[size=x-large]POLSKI RAJD W OCZACH SZKOTA[/size]

Relacja z Ekstremalnego Rajdu Orła 2007

Tekst: Robert Monro
Tłum.: Kasia Zając


Rajd w Polsce – miałem przed nim pewne obawy. Miał to być mój pierwszy 24-godzinny start, na dodatek pierwszy w obcym kraju, a do tego moja pierwsza styczność z rolkami! Na szczęście miałem przy sobie moją przyjaciólkę, Kasię Zając z zespołu Speleo Salomon, którą poznałem dwa lata wcześniej w Szkocji.
Rajd Orła jest częścią Salomon Adventure Cup, serii 4 zawodów rozgrywanych na terenie Polski, w których mogą startować zespoły dwójkowe. Pierwszą zaletą rajdowania w Polsce dla obcokrajowca są koszty, z wpisowym wynoszącym zaledwie 1/5 przeciętnego wpisowego w Wielkiej Brytani.
Zawody odbyły się w okolicach Krakowa, na Ziemii Chrzanowskiej. Teren doskonale nadawał się do zawodów typu adventure racing; urozmaicona rzeźba sprawiła, że trasa o długości ok.180km miała ponad 3000m przewyższenia.
Ziemia Chrzanowska zbudowana jest głównie z wapienia i jest jednym z najpopularniejszych rejonów wspinaczkowych w Polsce. Głęboko wcięte doliny i klify były idealną areną do zadań linowych, m.in. zjazdu, tyrolki, wychodzenia po linie i po drabince alpinistycznej. Były to bez wątpienia ciekawe momenty tych zawodów, a każde zadanie linowe obsługiwane było przez profesjonalnych instruktorów alpinizmu.
Zjazd ze skały w ciemności i inne zadania linowe były niczym w porównaniu z najbardziej przeze mnie „oczekiwanym” etapem rolkowym. Dla Polaków jak zdążyłem zaobserwować, 9 km rolek to „małe piwo”, ale dla niedoświadczonego Szkota to niemałe wyzwanie. Kilka lekcji jazdy na rolkach, w których uczestniczyłem jeszcze w Szkocji wystarczyły abym pokonał cały etap, ale i tak zajęło nam to dwa razy tyle czasu co innym drużynom. Już na pierwszym zjeździe rozwinąłem dość niebezpieczną jak dla mnie prędkość i potem resztkami mocy w zbolałych od napinania udach, starałem sie utrzymać w pozycji pionowej. Z „pomocą” przyszedł mi przejeżdżjący samochód, który zupełnie wybił mnie z rytmu i sprawił, że kompletnie straciłem panowanie. Ja upadek przetrwałem, moje nowe spodenki triatlonowe niestety nie i przez dalszą część rajdu zmuszony byłem obnażać spory kawałek mojego pośladka. Po tym jakże pouczającyn doświadczeniu, kontynuowałem jazdę do tego stopnia asekuracyjnie, że Kasia podciągnęła mnie trochę, aby nadrobić stracony czas.
Całe szczęście dla mnie, rolki stanowiły tylko niewielką część zawodów, także przez resztę czasu mogłem już z przyjemnością podziwiać okolicę. Rajdowanie w tak nieznanym mi miejscu było zupełnie nowym doświadczeniem. Małe, tradycyjne gospodarstwa wiejskie porozrzucane po okolicy były przepięknym widokiem; czymś czego nie można spotkać na Wyspach, zdominowanych przez wielkoskalowe gospodarstwa przemysłowe. Jabłonie i krzewy winne były zawsze na wyciągnięcie ręki, także jabłka, śliwki i winogrona spożywane były na bieżąco. Nieco mniej przyjazne były natomiast psy gospodarskie, starając się dopaść cię przy każdej okazji; choć nocą były na pewno dobrym środkiem na bezsenność i lekkie podkręcenie tempa.

Teren rywalizacji przedstawiał gmatwaninę wiejskich dróg, znakowanych szlaków pieszych i rowerowych oraz wąskich i często ledwo widocznych leśnych i polnych ścieżek. Nawigacja wymagała ostrożnego wyboru trasy (a czasem po prostu szczęścia!). Strefy zaznaczone na mapie jako otwarte obszary mogły być wszystkim, od trawiastych łąk po 2 metrowe pola kukurydzy. Lasy były równie nieprzewidywalne; czasem rzadkie i przebieżne, czasem pełne gęstych i kłujących krzewów. Z każdą kolejną godziną rajdu, gdy zmęczenie narastało i mózg przestawał pracować, to właśnie nawigacja zaczęła mi sprawiać największe trudności. Świt przyniósł chwilową poprawę moich sił psychicznych, co jednak nie uchroniło nas przed popełnieniem wielu głupich pomyłek, które spowolniły nas o dobre kilka godzin.

Każdy znaleziony punkt kontrolny był oczywiście wielką ulgą. Większość z nich obstawiona przez jednego lub dwóch miłych członków obsługi. Podczas wczesnych godzin rannych, część z sędziów szczelnie opatulonych w śpiwory nie dawała się jednak tak łatwo wybudzić z głębokiego snu. Część z tych ochotników obsługiwała także strefę zmian, gdzie przez całą noc można było dostać herbatę i gorący posiłek.

W końcu , po ponad 26 godzinach walki, dotarliśmy z Kasią do ostatniego etapu kajakowego. Mimo, że były to zaledwie 2 km wiosłowania, spędzieliśmy na wodzie więcej czasu niż przewidywaliśmy. Ciężkie, drewniane wiosła spowalniały nas, a punkty kontrolne nie były oczywiste, ze względu na zarośnięte trzcinami brzegi, znacznie ograniczające widoczność.

Zawody ukończyliśmy na czwartym miejscu w kategorii MIX. Jako że miałem okazję oglądać Speleo Salomon podczach teogorocznych Mistrzostw Świata w Szkocji, spodziewałem się, że spotkam w Polsce sporą grupę mocnych zawodników. Moje przypuszczenia potwierdziła ostra walka o czołowe miejsca w obu kategoriach ERO.

Kiedy teraz powracam myślami do tych zawodów, nie pamiętam już bolesnych i frustrujących momentów. Z przyjemnością za to wspominam polskie krajobrazy, emocje podczas etapu rolkowego, zadań linowych czy ucieczki przed lokalnymi psami. Było to dla mnie zupełnie nowe doświadczenie rajdowe, które na długo pozostanie w mojej pamięci.

[i]Zobacz również:


[url=http://www.ero2007.com]Strona organizatorów rajdu[/url]

[url=http://www.salomoncup.pl]Strona Salomon Cup[/url]

[/i]

O Autorze

Podobne Posty

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany