Startujecie w Harpaganie? Jeżeli tak, to część z was goni właśnie na 46 edycji tej legendarnej już setki. A komu ikry brak do jesiennych wojaży, temu polecamy lekturę relacji z innej, niedawnej wyrypy orientacyjnej – Adam Świeca dzieli się sposobem jak odróżniać nocą ślepia dzika od lampionu i przy okazji niemal wygrać Jesiennego Tułacza.

 

Mariusz zbierajmy się! Wygląda na to, że nadal jesteśmy pierwsi na trasie. Aż trudno uwierzyć, że podczas tego odbicia na zachód nikogo nie spotkaliśmy. Ciśnijmy, na prawdę możemy wygrać!W nocy z 12 na 13 października odbyła się już osiemnasta edycja imprezy na orientację Jesienny Tułacz. Baractwo Przygody Almanak tym razem zorganizowało zabawę w lasach pomiędzy Luzinem a Rozłazinem, nad rzeką Łebą. Imprezę skupioną wokół biegu na orientację zaliczyło blisko 200 osób. Rozegrano też Trasę Rowerową 50 km w której wystartowało dwanaście ekip. Na Tułaczach konsekwentnie rozdawane są stare mapy z przed kilkudziesięciu lat. Dla ekipy Cyklo Team to nie problem ponieważ Adam Świeca i Mariusz Westa znają zarys okolicy. Dwa tygodnie wcześniej w tej samej bazie odbywała się InO „Z Kompasem”. Niestety tym razem punkty kontrolne będą położone w zupełnie innych miejscach. Warunki pogodowe były wspaniałe. Sucho i bez szans na deszcz. Temperatura na poziomie ośmiu stopni nie robiła wrażenia, gdyż byliśmy dobrze przygotowani. To nasz drugi wspólny rajd na orientację. Tułaczka poszła bardzo dobrze, ale o tym poniżej. Jak zwykle Cyklo Team rusza po zwycięstwo. Na starcie zjawiło się znane towarzystwo Droppke – Gruba z Gdyni, a także ekipa faworytów Bober – Piwowarski. Z tymi pierwszymi Adam Świeca rywalizuje już od ponad roku. Do ataku na las! Przebieg wydarzeń oczami Adama Świecy.

tulacz1

Wylosowaliśmy piątą minutę startową. Nie ma więc mowy o kierowaniu się śladami konkurentów. Z bazy wyjechaliśmy jako pierwsza ekipa tuż po godzinie 22. Kolejność zbierania punktów jest obowiązkowa i zgodnie z mapą zatoczymy swoistą ósemkę. Legenda mówi, że odległość do PK1 po najkrótszej linii wynosi 2,3km. My jednak wiemy, że od północy poza mapą biegnie droga krajowa i nadrabiamy ten kilometr docierając w rejon lampionu szybciej. Uderzyliśmy w las od zachodu i licząc odnogi skręciliśmy na południe. Ścieżek znacznie więcej niż na mapie i zjechaliśmy za szybko. Świecąc latarką na zbocze górskie na wschód odniosłem wrażenie, że mignęła mi para odblasków na lampionie. Wciągnęliśmy rowery nieco wyżej i na zarastającej alejce niczego nie znaleźliśmy. Tym czasem jeszcze wyżej znowu coś mignęło. Po wciągnięciu rowerów na szczyt grzbietu spotkaliśmy kolejnych rowerzystów. Czas mijał a mnie dopadła myśl, że droga z mapy nie wiedzie samym grzbietem, a zachodnim podnóżem. Tam skąd przybyliśmy. Jeszcze zanim zeszliśmy dostrzegłem z góry lampion skierowany w naszą stronę. Niestety porozumieliśmy się z Mariuszem na tyle niedyskretnie, że ściągnęliśmy do lampionu też inne ekipy. Po sprawdzeniu okolicy, w której byliśmy jednak mocno zagubieni, zdecydowaliśmy o skopiowaniu kodu i udaniu się na dalszą tułaczkę.

tulacz1

Niestety był to punkt stowarzyszony, a 60 metrów na południe był właściwy. Z pewnością ten, który dostrzegłem z daleka na początku. Pierwszy punkt kontrolny zaliczyliśmy dopiero po ponad godzinie. Musieliśmy pominąć PK, które mogły zabrać zbyt dużo czasu, koncentrując się na łatwych i szybkich. Korzystając z pełnej mocy w nogach popędziliśmy asfaltowymi drogami od razu do PK3. Nie mieliśmy pojęcia, że innym poszło gorzej z PK1. Chcieliśmy skorzystać z doświadczenia nabytego w rajdzie sprzed dwóch tygodni. Zajechaliśmy od południa i skręciliśmy w pierwszą odnogę w lewo na północ. Gdy droga lekkim łukiem zakręciła na wschód zorientowaliśmy się, że pojechaliśmy za daleko. Wróciliśmy do miejsca gdzie rzeczywiście powinniśmy skręcić na północ, lecz tam czekała ściana ziemi. Otóż nazwa miejscowości Paraszyno wcale nie zasłaniała oznaczenia drogi. Jej tam wcale nie było! Wciągnęliśmy rowery na zbocze i szybko odnaleźliśmy drogę biegnącą przy szczycie. Ciut za wcześnie odnaleźliśmy lampion, więc pojechaliśmy te trzysta metrów dalej by wyeliminować podejrzenie o punkt stowarzyszony. Całe szczęście dalej znaleźliśmy właściwy punkt. Dalej szło już jak po sznurku. Dotarcie na PK4 to bułka z masłem. Zamieniliśmy słowo z piechurem i zdecydowaliśmy jak dostać się na PK5. Pomimo wyraźnie zaznaczonych przepaści nad drogą pokonaliśmy je na przełaj, pchając rowery i oszczędzając około dwóch kilometrów. Lampion znajdował się niemal dokładnie na szczycie.

tulacz3

By dotrzeć do kolejnego celu zjechaliśmy przy największej możliwej prędkości do zachodniej ścieżki. Zgodnie z oznaczeniem była szeroka i utwardzona. Prędkość rozwijana nocą na rowerze jest często ograniczona nie umiejętnościami o widocznością. Gdy to tylko możliwe jechaliśmy równolegle obok siebie osiągając lepszy efekt czterech latarek. Szósty lampion odnaleźliśmy właśnie tam gdzie był na mapie. Po raz pierwszy na Tułaczu ogromna większość lampionów na TR jest położona przy drodze. Do tej pory były to jedynie wybrane punkty z tras pieszych. Trzeba było podjechać jak najbliżej, zostawić rowery i zebrać kod pieszo. Przed nami jednak PK7 i 8 położone w odległości od dróg. Jeszcze nigdy nie zdobyłem kompletu lampionów na tym rajdzie. Najtrudniejsze zatem pomijamy. Jak się później okazało PK7 był wyjątkowo trudny i wyposażony w aż pięć towarzyszy. Punkt Kontrolny nr. 9 w samym centrum Rozłazina nie przysporzył problemów. Podobnie było z PK11, który zebraliśmy jednak dopiero po odbiciu do PK10. Drogi idealnie odpowiadały mapie więc zdobyliśmy wszystko w kilka minut. Stoczyliśmy ostrą dyskusję na temat punktu dwunastego. Owszem był w samym środku niczego i mógł przysporzyć problemów. Moje argumenty przekonały jednak Mariusza. Byliśmy na samym zachodnim skraju mapy, a do PK13 kilkanaście kilometrów. Trudno byłoby jechać tak i nic po drodze nie zdobyć. Przy tym PK12 był całkiem blisko ścieżki oznaczonej linia ciągłą. Są nawet dwie możliwości dojazdu. Wróciliśmy po drodze do Rozłazina i ku mojemu zaskoczeniu po 45 minutach spędzonych na zachodzie nie spotkaliśmy żadnej ekipy. Albo wszyscy są daleko z przodu, albo daleko z tyłu. Przeczuwałem i miałem rację, że pozostali błądzą gdzieś od godziny próbując zlokalizować PK7. My tym czasem atakujemy czwarty z kolei lampion.

tulacz4

Ze względu na jakość dróg zaatakowaliśmy dwunastkę od wschodu. Jednak tam droga ostatecznie zamieniła się w nieprzejezdne pozostałości rzeki. Nie było problemu z orientacją. Kierowaliśmy się w górę i dotarliśmy na miejsce opierając się o rzeźbę terenu. Przy lampionie poczekaliśmy na pieszego, którym okazał się ten sam piechur co przy PK4. Szkoda że był to punkt stowarzyszony. Do trzynastki prowadziła trudna i skomplikowana droga na wschód oraz okrężna, łatwa i szybka. Do głównej drogi na południe z Bożegopola Wielkiego dotarliśmy bez zatrzymania. Wyminęliśmy trzyosobową ekipę rowerową. Twierdzili, że już kończą i zapraszali na piwo. Jak się później okazało blefowali i zajęli trzecią lokatę. My natomiast przy trzynastym lampionie urządziliśmy sobie piknik. Zostały trzy godziny i odrzuciliśmy PK15 i 17. Z pewnością sprawiłyby trudności. Na szczyt góry Kruszewie można było wejść tylko pieszo. PK14 powinien być łatwy. Jak nie trafić na szczyt góry? Jedna z dróg prowadzących pod szczyt od zachodu zasłana była grubym piachem, więc wybraliśmy drugą. Ta z kolei poprzecinana była ściętymi drzewami. Lampion ostatecznie zebraliśmy jak poprzednie bez kłopotu.

tulacz5

W trakcie przejazdu do szesnastki trzeba było pokonać kilometrowy, stromy podjazd. W tym momencie po trzeciej w nocy byliśmy już mocno wyczerpani. Całe szczęście przygotowanie było naszą mocną stroną. Zacząłem sączyć żel dla kolarzy. Swego rodzaju substytut kawy. W trakcie jazdy na pełen gwizdek wyprzedziliśmy jak w klasycznym wyścigu inną dwuosobową ekipę. Szesnastka odnalazła nas bez problemu. Nawet nie zdążyłem zauważyć na mapie dołu. I jeszcze naprowadziliśmy dwójkę pieszych. Do PK18 prowadził kolejny dłuższy odcinek. To dla nas żaden kłopot, bo choć umysły niewyspane to nogi nie przejmują się czasem. Problemem jednak mógł stać się fakt braku licznika. Jadąc szerokim duktem na wschód zastanawiałem się na jakiej podstawie stwierdzę, że to już czas skręcić w lewo. Otóż wcześniej pojawiło się charakterystyczne skrzyżowanie w prawo. Pierwsza w lewo i już kręcimy lekko pod górkę. Stale badałem, na którym łuku jesteśmy zgodnie z mapą i czy popiera to kompas. Bezbłędnie skręciliśmy w prawo, minęliśmy sprytnie ustawionego towarzysza na niewłaściwym skrzyżowaniu i PK18 był nasz. Dzięki szybkiemu powrotowi na główną drogę może i nadłożyliśmy z dwadzieścia metrów do PK19. Jednak jechaliśmy twardą i szybką drogą, a nie ściółką zrytą przez dziki. Nawiasem mówiąc w tym obszarze widzieliśmy najwięcej lisów i kolejnego dzika. Szeroko rozstawione ślepia wyglądają zupełnie jak odblaski lampionu. Lecz lampion nie mruga! Zostało prawie półtora godziny i tylko dwa lampiony.

tulacz7

Jest dobrze, ale droga na PK20 okazała się zasłana zwalonymi drzewami. W pewnym momencie układ dróg nie zgadzał się z mapą. Po trwających kilkanaście minut oględzinach południowej odnogi zdecydowałem o ponownej lokalizacji na mapie. Po zbadaniu trzech skrzyżowań popędziłem jak po sznurku we właściwe miejsce. Mając godzinę na ostatni lampion zrezygnowaliśmy z karkołomnej próby przebicia się na azymut przez tory kolejowe. Nadłożyliśmy drogi i przejechaliśmy przez Luzino, tuż obok bazy. Niestety w miejscu gdzie na mapie znajdował się lampion o oznaczeniu 21 las był częściowo wycięty. To znaczy drzewa znajdowały się tylko po jednej stronie drogi, a po drugiej sterczały same płaskie pnie. Otwarcie powiedziałem kompanowi, że gdybym był budowniczym trasy umieściłbym lampion gdzieś podchwytliwie w tym cmentarzysku lasu. Przejechałem tylko kilka razy latarką i skupiłem się jak Mariusz na przeczesywaniu wysokiego lasu. Jakby z przyzwyczajenia. Ostatecznie z pełną świadomością zebraliśmy towarzysza umieszczonego na sąsiednim rozdrożu. Był to bardzo wstydliwy błąd, ponieważ właściwy lampion znajdował się właśnie na pniu jednego ze ściętych drzew. Wróciliśmy do bazy spokojnie, na flaku z kilkunastominutowym zapasem czasu. A jednak jeszcze prawie do ósmej czuwałem i obserwowałem inne powracające ekipy. Faktycznie byliśmy w bazie pierwsi, ale też pierwsi wyjechaliśmy. Dowiedziałem się, że kolegom z Gdyni nie poszło najlepiej i zakończyli rywalizację na miejscu siódmym. Tak jak myślałem, próbowali zdobyć wszystkie lampiony po kolei i zakończyli na jedenastym. Wstałem już kilka minut po dziewiątej by dowiedzieć się, że uplasowaliśmy się na miejscu drugim. Liczyłem na zwycięstwo, ale druga lokata to i tak najlepszy wynik w naszych startach w rowerowych Tułaczach. Dokładnie rok temu w relacji napisałem „W następnej edycji możemy być już bardzo konkurencyjni”. Wtedy wynikiem było ósme miejsce. Skończył się okres zapoznawania z orientacją. Przyszedł czas szlifowania umiejętności i formy fizycznej.

Podobne Posty

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany