[b][size=x-large]Sidi Eagle – test do upadłego[/size][/b]


Cena: 699zł (lipiec 2011)

Te buty trafiły do mnie wiosną 2007 roku. Miały zastąpić doszczętnie zajeżdżone Diadora Scorpione. Były pierwszym spotkaniem z marką Sidi. Zakładając je 25 000 km temu nie zdawałem sobie sprawy, że wytrzymają ze mną 4 lata. Bo sprzęt jakoś nie lubi zostawać ze mną na dłużej i często rozpada się przedwcześnie pod wpływem brutalnego traktowania.

Eagle to model z wyższej półki. Jeszcze nie topowy, ale adresowany do ambitnych amatorów. Został wykonany ze sztucznej skóry Lorica, wyposażony w 2 rzepy i pasek z klamrą.
Rzepy dodatkowo wzmocniono zębatymi nakładkami, które przejmują większość obciążeń i zapobiegają luzowaniu się zapięcia. Klamra wykonana jest z tworzywa. W obsłudze dosyć wygodna. Odblokowuje się ją wciskając czerwony element w kierunku buta. Spisywała się dosyć dobrze. Jedynie przy bardzo silnym zabrudzeniu błotem trzeba było się chwilę posiłować by oswobodzić nogę. Klamra w porówaniu z rzepami daje dużo silniejszy ścisk stopy i łatwo ją dociągać w czasie jazdy.

Od spodu Sidi Eagle wyposażone są w standardowe gniazda na bloki. Gniazda można przesuwać o kilka centymetrów w przód i w tył, tak by dopasować je do anatomii preferencji zawodnika. Ja używałem mosiężnych bloków time. Zmieniałem je raz. W tej chwili bloki są już zupełnie zużyte, a próba ich odkręcenia zakończyła się zniszczeniem śruby (mimo starannego oczyszczenia gniazda na klucz). Podeszwa wykonana z jednego kawałka tworzywa jest średnio twarda. Nie dorównuje karbonowym cackom, ale do jazdy maratońskiej czy do treningów wystarczy. Z czasem wydaje mi się że but stawał się coraz bardziej elastyczny.
Sztuczne pokrycie dobrze odprowadza ciepło i wentyluje. W efekcie trzeba uważać by nie zmarznąć w chłodny dzień. Moje stopy miały komfort tak do 10°C. Później zaczynałem kombinować ze skarpetami sealskinz i ochraniaczami. Najzimniejsze warunki w jakich zdarzyło mi się korzystać z Sidi Eagle to około -10°C w czasie treningu na szosie. Mimo neoprenowego ochraniacza i ciepłej skarpety, po dwóch godzinach jazdy byłem już mocno schłodzony.
W czasie upałów nie ma uczucia przegrzania. Otwory wentylacyjne są małe, ale oprócz skromnych elementów siateczki, samo pokrycie jest dziurkowanae w bardzo wielu miejscach.
Sztuczna skóra ma niestety przykrą właściwość – po zmoczeniu wyraźnie się rozszerza. Zatem jeśli wjeżdżam w pierwszą dużą kałużę na wyścigu, wkrótce muszę dociągnąć klamrę i rzepy, albo pogodzić się z faktem, że buty zrobiły się luźne.

W przypadku rajdów trzeba mieć na uwadze fakt, że w butach często maszeruje się kilka kilometrów w rowerem, czasem wypada coś przebiec. W tych butach da się biegać (jeśli tylko nie używa się kołków z przodu), ale kształt podeszwy i bieżnik bardzo nie sprzyjają. Guma jest bardzo twarda i mało przyczepna, a pięta bardzo wąska. W terenie łatwo wykręcić w nich kostkę, zwłaszcza gdy nogi są bardzo zmęczone, a wokół panuje mrok i srożą się kamienie. O jakiejkolwiek amortyzacji oczywiście nie ma mowy.
Mimo tej niewygody udało mi się kilka razy maszerować w tych butach przez godzinę i dłużej. Nie przypałętały się żadne bąble czy obtarcia.

[b]Proces zniszczenia[/b]

Pierwsze co przestało działać to mocowania na kolce. Zaślepiające śruby się wykręciły, a w odsłonięty gwint wleciało mnóstwo błota, które następnie zestaliło się w środku tworząc „holoceński piaskowiec”. Później wkładki wygniotły się tak, że trzeba było je wymienić na nowe. Po dwóch sezonach zaczęły powolutku sypać się zapiętki. Proces odbywał się stopniowo, aż do ostatnich dni moich butów. W ostatnim etapie zostały tylko fragmenty piankowej wyściółki. W zeszłym roku puściły pierwsze szwy trzymające jedną z klamer. Na początku odstawała tylko odrobinę, ale z czasem przestała dobrze trzymać lewy but. O ile samą uszkodzoną klamrę można wymienić to w tym wypadku wypruła się sama jej podstawa. Pod koniec żywota, za stabilizowanie buta odpowiadały głównie rzepy. W prawym klamra do końca działała poprawnie (mimo wielu śladów szlifowania po korzeniach i kamieniach).
Ostatnim gwoździem do trumny było oderwanie cholewki od podeszwy. Zaczęło się w tym roku na wiosnę, a miesiąc temu czułem już, że gdy mocno ciągnę na pedałach, but jest luźniejszy i część energii idzie tylko w odrywanie podeszwy do cholewki.
W tym momencie zdecydowałem, że czas rozstać się z wysłużonymi Sidi Eagle.

[b]Amen[/b]
Mimo, że je kompletnie zajechałem. Jestem zadowolony. Przez pewien czas rozpatrywałem nawet kupienie kolejnej pary takiego samego modelu. W końcu z czystej ciekawości wybrałem inną markę.
Przy okazji zastanawiałem się czy warto inwestować w wyższy model – np. SRS Dragon, w którym mam możliwość wymiany elementu zapiętka czy kostek bieżnika. Doszedłem do wniosku, że wniesie do niewiele. Może guma jest trochę lepiej przyczepna, ale pięta nadal pozostanie bardzo wąska i chybotliwa w marszu. Nie widzę też sensu wymiany zapiętka. Wyrwały mi się elementy które są niewymienne. Poza tym, póki klamra była w pełni sprawna, nie miałem zupełnie problemów z dopasowaniem buta, a jeśli się pojawiały to wynikały z samego materiału – Lorica, a nie z rzepów czy klamer.


A tak prezentują się te buty w katalogu (i jak są nowe i czyste)

Podobne Posty

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany