[size=x-large]Nawigator V, czyli z wizytą na weselu u Cioci Picówy i Wujka Mroza[/size]


[i]Tekst: Sabina Giełzak, Funexsports Zdjęcia: Dariusz Bogumił[/i]

Prószy pierwszy w tym roku śnieg a ja siedzę w domu, nieśmiało spoglądam na jedyną słuszną prognozę pogody na meteo i spiesznie wrzucam do samochodu wszystko, co może się przydać. Czyli postępuję tak jak zawsze, gdyż niestety strategia pakowania nie jest moją mocną stroną. I rozmyślam, czy wujek Mróz posypie śniegiem na etapie rolkowym ;). Czuję się trochę jak przed tradycyjną przedświąteczną Nocną Masakrą.

Wujek Mróz i Ciocia Picówa (nie mylić z sympatycznymi Organizatorami!) do końca trzymali uczestników w niepewności co do przebiegu weselnych zabaw. Kolejność poszczególnych etapów wywnioskowaliśmy dopiero w bazie z listy punktów kontrolnych i przepaków, natomiast o długości etapów dowiadywaliśmy się dopiero po ukończeniu etapu poprzedzającego. Formuła bardzo ciekawa, ale zmodyfikowałabym ją o tyle, żeby i kolejność dyscyplin pozostawała tajemnicą (wystarczy skreślić z listy PK symbole przepaków?).

Zaczynamy z Krzyśkiem szybkim biegiem na orientację po Mińsku Mazowieckim i okolicznym lesie. Jest rześko, biega się szybko i świetnie! BnO kończymy zwinnym skokiem przez płot oddzielający kościół od basenu, gdyż nie zadziałało mi jakieś połączenie nerwowe pod czaszką i nie rozróżniłam na czas mapy do bno z zaznaczonymi płotami od planu miasta. Ale podobno nie byliśmy jedyni… Tja, basen. Nie lubię sportów wodnych, bardzo nie lubię! Wykonuję przy pływaniu sporo niepotrzebnych ruchów, kosztuje mnie to trzy razy tyle energii niż kogoś, kto kiedyś nauczył się prawidłowo pływać kraulem. No, ale ja też się kiedyś nauczę. Tyle, że rajd to nie miejsce na naukę, więc zaciskam zęby i staram się, żebyśmy na tym etapie za dużo nie stracili. W końcu 40 długości mija, wychodzę z tej wody i mam ochotę na nią pogardliwie spojrzeć i otrząsnąć się niczym kociak, który wbrew swojej woli się skąpał.

Z basenu szybki dobieg na przepak i przesiadamy się na rowerki. Na PK 2 po raz pierwszy przedzieramy się przez podmokłą łąkę, jednak to dopiero przedsmak tego, co czeka nas później. Na rolki docieramy bez większych przygód, chociaż stopy nam zaczęły już nieco odmarzać. Wujek Mróz dał sobie spokój z sypaniem śniegu pod kółka naszych rolek, poprzestając na cieniutkiej warstewce lodu, na której jednak zaliczam jedną glebę. Nie, żeby wujkowi zrobiło się nas żal, on po prostu postanowił zachować moc na później! Rolki mi się dłużą w nieskończoność, chociaż to zawsze była moja mocna dyscyplina. A tutaj jakoś jakby ciągle pod górę… dla ochłody fundujemy naszym stopą kolejną krioterapię, gubiąc się na dobiegu do rolkowego PK 3 i odnajdując dopiero w rowie z wodą! Nie było nas przy rowerach może ze dwie godziny a wujek Mróz dobrze się tam musiał bawić! Zeskrobujemy szron z mapników i siodełek, staramy się trochę rozmrozić picie w bidonach. Wujek Mróz i Ciocia Picówa przenoszą się na inne rowery a my ruszamy na twórczą rowerową orientację.

Stadko jazgoczących kundli dobitnie uświadamia nas co do naszego pierwszego błędu nawigacyjnego. Wracamy i namierzamy się na górkę, będącą początkiem rowerowej orientacji. Dość długo zwiedzamy okoliczne kałuże i bagna, szukając ambony z kolejnym punktem. Ostatecznie jakoś na nią wychodzimy, ale ruszamy w przeciwnym kierunku, bardziej koncentrując się na nazywaniu części stóp, których właśnie nie czujemy, niż na orientacji. Ostatecznie nie zgadza się nic i okazuje się, że teleportowaliśmy się na inną mapę przed tory kolejowe. W celu dokładnej lokalizacji zawracamy, okrążamy las i rozpoczynamy rowerową orientację od początku. Spotykamy po drodze Hiubiego z Kasią i razem nosimy rowery na orientację po lesie. Omijanie kolejnych rozlewisk z czasem traci sens, na koniec etapu fundujemy sobie jednak rozgrzewający truchcik z rowerami. Moje spdy zostały przemienione w dwie foremne kulki lodu, w dodatku znów zamroziło mi jakieś połączenie nerwowe pod czachą i wydaje mi się, że między rowerem a kajakiem jest jeszcze trekking i nie mamy szans na zaliczenie wszystkich punktów przed limitem na kajakach. Komuś jednak udaje się wyprowadzić mnie z błędu i radośnie jedziemy do bazy.

Suche ciuchy i makaron podnoszą nieco morale… zaliczamy strzelanie z łuku i knujemy dalszy plan podchodów z wujkiem Mrozem. Koncentrujemy się nieco bardziej na mapie, bez wpadek dojeżdżamy na kajaki. Na przepaku zastajemy zespół Hayabusa, naszych bezpośrednich konkurentów do pudła w mixach, których obecność znacznie nas w dalszej części rajdu przyspieszyła . Szkoda, że Wujek Mróz się nie przyprószył śniegiem na tych kajakach, byłoby jeszcze magiczniej! Rzeka co chwila zakręca i straszy nas powalonymi konarami, mniejszymi i większymi sterczącymi zewsząd gałązkami. Przenosek unikamy, kreatywnie wymyślamy kolejne sposoby na omijanie przeszkód bez wysiadania z kajaka. Kajak również ciągnie się w nieskończoność, ale moja pianka okazała się skuteczną bronią przeciwko Cioci Picówie. Hayabusa nam w międzyczasie gdzieś ucieka…

Pod koniec kajaków patrzę na prawy brzeg rzeki i usiłuję zlokalizować nasz odcinek specjalny. Ale nic, nie ma!
No właśnie! Nie ma tych głupich biało- niebiesko- białych znaczków! A jak na złość mamy tylko jedną czołówkę. A miało być tak pięknie! Miało być 15 km szlakiem a gdzieś na szlaku 3 punkty. Tymczasem szlak gubi się z przyzwoitą regularnością. Ostatecznie docieramy do miejsca, gdzie droga się roztraja a po chwili każda z tych ścieżek znowu się dzieli. Szlak z pewnością nie był malowany z myślą o niedzielnych turystach wychodzących z domu bez mapy, pragnących obejrzeć Świder. My wracamy kilka razy w to samo miejsce, ostatecznie wychodzimy na asfalt i stamtąd się namierzamy. Jest ostatni punkt! A Ciocia Picówa się cieszy, weselicho trwa w najlepsze, przyprószyło śniegiem… Odczuwamy pilną potrzebę rozgrzania się, biegniemy do bazy. Hayabusa nam uciekła na dobre.

Ostatni trek krótki i bez przygód. Udaje nam się wyprzedzić kilka teamów, docieramy na ostatni przepak na 4. miejscu. Ostatni rower to szybkie asfalty i jazda mocno na około. Nie chcemy już żadnych bagien i niepewnych dróg przez pola. Zaliczamy wpół- kontrolowany teleport poza mapę i mkniemy ośnieżonym asfaltem na ostatni punkt. Najszybciej jest, gdy złapie się ślad po samochodzie, wtedy między oponą a śniegiem nie ma praktycznie oporu. Każde spojrzenie w mapę kończy się jednak poślizgiem i glebą. Ale śnieg jest przecież miękki, więc nawet mi się takie latanie podoba. Jesteśmy jednak pewni, że nikt poza nami i samotnym zawodnikiem z nr 13 (?) nikt takiego wariantu nie wybrał i do mety nie wiemy, czy na nim nie przegramy.

Tak jak Wujek Mróz z Ciocią Picówą umieją wyprawić syte weselicho, tak i Organizatorzy zrobili urozmaicony rajd na dobrym poziomie. Jak już to ktoś o tym rajdzie powiedział: „Adventure przez duże A”! Nam ostatecznie udało się zająć 4. miejsce w generalce i pierwsze w mixach, chociaż mieliśmy dużo szczęścia, chyba nawet więcej szczęścia niż rozumu…

Sabina Giełzak, funexsports

O Autorze

Podobne Posty

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany