które niewątpliwie dałyby w kość przy kiepskiej pogodzie. Organizatorzy zdecydowali się na skrót, bo gdy pierwsze ekipy dotarły na przepak, po grani hasały błyskawice.

[b]Etap F – Canoe – 10km[/b]
Dość łatwa 3 white water. Najlepsze zespoły przepłynęły ją dużo szybciej niż my. Patsy była zachwycona, bo śmiało i gładko pokonywaliśmy kaskady. Nam też się bardzo podoba white water. Głównie dzięki szkole jaką nam przygotował parę lat temu Piotr Sikora z Retendo.

[b]Etap G – Rolki – 10km / 86m[/b]
Szybko wskoczyliśmy w rolki, kilka kroków po szutrze, przeprawa przez most na rzece i „pajechali”. Piotrek pchał Neal’a, Patsy bała się nieco prędkości. Na szczęście to tylko 10 km, więc trudno na rolkach cokolwiek zyskać lub stracić. Jechaliśmy aby bezpiecznie dotrzeć do CP (punktu kontrolnego). Rolki Salomon Trainer Pilot v10 2 niosły nas gładko, stabilnie i bezpiecznie.

[b]Etap H – Adventure Running – 20km / 1853m [/b]
W słoneczne popołudnie wyruszamy w góry. Mówią o deszczu, ale to przecież da się przeżyć. Mijamy pierwszy CP, na którym sędzia nieco zaskoczony naszymi strojami: krótkie gacie, krótki rękawek – ciepło. Mówi, że w górach zimno. Dobrze nam się idzie, więc niczym się nie martwimy. Po godzinie zaczyna lać, robi się chłodno. Przebieramy się we wszystko co mamy, Artur zakłada torebki foliowe na ręce, żeby nie zamoczyć ciepłych rękawic górskich. Patsy trzęsie się z zimna, ale nic nie mówi, wie, że za chwilę zrobi się ciepło. Spotykamy Salomon Buff. Schodzą. Tacy mocarze wycofują się? Bez kontuzji? Co jest grane? Mówią o ciężkich warunkach – ślisko, zimno, Lundhagsi mają problemy gdzieś wysoko…

Trochę wolniej, ale idziemy. Dzięki Buffy za ostrzeżenie – będziemy uważać. Poszliśmy jeszcze parę kilo i… przejaśniło się na chwilę, na tyle, żeby zobaczyć śnieg na przełęczy i na górze, na którą musimy się wspiąć. Artur stwierdza, że bez raków nie ma szans na bezpieczne wejście, a zejście będzie jeszcze trudniejsze. Odwrót… Cholera! Znowu. Chociaż lepsze miejsce niż w zeszłym roku i parę CP więcej zaliczonych… to niesmak jeszcze większy!
Schodzimy, rozmyślamy co zrobi Sylvain (dyrektor wyścigu). Z dołu widać jakieś światła – to samochód ratowników – dziewczyna z Lundhags spadła i mocno się potłukła. Oddajemy swój telefon satelitarny, kijaszki, chcemy oddać resztę żarcia… „bo po ptokach”.
Wchodzimy do chaty pasterskiej, za chwile dołączają do nas Rosjanie, inne teamy udają twardzieli i prą do góry. Po kilku godzinach schodzą z ratownikami i Lundhags. Jest wreszcie decyzja o restarcie – o 7 rano start na etap rowerowy plus kilka godzin kary. Organizatorzy przewożą nas do kolejnego TA.

[b]Etap I – MTB – 42km / 1610m[/b]
Całą noc padało, ale spaliśmy twardo w przemakających namiotach. Powitał nas deszczowy i chłodny ranek, na szczęście przed nami długi podjazd i potem pchanie rowerków. Kilka zespołów ruszyło razem. Wyraźnie lepiej od innych napieraliśmy w górę. Na przełęczy śnieg, zjazd nieco ponad prędkość bezpieczeństwa. Im niżej tym cieplej. Atmosfera w zespole była super, pięliśmy się powoli w klasyfikacji i pod górę. Na TA (przepaku) brak naszego suportu, który dotychczas tak wspaniale się spisywał. Faktem jest, że pojechaliśmy rowerem w tempie najlepszych zespołów, więc możemy poczekać, żeby dorównać do … średniej. Jak zwykle w takich momentach wkurzamy się, ale jakoś tak spokojnie – spaliśmy 50 minut u sędziów. Rosjanie przybyli z niewielką stratą i problemami z kolanami. Dziewuszka nieco się poobijała.

[b]Etap J – High mountaineering – 48km / 3107m[/b]
Etap bardzo górski z wejściem na lodowiec odwołano z powodu załamania pogody. Wydłużono trochę trasę pieszą, co nie powinno jednak wpłynąć na opóźnienie. Szliśmy Tor de Mont Blanc, po której co roku odbywa się maraton – 80 km długości i 8 km w pionie. Trochę nudno, zdecydowaliśmy się na poprawę naszego image PR – kilka telefonów do Edytki i Gawła. Dopadliśmy wreszcie Rosjan, troszkę pogawędziliśmy z nimi. Wyścig jednak trwał, więc bez zwlekania naparliśmy na kolejne podejście. Tym razem bardzo czujnie wybrany wariant pozwolił dogonić kolejne zespoły tuż przed przełęczą. Bardzo długa noc, księżyc za chmurami, bardzo trudna nawigacja. Cały czas spoglądamy na wysokościomierze Suunto, bez nich trudno wybrać odpowiednią ścieżkę. Piotrek radzi sobie jednak znakomicie – podczas całego Rajdu ani razu nie korzystaliśmy z GPS. Pod koniec etapu mieliśmy serdecznie dosyć tuptania po ścieżkach wokół Chamonix. Budowniczy trasy złośliwie ustawił punkty tak, żeby okrążyć niemal całe miasteczko. Wreszcie zasnęliśmy w namiotach.

[b]Etap K – MTB – 23km / 998m[/b]
Po 3 godzinach obowiązkowego spania czekał nas techniczny, ale krótki etap rowerowy. Ostanie 3 km to dosyć ostry, rozgrzewający podjazd z przepiękną panoramą Mont Blanc.

[b]Etap L – Adventure Running – 20km / 1220m[/b]
Szybko zebraliśmy się następny etap Aventure Running. To był etap prawdy: albo zdążymy skończyć white water, albo zaliczymy 9 godzinny „kibel” gdzieś nad rzeką. Ciągle widzieliśmy Mont Blanc ze ścieżką, którą na szczyt podążała kolejka turystów.
A my w pięknej scenerii wapiennych ścian wokół, potem wapiennych labiryntów pod nogami, ścigaliśmy się z czasem, którego było coraz mniej, żeby skończyć white water przed dark zone. Na przełęczy, której księżycowy krajobraz mógł zachwycić, gdyby nie buldożery przygotowujące teren dla narciarzy, wiedzieliśmy, że trzeba zbiec cały odcinek, żeby zdążyć przed nocą. Pani Sędzina na CP zadowolona z naszej dobrej formy, mówiła, że zespoły przed nami były bardzo zmęczone, zaś LAFUMA z płaczem musieli się wycofać się z powodu kontuzji.

[b]Etap M – Canoe – 20km[/b]
Na szczęście dla nas skrócono etap na łódkach. Jego część pokonaliśmy na rowerach. Na wodę weszliśmy pełni nadziei, że nie złapie nas dark zone. Artur tak bardzo bał się „romanticzeskogo wiecziera” nad brzegiem rzeki, że sam pchał i ciągnął canoe po głazach w miejscach obowiązkowych przenosek.
Wreszcie widzimy nasz support – to znaczy, że zdążyliśmy, a więc będziemy ścigali się nadal z najlepszymi. Te zespoły, które zostały na dark zone już nas nie dojdą.

[b]Etap N – MTB – 33km / 1456m[/b]
Etap rowerowy, trudny nawigacyjnie robiliśmy w nocy, siatka ścieżek, mnóstwo pagórków, Piotrek jednak pojechał idealnie. Nieszczególnie szybko, za to niezbyt się zmęczyliśmy. Do przepaku prowadził długi, niezbyt stromy, ale nużący podjazd.
Musieliśmy przespać parę godzin. Neal i Patsy ciągle ze swoimi odciskami, Dr Sowa sprawował się znakomicie.

[b]Etap O – Adventure Running – 39km / 2592m[/b]
Tuż przed świtem ruszyliśmy na kolejny długi etap Adventure Runing, na kolejne długie podejścia. The Raid ’05 odbywał się głównie na nogach. W ten sposób pokonywaliśmy najdłuższe odcinki i najwięcej wysokości zdobywaliśmy wspinając się. Po paru godzinach na CP dowiadujemy się, że idzie nam znakomicie dystans do zespołów przed nami znacznie zmalał. Za jedną z przełęczy Patsy postanowiła zmienić skarpety. Pokrzykiwała na Neal’a przez co zbudziła Montrail-Revo, którzy szybko się zebrali i zaczęli nas gonić.

Nie odpuściliśmy mistrzom, chociaż wiedzieliśmy, że to tak mocny i doświadczony zespół, że w końcu nas wyprzedzą, ale na CP postanawiamy dojść przed nimi. Potem wyprzedamy ich na kilkanaście minut. Sprawiło nam to niesamowitą radość i ze śpiewem na ustach szliśmy alpejskimi łąkami. Najlepiej wychodziło nam („Damy Radę…”, „Rower”, „Czekam na wiatr co rozgoni”, „Słodkiego miłego życia” i jeszcze coś po hamerykańsku).
Na CP ser, wino serwowane przez miejscowych wytwórców tych frykasów, osiołki, sielanka i wspaniałe przyjęcie przygotowane przez nasz support. Kanapki Ani Kolan to majstersztyk (Edytki i Zosi są oczywiście najlepsze!!!).

[b]Etap P – MTB – 30km[/b]
Zjazd rowerami nad Jezioro, po którym w nocy będziemy pokonywać 40 km całkiem płaskiej wody, to podążanie za Montrail-Revo. Jak miło być w takim towarzystwie. Tym bardziej, że odcinek nie zaliczany do klasyfikacji, na przejazd mieliśmy 1,5 godziny.

[b]Etap Q – See Kayaking – 40km[/b]
Wypływamy w ciepełku na ogromne Jezioro Genewskie. Zmiana osad na pierwszym CP, potem idziemy równo do kolejnego CP. Zapadła ciemność. Czujemy, że płyniemy w miarę szybko, ale nie widać nic z tych pokonywanych kilometrów… O w mordę co to?… W mo..dę!! Łot de fa..n sh..it… białe fale przelały się przez nas. Byliśmy zdolni jedynie do przyłożenia 150% siły jaka nam została. Wreszcie po paru sekundach jesteśmy za, ale otoczeni bojkami, po których wydostajemy się z piekła – ujścia Rodanu. Neal żartował później, że przeszliśmy kajakami przez 2+ white water na morzu. Do TA już tylko parę minut, ale strach siedział w nas całą noc, nawet podczas głębokiego snu!
Mietkowi oberwało się od Artura, za to, że nie docenił faktu, że Speleo są w stanie wyprzedzić Montrail-Revo – po prostu źle wybrał moment na przekomarzanie się z zawodnikami. To 2+ na jeziorze było naprawdę stresujące.

[b]Etap R – MTB – 44km / 1850m[/b]
Rozpoczynamy finisz. Najpierw długi odcinek rowerowy, potem długi odcinek pieszy – musimy zdążyć przed dark zone na via ferratę. Rowerem na początek długi, ciężki podjazd asfaltem na przełęcz, dobrze, że to noc: nie widać końca i chłodno. Zjazd, a raczej znoszenie rowerów w bagnie, po którym wcześniej hasały krowy. Smród, zimno, wilgotno, ale przecież meta już naprawdę niedaleko, więc motywacji nam nie brakuje.

[b]Etap S – Adventure Running + Via Ferrata – 33km / 2117m[/b]
Ostatni etap – nie damy sobie wydrzeć 16 miejsca to pewne, ale może dogonimy mocny i doświadczony francuski zespół La Clusaz. Najpierw odczekaliśmy pozostałe nam 1,5 godziny obowiązkowego odpoczynku, z czego ok. 20 minut spaliśmy twardo w cieniu. Napieraliśmy tak jak czołowe zespoły, z czego jesteśmy bardzo dumni, sędziowie na CP byli pełni uznania, co jeszcze bardziej nas motywowało. Artur starał się trzymać fason, ale skurcze w nogach i żylaki na zębach postawiły go na chwilę – świeczki w oczach. Neal i Piotrek zabrali mu trochę klamotów i jakoś po godzinie powrócił do normalnej dyspozycji. Uzupełniliśmy płyny i elektrolity – Isostar Long Energy nadal był przez nas przyswajany. Po 5 dniach nadal pijemy Isostar, czasem dla odmiany jakiś soczek, a najczęściej czystą wodę ze strumieni. Po długim marszu wreszcie upragniona via ferrata. W słońcu, chylącym się ku horyzontowi pełnemu gór, Artur przypomniał sobie najlepsze lata swoich wspinaczek. Jest pięknie. Piotrek na końcu sznurka z niesłychaną cierpliwością podążał za Neal’em. Wszystko odbywało się bardzo powoli, ale skończyliśmy wspinaczkę przed zachodem słońca i zbiegliśmy do kolejnych CP prowadzących prosto do Mety w Gstaad. Po drodze czekała nas jeszcze jedna niespodzianka: 150 m zjazd ze skały do miasta. Za dnia byłby niezapomniany widok.
Na metę wbiegamy, a potem w podskokach odbijamy swoje identyfikatory na końcu wyścigu.
Jeszcze tylko imprezka urodzinowa Neal’a i zespół zasypia z głowami w talerzach marząc o kolejnym starcie w Nowej Zelandii.

Piotr Kosmala
Artur Kurek

[size=x-small][i]Fotografie: Monica Dalmasso, Darek Urbanowicz (Przegląd Sportowy), Mieczysław Pawłowicz (onet.pl)[/i][/size]


[b]Wyniki końcowe:[/b]

1. LES ARCS QUECHUA (FRA) 558km in 111h53:34
2. SALOMON SUISSE (CHE) 113h17:10
3. NIKE BALANCE BAR (USA) 114h22:34
4. AIGLE SYBELLES ESF (FRA) 118h34:10
5. MONT BLANC INTERNATIONAL (USA) 119h41:35
6. BALANCE VECTOR (NZL) 120h47:28
7. SAAB SALOMON (GBR) 123h08:17
8. GOLITE/TIMBERLAND (USA) 123h12:48
9. ADIDAS NATVENTURE (GER) 124h41:07
10. TEAM FINLAND (FIN) 126h09:57
11. ABARTH AXN (ESP) 127h42:45
12. NIKE ACG-RAW (AUT) 128h43:00
13. WILSA SPORT HELLY HANSEN (FRA) 130h03:45
14. MONTRAIL-REVO (USA) 130h49:31
15. LA CLUSAZ CAP AVENTURE (FRA) 131h36:00
[b]16. SPELEO EXPLORER SALOMON (POL) 134h35:56[/b]
17. AVEYRON TERRES D’AVENTURES (FRA) 137h52:10
18. NEWCASTLE LTD/CRESTED BUTTE (USA) 141h05:47
19. TIETOENATOR ADVENTURE (SWE) 141h09:54
20. TSCHERNING (DAN) 141h25:54
21. ADVENTURE TEAM TIROL (AUT) 143h40:54
22. FJS (SWE) 149h58:04
23. RUSSIA 1 (RUS) 150h14:12
24. CHASING DAYLIGHT (USA) 162h24:54
25. UKA X TEAM LLEIDA (ESP) 165h34:04
26. SALOMON ASIA PACIFIC ADVENTURE (HKG) 176h20:10

[b]Zobacz również


[url=/xoops/modules/news/article.php?storyid=422]Relacja „na żywo” z Mistrzostw Świata[/url]

[url=/xoops/modules/news/index.php?storytopic=12&start=0]Eliminacje do Mistrzostw Świata i relacje z edycji 2004 (Patagonia)[/url]

[url=/xoops/modules/mylinks/visit.php?cid=2&lid=48]Oficjalna strona zawodów (po angielsku i francusku)[/url]
[/b]

O Autorze

Podobne Posty

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany