Dzisiaj czeka nas m. in. jeszcze wypranie i spakowanie sprzętu, który umożliwił nam dotarcie do mety. Wiec nie ma czasu na przydługie opowieści. Ale jeśli znajdą się chętni do przeczytania, jak teamowi SPELEO smakował serwowany przez Zima gulasz, z przyjemnością coś na ten temat napiszę. Jednak nie wcześniej niż za dni kilka.

SPQ to niełatwe zawody. Myślę, że gdyby na odcinku orientereeingowym nie wydarzył się tragiczny wypadek i impreza nie zostałaby zatrzymana, do mety dotarłoby tylko kilka ekip. Dan Barger przygotował trasę długa, niezwykle wymagającą fizycznie i trudną technicznie. Bonus czasowy, który można było uzyskać na podstawie wyniku z prologu okazał się śmiesznie mały przy całkowitej długości rajdu.

Na pierwszym etapie kajakowym dogoniliśmy Hellmanów. Trochę sobie pożartowaliśmy, ale nam się najwyraźniej bardziej się spieszyło i etap zakończyliśmy kilkanaście minut szybciej. Następnie przyszła kolej na trekking, który rozwiał nasze nadzieje na bardzo dobre mapy i możliwość wykazania się zdolnościami nawigacyjnymi. Na zakończenie tego odcinka czekały na nas rolki. Właściwie tylko na kilka zespołów bo zdecydowana większość postanowiła zamienić je na hulajnogi (te najlepsze modele to sprzęt wysokiej klasy – z amortyzatorem i hamulcami!).
Na etapie „rowerowym” straciliśmy najwięcej czasu i miejsc w klasyfikacji, ale rezygnując z karkołomnego zejścia z rowerem, w nocy być może uniknęliśmy kolejnego wypadku. Po tym etapie stwierdziliśmy, że musimy zmienić nasze plany treningowe – zamiast roweru należy zaopatrzyć się w worek cementu i drabinę i z tym workiem na plecach i drabiną pod pachą pchać się pod największe góry w okolicy, a później usiłować z nich zejść, ale bynajmniej nie korzystając z dróg czy ścieżek. Wszystko na krechę! Przedzierając się kilkadziesiąt godzin przez krzaki zastanawialiśmy się jakie jeszcze dyscypliny można wprowadzić na zawody AR. „Down river biking”, „Flat water biking”, „Canyoning biking” przecież już są…
Później był jeszcze trekking, po którym dotarła do nas straszna wiadomość. Początkowo przekazane przez organizatorów informacje były bardzo ogólne i byliśmy przekonani, że wypadek musiał mieć miejsce na poprzednim etapie rowerowym. Zachęcani przez członków zespołu AROC do kontynuowania zawodów zdecydowana większość zespołów uznała to za najlepsze rozwiązanie. Nawet teraz trudno mi skomentować to co się stało. Jeszcze nie tak dawno temu, podczas Explore Sweden, rozmawialiśmy z Nigelem…

Startujemy w piątek o 5:40 rano. Znowu rower i marsz. Systematycznie poprawiamy nasza pozycję w klasyfikacji. Do etapu wspinaczkowego dochodzimy niecałe 30 minut po Hellmannach, którzy idąc już w niekompletnym składzie muszą tutaj zakończyć rywalizację.
Aga dzielnie radziła sobie z ponad 200-metrowym podejściem na linie. Na szczycie byliśmy dopiero około północy więc podziwianie pięknych widoków musieliśmy zostawić na inną okazję. Na szczęście zegarki Suunto dokładnie podają godzinę i wysokość, więc z łatwością odczytaliśmy, że wyżej już nie musimy się piąć (dziękujemy naszemu sponsorowi – Technika Podwodna).
Dalej bieg i rower. I trochę nadprogramowy odpoczynek – z 30 minut planowanego snu zrobiło się 1,5 godziny. Myśleliśmy, że na etapie kajakowania po rzece nie uda się nam uniknąć postoju w tzw. „dark zonach”. Jednak sprężyliśmy się i po wyciągnięciu kajaków i zamocowaniu ich na wózkach ruszyliśmy na przedostatni już etap – kayak portage. Niby nic nowego, ale nie sądziłem, że po pokonaniu kilkuset kilometrów będziemy w stanie biec na tym ponad 15-kilometrowym odcinku. Naszego ostatniego przepaku gratulował nam sam Dan Barger. Chodzi o triathlonowe tempo, w jakim go dokonaliśmy. Mieliśmy realne szanse na dogonienie Vignette czy Necky Kayaks, ale podczas kajakowania po oceanie w środku nocy, we mgle i przy bardzo mocnych prądach zostaliśmy zatrzymani przez organizatorów i zmuszeni do obowiązkowego odpoczynku. Team’owi Gerber Legendary Blades udało się we mgle ominąć patrol straży wodnej i pomimo tego, że w momencie, gdy nas przemieszczano do bezpiecznego miejsca byli za nami, na metę dotarli wcześniej.

Na mecie powitała nas góralska przyśpiewka w mistrzowskim wykonaniu Ziomka i Piotra Pawluśkiewiczów. Tak się to spodobało Amerykanom, że poprosili o powtórkę przed kamerą. Zespól Speleo Lima-Pol w składzie: – Agnieszka Zych – Neal Radford – Filip Pawluśkiewicz – Piotr Kosmala ukończył na 20 miejscu Subaru Primal Quest 2004! Kluczem do sukcesu była współpraca, bardzo dobre przygotowanie fizyczne, rozsądne rozłożenie sil i doświadczenie zdobyte podczas wielu poprzednich rajdów. SPQ należy uznać za największe zawody sezonu. Od osób startujących w zawodach AR od wielu lat często słyszałem stwierdzenie, że tegoroczną edycję można nazwać największym dotychczasowym wydarzeniem AR na świecie. Zobaczymy jak odpowiedzą na to organizatorzy Mistrzostw Świata w Patagonii. Już niedługo team SPELEO wraz z HSAT będą tam napierać. Nie mniej niż naszym sponsorom, dziękujemy Ziomkowi Pawluśkiewiczowi za support naszego zespołu. Ktoś, kto choć raz poznał trud pomagania zespołowi podczas dużych zawodów może sobie wyobrazić co to znaczy być jednoosobowym crew podczas Primal Quest. Zim, serdecznie dziękujemy!

Pozdrawiam Wszystkich,
Piotrek Kosmala SPELEO Adventure Racing Team

O Autorze

Podobne Posty

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany