Francja, Szwecja, Nowa Zelandia i Ekwador w wąskiej szpicy na czele rajdu. W odległości ok. 40 minut podąża za nimi peleton, w którym lecą m.in. Polacy z AR Team Polska.

Pierwszych kilkanaście godzin imprezy stanowiło doskonały przekrój atrakcji, które czekają na zespoły podczas całej imprezy: od wysokogórskiego trekkingu po przepychanie rowerów na wąskiej ścieżce w amazońskiej dżungli. Na obecną chwilę (9 rano czasu polskiego, pierwsza w nocy w Ekwadorze) czołowe ekipy za moment dotrą do trzeciego przepaku, gdzie przesiądą się na długaśny rower (144 kilometry!) podczas którego – tu ciekawostka – będą musieli sobie zrobić selfie na przecięciu równika.


 Zobacz:

– przegląd pretendentów

zapowiedź trasy mistrzostw

Dzień 1

Dzień 2

– Dzień 3

– Dzień 4

– Dzień 5

Dzień 6

Dzień 7


Nasze dzielne zuchy w trykotach startowych - fota z inauguracji imprezy

Nasze dzielne zuchy w trykotach startowych – fota z inauguracji imprezy

AR Team Polska – plecy Justyny, ból głowy i mocna pozycja w top 10

Wieści z Ekwadoru płyną szerokim strumieniem na profil Facebookowy AR Team Polska – jeżeli jeszcze tam nie byliście, koniecznie zajrzyjcie! Z Ekwadoru nadaje Maciej Surowiec, przesyłając foty i filmiki. To od niego wiemy między innymi o nieciekawej sytuacji na końcówce pierwszego trekkingu.

Podczas, gdy w górę napierali ewidentną drogą, w dół zaczęło się ścinanie po stromych trawach sięgających miejscami do pasa. Im niżej, tym robiło się bardziej „dżunglasto”, nie spodziewali się tego zawodnicy na pierwszym etapie. Ścieżki zniknęły, a nawigacja opierała się na rzeźbie i przekarczowanych pod stopami prowadzących Franoli i Kiwi chwastach. Zbiegało/zjeżdżało się stromymi dnami potoków, albo przedzierało się przez dziewiczy równikowy las w błocie po kolana. Od czasu do czasu pojawiały się skały z zastygłej lawy. Zdecydowanie bardziej adventure niż racing. Co ciekawe, niby oczywista nawigacja pozwalała jednak od czasu do czasu znaleźć ciekawy wariant zaoszczędzający 10-15min rzeźbienia krzaczorów – w jednym z takich miejsc tasujący się z naszymi Argentyńczycy urwali naszym kwadrans tuż przed CP1 i zbiegiem na pierwszy przepak. Niestety, podczas tego etapu Justyna nabiła się plecami na sterczący kołek drzewa czy inną twardą przeszkodę, co poskutkowało paraliżem i bólem jednego z nerwów w okolicy dołu pleców/pachwiny…

Szczęśliwe interwencja medyczna na przepaku postawiła Justynę na nogi. Ekipa szybko złożyła rowery i zaczęła… najdłuższy zjazd w życiu. Bo jak inaczej nazwać 67 kilometrów roweru ze spadkiem 2 tysięcy metrów? Z wysokogórskiego krajobrazu ekipy wjechały na szybkości wprost w wilgotne i ciepłe lasy ekwadorskiej amazonii. To – jak podkreślali organizatorzy – jedno z większych wyzwań tej imprezy. Organizmy inaczej radzą sobie z rozrzedzonym powietrzem, inaczej z wilgotnością i ciepłem na nizinach – umiejętność dostosowania tempa do aklimatyzacji wydaje się być kluczowe przez pierwszych 300 kilometrów.

Pretendenci trzymają się razem

Nathan Fa’vae z ekipy Seagate prorokował, że do momentu zejścia do dżungli większość trasy to buła z niewielką ilością nawigacji. Nie przeliczył się – po dobie rywalizacji czołowe ekipy idą tuż obok siebie, z tego prostego względu, że warianty między punktami są oczywiste i nie sposób urwać ogona. W czołówce są Francuzi Caffe UPS (małżeństwo Boisset), Seagate, Ecuador Movistar (zwycięzcy z ubiegłego roku, piekielnie mocna ekipa, która na mistrzostwa zaprosiła Amerykanina Jariego Kirklanda – trzecie miejsce na Mistrzostwach w Kotaryce) oraz Haglofs Silva. Tuż za nimi lecą amerykanie z Tecnu, Adidas Terrex, Raidlight i Polacy. Ciasno, ale to wciąż zbyt wczesny etap imprezy, by cokolwiek przewidywać.

Szwedzi z Haglofs Silva na pierwszym trekkingu. Foto Andreas Strandh

Szwedzi z Haglofs Silva na pierwszym trekkingu. Foto Andreas Strandh

Selfie na „wirtualnych punktach”

Podczas długiego etapu rowerowego (nr 4, 144 kilometry) część punktów jest bez obsługi. Potwierdzeniem obecności na punkcie ma być… selfie. Tak, selfie. Każdy z zespołów został wyposażony przez organizatora aparatem fotograficznym. Jednym z pierwszy będzie zdjęcie na równiku na CP 10. Nic nie wiemy, czy aparaty z automatu ślą foty do organizatora lub na fejsa.

Dzień drugi – koniec treku i długi rower

Koniec trzeciego etapu to okolice 145 kilometra całej trasy. Najlepsi pojawią się na TA3 w okolicach 20 godzin, co oznacza, że tempo jest po prostu bardzo mocne, a nawigacja zdawkowa. To może się zmienić na kolejnym etapie – 145 kilometrowym rowerze. Wszystko zależy od błota. Jeżeli przez dzikie tereny tzw. zachodnich Andów przejdzie ulewa, rowery będą co chwile czyszczone z oblepiającego koła błota, a zespoły będą musiały wziąć pod uwagę warianty objazdowe – wtedy rywalizacja może się zrobić ciekawa. Kolejną trudnością jest przejazd do trzeciej już na tym rajdzie strefy klimatycznej. Ma być dosyć ciepło i miarę sucho. Po etapie rowerowym kolejny trekking i kolejne wejście na 3200 m. n. p. m.

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany