[size=x-large]The Rat Race![/size]


Big Ben, Buckingham Palace, Hyde Park, Bridge Tower, Katedra Św. Pawła, Trafalgar Square, London Eye, Millennium Bridge to niektóre atrakcje na trasie największej w historii Wielkiej Brytanii zawodów AR „The Rat Race”, ktore odbyły sie w ostatni weekend września w Londynie. W dwudniowych zawodach w tak ekscytującym otoczeniu gwarantującym niezapomnianych wrażeń rywalizowało ponad 750 zawodników.

Baza zawodów znajdowała się na małym terenie zieleni w pobliżu Tower Bridge. Zawody podzielone zostały na dwa etapy: w sobotę prolog oraz główna część w niedzielę. Drużyny składały się z 2 mężczyzn i kobiety. Po zarejestrowaniu drużyny i sprawdzeniu wyposażenia obowiązkowego drużyny otrzymały różne gadżety od sponsorów oraz najważniejsze – mapy. Prolog był 2,5 godzinnym biegiem na orientację po centrum Londynu w formie scorelaufu. Punkty kontrolne posiadały swoją punktację w zależności od położenia oraz od zadania jakiego należało na nim wykonać (zadania dotyczyły tylko części punktów). Kolejność zaliczenia PK była dowolna, z tym że wykaz punktów za dany PK otrzymaliśmy dopiero po starcie. Okazało się również, że część punktów była punktami mylnymi, np: wyspa w ogrodzie Królowej, Downing Street, czyli siedziba premiera Gordona Browna lub peron 9¾ na stacji kolejowej King’s Cross.

Zdecydowaliśmy się pobiec pętlą zewnętrzną, żeby zaliczyć najwyżej punktowane PK i przede wszystkim ominać tłumy oraz przestojów na punktach. Nasz pierwszy punkt zlokalizowany był w klubie nocnym. Zadanie polegało na znalezieniu w salach dyskotekowych trzech różnych ulotek. Widok niecoddzienny, gdyż na parkiecie przy muzyce, migających świateł i lamp fluoroscencyjnych zamiast wyżelowanych głów i obcasów „tańczyły” leginsy, adidasy i kamelbaki. Następny punkt to wejście do „Imperial War Museum”, gdzie jeden członek drużyny musiał wejść po siatce na czołg. Dalej pobiegliśmy do punktu z opisem „parkour” w pobliżu betonowej zabudowy „National Theatre”, gdzie po zaliczeniu paru klatek schodowych i tarasów dotarliśmy do PK. Wzdłuż deptaku nad Tamizą, wśród tłumów turystów, między mimami, magikami i muzykami dotarliśmy do północnego filaru wielkiego diabelskiego młyna – „London Eye”, gdzie znajdował się kolejny PK. Przebiegając Tamizę udaliśmy się do siedziby i schronu Churchilla w czasie II Wojny Światowej, gdzie sędzia przebrany za Churchilla trzymał w ręku puszkę SI. W drodze do Green Parku, gdzie należało znaleźć fontannę, wpadliśmy do sklepu muzycznego, by potwierdzić kolejny PK. Nieopodal północnego wyjścia z parku, na ulicy Piccadilly, przy wejściu do ekskluzywnego sklepu „Ritz” miał znajdować sie kolejny punkt. Przebiegliśmy długość sklepu, ale żaden sędzia nie rzucił się w oczy. Stanęliśmy przy wejściu, ale elegancja w środku nie bardzo pozwalała nam wejść w naszych strojach. Po chwili okazało się, ze pan w smokingu z cylindrem na głowie stojący obok nas to właśnie sędzia! Delikatnie z kieszeni wyjął puszkę SI i mogliśmy wreszcie atakować kolejny PK. Tuż za „Piccadally Circus” należało odnaleźć siłownię. Do zaliczenia przez drużynę były pompki, rower stacjonarny oraz ergometr wioślarski. Kolejny punkty bez zadań które zaliczyliśmy to Sherlock Holmes z puszką przed jego własnym muzeum, główne wejście do londyńskiego zoo, najwyżej punktowane wzgórze „Primrose Hill” (z pięknym widokiem na centrum) i „British Museum”. Udaliśmy się do kolejnego punktu, gdzie portier pokazał nam windę i wspomniał o 12 piętrze. Wysiedliśmy z windy i skierowaliśmy się korytarzami w stronę słyszanej muzyki. Weszliśmy do ciemnego pomieszczenia z głośna muzyką, gdzie na ścianach puszczano urywki reklam. Zadanie zostało zaliczone po zapisaniu siedmiu reklamowanych firm. Kolejny punkt to ciemna brama z sędzią przebranego za państwowego sędziego. Do spółki dobrał sobie paru kolegów z okolicznego pubu i po odpowiedzeniu na parę pytań zaliczało się punkt. Powoli kończył nam się czas, więc lekko zmodyfikowaliśmy naszą trasę i udaliśmy się do kompleksu „Barbican”, gdzie znajdowały się dwa PK. Teren ten okazał się prawdziwym labiryntem. Parę razy widzieliśmy nasz punkt, ale odgradzała na woda, mur lub znajdowaliśmy się na tarasie na innym piętrze. W końcu odpuściliśmy sobie drugi punkt mimo, że dokładnie wiedzieliśmy gdzie jest. W drodze powrotnej do mety zboczyliśmy jeszcze do punktu z opisem „sumo challenge”. Zadanie polegało na nałożenie kostiumu człowieka dobrze odżywiającego się i przebiegnięcia w nim przez plac na górę schodów. Tam należało się położyć, a pozostali dwaj z drużyny musieli przetoczyć ofiarę z powrotem do startu. Ostatni nasz PK znajdował się na środku „Millennium Bridge”, a dalej już tylko meta. Tam zczytano chipy, otrzymaliśmy opis trasy kolejnego dnia i zaproszono do namiotu ze stołami obładowanymi różnymi daniami z makaronem.
Po zaliczeniu tylu interesujących miejsc i wykonaniu tak rozmaitych zadań w zaledwie 2,5 godziny, z wielką ciekawością oczekiwaliśmy następnego dnia.

Drugi dzień zawodów rozpoczął się od biegu na orientację na podstawie zdjęć satelitarnych. Po przebiegnięciu od startu do południowego wejścia na „Millennium Bridge” otrzymaliśmy pierwsze zdjęcie z naniesionymi punktami. Po drugiej stronie mostu przy Katedrze Św. Pawła otrzymaliśmy drugie zdjęcie, natomiast kawałek dalej punktację PK. W celu zaliczenia tego etapu należało uzbierać 100 punktów. Zadanie to poszło nam bardzo dobrze i po tym etapie byliśmy na czwartym miejscu. Po tym etapie należało powrócić do bazy zawodów i przesiąść się na rower.
Ze względu na miejski teren, reszta zawodów polegała na przemieszczaniu się rowerem z punktu na punkt, gdzie odbywały się krótsze lub dłuższe zadania specjalne. Większość trasy prowadziła przebiegiem obowiązkowym, natomiast tam gdzie trasa była dowolna, wariant był tak oczywisty, iż można uznać całą trasę za obowiązkową. Podyktowane to zostało względami bezpieczeństwa, gdyż w większości trasa wiodła ścieżkami rowerowymi.
Pierwszy przebieg obowiązkowy prowadził z bazy zawodów przez „Tower Bridge” do alejki z pierwszym zadaniem: zjazd rowerem po schodach. Na dole oczywiście fotoreporterzy i puszka zaliczająca czas. Dalej wzdłuż Tamizy i obok Downing Street, gdzie obowiązkowo należało pomachać premierowi. Na Trafalgar Square w lewo, prosto pod „Buckingham Palace” i dalej do „Hyde Parku”. Na tej trasie towarzyszył nam motocykl z kamerzystą, który był bardzo zainteresowany poczynaniami naszej kobiety. Ze względu na ruch pieszy w „Hyde Parku” wprowadzono zakaz przebycia parku w czasie krótszym niż 9 minut, co oznaczało jazdę poniżej obowiązkowych 10 MPH. Za krótszy przejazd nakładane były punkty karne. Po opuszczeniu parku należało odnaleźć 2 punkty kontrolne ukryte w sieci drobnych uliczek. Dalej przebiegiem obowiązkowym dojechaliśmy do browaru „Fullers”, jednego ze sponsorów, gdzie czekały na nas kolejne dwa zadania. Pierwsze polegało na przetoczeniu beczki pełnej piwa za parasol i z powrotem. Następnie udaliśmy się do muzeum, gdzie czekały na nas puzzle z logiem browaru. Po zaliczeniu zadań wskoczyliśmy na rowery i udaliśmy się do kolejnego punktu w „Richmond Park”. Po drodze mijaliśmy parę wąskich przejść, gdzie każdorazowo należało zejść z roweru. Przy każdym takim zwężeniu stał sędzia przypominający o nałożonym obowiązku. W największym parku aglomeracji londyńskiej czekał nas 10 km bieg na orientację z dowolną kolejnością zaliczania PK.

Niestety ze względu na zagrożenie epidemii pryszczycy nie można było schodzić z dróg lub ścieżek, przez co PK były bardzo łatwo ustawione. Po jednym z punktów następowała obowiązkowa 5 minutowa przerwa, w czasie której należało udać się na pobliski kopiec, z którego przez przecinkę w drzewach widać w Katedrę Św. Pawła. Po zaliczeniu tego etapu udaliśmy się na „Twickenham Rugby Stadium”, gdzie był do wykonania zjazd na linie oraz przebiegnięcie toru z piłką do rugby i wykonania przyłożenia. Stadion robi duże wrażenie, zwłaszcza że drugie zadanie odbywało się na murawie z gęstą, idealnie przykoszoną trawą, na której reprezentacja Anglii rozgrywa swoje mecze. Ponownie rowerami przemieszczamy się przez śluze w Teddington (od tide end town, czyli miasteczko w którym kończy się różnica poziomów na Tamizie spowodowanej pływami) do bazy ratowników wodnych. Tam czekają na nas przeprawy linowe oraz zadanie które zaskoczyło wszystkich – skok do wody, dopłynięcie do pływającej platformy z puszką i powrót na brzeg przez wejście po siatce. Na szczęście można było zdjąć ubrania i jedynym nakazem był obowiązek posiadania bielizny. Woda była bardzo zimna i część zawodników rezygnowała z wykonania tego zadania. Po zaliczeniu tych zadań udaliśmy się przebiegiem obowiązkowym koło boiska na którym Książe Karol grywa w polo, dalej ponownie przez „Richmond Park”, przez bramę Robin Hooda do parku w Wimbledon, gdzie czekał na nas kolejny bieg na orientację. Po zaliczeniu tego etapu wróciliśmy ponownie nad brzeg Tamizy by przystąpić do kolejnego zadania – kajaki. Akurat zbliżał się przypływ, więc nurt wsteczny rzeki był bardzo silny. Do przepłynięcia mieliśmy około 2 km w kajakach 2-osobowych. Mi wypadło wiosłować samemu. Walcząc z prądem wylewałem z siebie siódme poty i kiedy wydawało mi się, że nieźli mi idzie, bo doganiam innych, bardzo się rozczarowałem kiedy zauważyłem, że małe dzieci na deptaku wzdłuż rzeki szły spacerkiem z lodami w ręku szybciej ode mnie. Padnięci wysiedliśmy z kajaków i szliśmy w kierunku zostawionych rowerów. Niestety okazało się, że czeka na nas jeszcze jedno zadania – 1500 m do wykonania na ergometrze przez drużynę. Po tym zadaniu byliśmy już wycieńczeni, jednak szybko udaliśmy się po rowery, gdyż ostatnie zadanie specjalne na okręcie „HMS Belfast”, zacumowany w pobliżu centrum zawodów, kończyło się wraz z zamknięciem okrętu dla zwiedzających, czyli o 17:30. Niestety pomimo wszelkich starań nie udało nam się dotrzeć przed tą godziną, więc nie mieliśmy okazji zwiedzić okrętu „po sportowemu”. Po relacjach innych zawodników bardzo żałowaliśmy że nie zdążyliśmy, gdyż zadanie polegało na biegu na orientację po okręcie.

Moja drużyna była prawdziwie międzynarodowa, w pełni oddająca charakter Londynu. Kolega z drużyny jest z RPA, natomiast koleżanka jest z USA. Początkowo miała startować z nami Brytyjka (bardzo mocna z czołowymi wynikami w triatlonie), jednakże na dzień przed zawodami rozchorowała się. Koleżanka która z nami startowała jest bardzo dobrą biegaczką, natomiast nie najlepiej szła jej jazda na rowerze. Ponieważ większość trasy pokonywana była na rowerze, szybko traciliśmy miejsca, przez co musieliśmy długo czekać na punktach z zadaniami. Czas oczekiwania nie wliczał się do ogólnego czasu, ale przez to nie zdążyliśmy zaliczyć okrętu. W rezultacie zajęliśmy 41 miejsce na 234 drużyn startujących w drugim dniu.

Całą imprezę przeprowadzono z wielką „pompą” w celu popularyzowania Adventure Racingu. Wybór Londynu do propagowania tej dyscypliny był bardzo dobrym pomysłem. Organizatorzy udowodnili, że w środowisku miejskim można zorganizować zawody AR zapewniając zawodnikom olbrzymią dawkę wrażeń. „The Rat Race” odbywa się również w innych miastach Wielkiej Brytanii i z niecierpliwością oczekuję kolejnych zawodów z serii urban AR.

Więcej informacji: www.ratraceadventure.com

O Autorze

Podobne Posty

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany