– Po raz kolejny mieliśmy okazję być bardzo blisko najlepszych w bezpośredniej rywalizacji, choć pod innym względami jesteśmy daleko w tyle – opowiada prosto z Ekwadoru Justyna Frączek. Razem z Maćkiem Dubajem dokończyli trasę mistrzostw świata po tym jak wypadek Maćka Marcjanka wyrzucił ich poza oficjalną klasyfikację.

W Quito – stolicy Ekwadoru – najlepsze zespoły świata właśnie celebrują koniec tej wyjątkowej imprezy. Imprezy, która kontynuuje ekspedycyjny ton nadany przez zeszłoroczną czempionat w Kostaryce. – To rajd na przetrwanie. Zróżnicowanie klimatyczne, wysokość, niekończące się błoto. Mało brakło byśmy go przetrwali – opowiada Justyna.


Zobacz też:

– przegląd pretendentów

zapowiedź trasy mistrzostw

Dzień 1

Dzień 2

– Dzień 3

– Dzień 4

– Dzień 5

Dzień 6

Dzień 7


Trudna, ale nie bezsensownie trudna – Fa’avae dzieli się wrażeniami z trasy

ar

Po imprezie na Kostaryce przy jednym stole usiadły czołowe nazwiska świata AR razem z Craigem Bycroftem, głównodowodzącym cyklu ARWS. Chodziło o sama imprezę – katorżniczo trudną, długą, zajmującą prawie tydzień najlepszym. Bycroft przyznał zawodnikom rację, co widać po tegorocznej trasie. – 111 godzin na 700 kilometrową trasę to bardzo dobre proporcje. Organizacja była wyjątkowa, a autorzy trasy mogą być zadowoleni – opowiadał Fa’avae, którego potężna relacja z rajdu wisi na stronie brytyjskiego Sleepmonstera. Ważka i syta lektura – legenda AR opowiada o problemach z sercem i rzekomo słabym sezonie. Rzekomo, bo wraz ze Stuartem Lynchem, Chrisem Forne i Sophie Hart zdołał wygrać dwie imprezy z cyklu ARWS oraz tuzin imprez w Nowej Zelandii. Fa’vae tłumaczy też zawiłości związane z największą kontrowersją tegorocznej imprezy, czyli 4 godzinną karą nałożoną na ponad 50 ekip:

Przez ponad trzy godziny, w potężnej burzy, walczyliśmy na wąskiej i nikłej ścieżynce prowadzącej przez gęstą dżunglę, podczas gdy niemal wszystkie inne ekipy goniły szeroką, twardą drogą. Oprócz straty czasu kosztowało nas to mnóstwo sił. Ponadto potężną korzyścią dla ekip, które przeszły na drugą stronę rzeki był odpoczynek na TA5, po długim trekkingu. By cokolwiek zyskać na tej karze musieliśmy niemal z marszu pokonać 45 kilometrowy trekking i 170 kilometrowy etap rowerowy, co zajęło nam prawie 30 godzin. Zespoły, co potwierdza historia, korzystające z tak długiego odpoczynku po prostu poruszają się znacznie szybciej. Uważam więc, że kara 4 godzin była nieznacząca dla losów wyścigu, a mogła nawet ułatwić pokonywanie trasy w mocnym tempie.

Ostatecznie Seagate zwyciężył z przewagą około 3,5 godzin nad Hiszpanami z Columbia Vidaraid. Hiszpanie też odnieśli się do tej kary, tłumacząc, że bezwzględnie niewiele na niej stracili. – Czterogodzinny odpoczynek na TA5, po bardzo mocnym treku, wykorzystaliśmy do złożenia i wyczyszczenia rowerów i przygotowania się do następnych etapów. Ta kara nic nie zmienia – Seagate było po prostu znacznie mocniejsze – opowiadał Urtzi Iglesias, kapitan ekipy.

Niewiele zabrakło, by walczyć z najlepszymi – opowiada Justyna Frączek

Dla nas jesteście najlepsi - Dzięki!

Dla nas jesteście najlepsi – Dzięki!

The Surprising Poles – walczyli pewnie i konsekwentnie o top 10 przez ponad 100 godzin. Maciek Dubaj i Maciek Marcjanek pewnie nawigowali tam, gdzie mnóstwo innych ekip traciło minuty i godziny. Uczciwie trzymali się litery roadbooka, tam gdzie niemal wszyscy skręcali na łatwiejszą drogę. Pokonali mnóstw przeciwności losu, by znaleźć się w Ekwadorze. Na trzy etapy przed końcem wypadek Maćka Marcjanka pogrzebał jednak marzenie o ukończeniu czempionatu. Do mety, po 155 godzinach, dobiła tylko połowa składu – Maciek Dubaj i Justyna. Skończyli, choć poza klasyfikacją. Kilka słów od Justyny:

Po raz kolejny mieliśmy okazję być bardzo blisko najlepszych. Wiadomo, daleko nam do nich chociażby pod względem sprzętu,budżetu i samych przygotowań. To był rajd na przetrwanie – niewiele zabrakło, by go przetrwać. Kraj niesamowicie zróżnicowany klimatycznie i cywilizacyjnie. Można zobaczyć bogactwo w Quito i to jak ludzie żyją na odludziu, gdzie do najbliższego miasta dzieli ich 30 km błotnistej drogi. Pewnie po tym rajdzie zostaniemy zapamiętani jako zespól z Polski, który przeszedł prawidłową stroną rzeki i nie dostal kary, podobnie jak Seagate i Haglofs Silva.

My zaś – Wasi kibole – dziękujemy za ten fantastyczny tydzień potężnych emocji i do zobaczenia w Polsce!

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany