Kuba Wolski znany z organizacji m.in. rajdów On-Sight czy Chudego Wawrzyńca i wielu startów, tym razem szykuje rajd na Mazowszu. Gór nie będzie, ale za to teren szykuje wymagający i efektowny. Kto nie chce tracić dużo czasu, może ruszyć na 50km, kto szuka wyzwań, sprawdzi się na 150 km.

 

 

 

 

Nowy Dwór Mazowiecki, 11-13 października 2013

Impreza łączy w sobie bieganie, jazdę na rowerze, na rolkach, kajakarstwo i inne dyscypliny. W odróżnieniu od triathlonu rajdy rozgrywane są na orientację i w terenie. Zawody odbędą się w okolicy Nowego Dworu Mazowieckiego. Na zawodników czekają tytułowe 3 rzeki, a więc Wkra, Narew, Wisła a poza tym Twierdza Modlin, jej liczne umocnienia i forty, Kampinoski Park Narodowy oraz tereny okolicznych gmin.

W ramach rajdu zostaną zorganizowane 3 trasy o różnym stopniu trudności i składające się z różnej ilości dyscyplin.

  • 10 km – bieg na orientację na dystansie ok. 10 km, rozgrywany w okolicy Twierdzy Modlin. Start indywidualny.
  • 50 km – typowy rajd przygodowy składający się z różnych dyscyplin: bieganie, rower, kajaki, zadania specjalne. Start w zespołach dwuosobowych.

Trasa 50 km z założenia ma służyć rekreacji i dobrej zabawie – nie jest tutaj potrzebny żaden specjalistyczny sprzęt ani super sprawność. Wystarczy chęć wzięcia udziału w przygodzie.

 

Rozkład dyscyplin trasy SPEED – 50 km.

 

 

  • 150 km – typowy rajd przygodowy składający się z różnych dyscyplin: bieganie, rower, kajaki, rolki, zadania specjalne. Start w zespołach dwu i czteroosobowych.

Trasa 150 km jest przeznaczona dla osób o lepszej wytrzymałości fizycznej, na trasie spędza się kilkanaście godzin czy nawet dobę, teren obu tras jest podobny, jednak poziom zmęczenia rośnie proporcjonalnie do dystansu.

Rozkład dystansów trasy MASTERS – 150 km.

Więcej informacji: www.rajd3rzeki.hillsprint.pl

 

 

 

„O rajdach przygodowych myślę jak o stopniu doktorskim w życiu. Przyjmuję cenne lekcje podczas zawodów i przekładam je na życie rodzinne, zawodowe, osobiste…” – Amerykanin Ian Adamson, jeden z najlepszych zawodników na świecie.

 

Przygoda na najwyższym poziomie.

Rajdy przygodowe przywędrowały do Polski z Nowej Zelandii – królestwa sportów outdoorowych. Powstały z inicjatywy ludzi, którzy pasjonowali się sztuką przetrwania w trudnych warunkach, uwielbiali kontakt z naturą, a do tego wszystkiego chcieli włączyć sportową rywalizację. Szczyt popularności osiągnęły w latach 90., gdy na wyobraźnię ludzi działały filmy kręcone podczas Eco Challenge – rajdów rozgrywanych w najdzikszych rejonach świata, takich jak Patagonia, Borneo czy Australia. Obecnie organizuje się wiele imprez kierowanych do osób traktujących rajdy rekreacyjnie lub chcących spróbować czegoś nowego. Pojawia się coraz więcej zawodów miejskich, a w ramach dłuższych rajdów również trasy kilkudziesięciokilometrowe, z którymi zmierzyć może się absolutnie każdy.

Rajdowe początki…

Pięć lat temu, zupełnie przypadkiem, zobaczyłem informację, że ktoś poszukuje partnera do startu w Biegu Rzeźnika. Dziś Rzeźnik stał się już biegiem kultowym – absolutnym „must do” na liście celów każdego biegacza ultra. Odbywa się on w Bieszczadach na trasie z Komańczy do Ustrzyk Górnych i liczy ok. 80 kilometrów. Do tamtej pory nigdy nie przebiegłem więcej niż 15 kilometrów. Ale bardzo lubię te góry, szybko więc odpisałem, że chętnie spróbuję swoich sił. Chciałem sobie udowodnić, że stać mnie na taki wyczyn, że potrafię pokonać siebie, przesunąć granicę własnych możliwości. Wydawało mi się, że ktoś, kto może czegoś takiego dokonać, jest niemal półbogiem. Ukończyliśmy bieg w 13 godzin. Nic specjalnego nie odkryłem. Żadnych herosów ani półbogów. Poznałem za to ludzi, którzy specjalizują się w bieganiu tzw. dystansów ultra, i dowiedziałem się o istnieniu rajdów przygodowych. Bardzo mnie to zaciekawiło, bo od dawna szukałem czegoś, co łączyłoby różne dyscypliny sportowe.

… to trudne początki

Niedługo później stałem już na starcie zawodów w okolicy Góry Ślęży. Do pokonania było 100 km. Niestety, zgubiliśmy się w lesie na wiele godzin i nie zmieściliśmy się w limicie czasu przewidzianym przez organizatora. Bawiliśmy się jednak świetnie. Na kolejnych zawodach też się zgubiliśmy. I na następnych również. Przez kolejne miesiące dużo trenowaliśmy, ale mimo hektolitrów wylanego potu ciągle byliśmy na szarym końcu stawki. Minął prawie rok od pierwszego startu zanim dotarła do mnie pierwsza i zarazem najważniejsza lekcja: Lepiej czołgać się we właściwym kierunku niż biec w przeciwnym. Przez jakiś czas ograniczyłem treningi do spacerów z mapą. Chodziłem po okolicznych parkach i lasach, szukając w nich wszystkich detali, które zostały zaznaczone na mapie. Dopiero wtedy nasze starty zaczęły wyglądać inaczej…

 

W zespole siła.

Rajdy są sportem zespołowym. Aby ukończyć zawody, trzeba dotrzeć do mety w komplecie – rezygnacja choćby jednego członka zespołu kończy się dyskwalifikacją. Często podczas wielogodzinnych zawodów zespół doświadcza w skompresowanej postaci takiej ilości i różnorodności zdarzeń, jaką normalnie przyjmuje się w ciągu całego roku. Wszystko jest spotęgowane, wzloty są wyższe, a upadki boleśniejsze. Co ciekawe problemami, które powstrzymują różne zespoły przed ukończeniem zawodów, wcale nie są kontuzje, choroby, defekty sprzętu, hipotermia, schodzone stopy czy zmęczenie. Powodem jest nieumiejętność współpracy. Właściwie każdy napotkany podczas rajdu problem może zostać rozwiązany, o ile zespół jest odpowiednio skupiony, zorganizowany, zmotywowany, a przede wszystkim ma dobrego lidera, który będzie nad wszystkim czuwał. Kiedy wszyscy przechodzą kryzys, musi znaleźć się ktoś, kto podejmie decyzję, kto powie: „Ruszmy się”, „Przyspieszmy”. Ktoś, kto nie pozwoli reszcie zespołu zasnąć w zaspie na 20-stopniowym mrozie, będzie ćwiczył z kolegą tabliczkę mnożenia, by ten nie zamknął oczu jadąc na rowerze albo wytłumaczy, że krzak, z którym flirtujemy, to nie Angelina Jolie. Dobry zespół wytwarza w trudnych momentach pewnego rodzaju synergię. Wystarczy bardzo prosty przykład: Jedną osobę dopada zmęczenie, wskutek czego zaczyna zwalniać i odstawać od reszty ekipy. Co można zrobić? Zwolnić do jej tempa? Wydaje się logiczne – na kursach na przewodników i pilotów wycieczek uczy się tego, że grupa zawsze porusza się tempem najwolniejszego, ale właśnie tak zadziała grupa ludzi, którzy po prostu razem wystartowali. A co zrobi prawdziwy zespół? Najsilniejszy wyciągnie hol, druga osoba odciąży plecak, a trzecia osłoni od wiatru. W taki sposób wygrywa się zawody. Ruszając na trasę rajdu ekspedycyjnego trwającego kilka dni trzeba mieć obok siebie ludzi, na których zawsze można liczyć.

A na trasie…

Trasy wyznaczone na mapie punktami kontrolnymi wiodą niekiedy setkami kilometrów przez góry, lasy, bagna, pustynie, dżungle i inne „okoliczności przyrody”. W terenie punkt kontrolny to odblaskowy lampion plus perforator, którym odznacza się kartę zawodnika/zespołu i tym samym potwierdza się obecność na danym punkcie. Zawodnicy noszą ze sobą cały niezbędny sprzęt, który od czasu do czasu mogą uzupełniać w tzw. strefach zmian (na „przepakach”). To miejsce, w którym zmienia się dyscyplina i w którym ma się dostęp do wcześniej zdeponowanego sprzętu.

 

Co zabrać na rajd?

Zawodnicy potrzebują własnego roweru, sportowego stroju i plecaka, w którym będą nosić niezbędne wyposażenie: jedzenie, napoje, dodatkowe ubranie i wyposażenie wymagane przez organizatora. Zazwyczaj jest to: kompas, apteczka, folia NRC, latarka/czołówka, telefon komórkowy, dowód osobisty oraz gwizdek. Dodatkowo na etapy rowerowe potrzebny jest kask, oświetlenie i zestaw naprawczy. Bardzo przydaje się mapnik rowerowy – obrotowy element mocowany na kierownicy, dzięki któremu można czytać mapę podczas jazdy. Na większości imprez zabronione jest korzystanie z nawigacji GPS. Kajaki oraz sprzęt alpinistyczny najczęściej dostarcza organizator, ale w przypadku takich dyscyplin jak rolki czy narty biegowe, sprzęt trzeba mieć własny.

Zadania specjalne

Oprócz standardowych dyscyplin w trakcie rajdu pojawiają się również zadania specjalne, zazwyczaj alpinistyczne: mosty linowe, zjazdy na linach, podejścia pionowe oraz kątowe, elementy wspinaczki. Czasem są to rzeczy proste i niewymagające wysiłku, a niekiedy dość ekstremalne i widowiskowe, jak zjazdy linowe z rowerami czy wychodzenie po linie z płynącego kajaka. Poza zadaniami alpinistycznymi zdarzają się również eksploracje jaskiń, sztolni, bunkrów, zadania zręcznościowe czy nawet logiczne.

 

Milion wrażeń na godzinę.

Po co się tak męczyć? Właściwie nie wiem. Stojąc na starcie każdych zawodów ze świadomością, że przez kolejne kilkadziesiąt godzin będę w ruchu, niezależnie od pory dnia czy nocy, zawsze zadaję sobie pytanie: „Co ja tu znowu robię?”. Jednak minutę później pytanie staje się retoryczne. A gdy po zawodach zasypiam nad talerzem z gorącym posiłkiem, moja podświadomość już myśli o kolejnym rajdzie. Rajdy to studnia z napisem „satysfakcja”. Zawsze można wyciągnąć z niej pełne wiadro i poczuć się lepiej. Po pięciu latach regularnych startów wiem już, że nie warto szukać granicy własnych możliwości… Ona najzwyczajniej w świecie nie istnieje.

 

Ponieważ rajd 3 Rzeki będzie organizowany po raz pierwszy, nie mogliśmy wrzucić fotek z tej imprezy. Za ilustrację posłużyły zdjęcia z innego wodnistego rajdu. Kto wie co to za impreza?

Podobne Posty

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany