[size=x-large][b]Nikt nie mówił że będzie lekko[/b][/size]

The North Face Adventure Trophy 2007 – Relacja Justyny Frączek (Salomon Navigator) z trasy Masters


Stając na starcie kolejnego rajdu zawsze zadaję sobie pytanie: jak będzie tym razem, czy wytrzymam tempo chłopaków, jakie znów będziemy mieć przygody i jakie niespodzianki czekają na nas na trasie? Tak samo było w przypadku tegorocznego The North Face Adventure Trophy. Dziś już znam odpowiedzi na te pytania…

Dzień przed zawodami, po krótkiej analizie mapy przez Pawła (naszego naczelnego nawigatora) usłyszeliśmy od niego, że łatwo nie będzie i że przypuszcza że rajd ukończą 3 zespoły. Jak się okazało, dużo się nie pomylił. Dlatego mój zespół czyli: Sławek Łabuziński, Paweł Moszkowicz, Andrzej Ulidowski i ja, postawiliśmy sobie za cel ukończenie rajdu, co w przypadku akurat tego startu oznaczało dobrą lokatę.

[b]Ostatnie chwile przed startem[/b]
Pobudkę zaplanowaliśmy na godzinę 7 rano, ale już od 6 słychać było kroki Jurka Kryjomskiego (przy okazji pozdrawiamy), który mieszkał w naszym domku, piętro nad nami. Ale poleżakowaliśmy jeszcze, nikomu nie chciało się ruszać z ciepłego łóżeczka. Wreszcie zjedliśmy śniadanko – każdy to co lubi, odnieśliśmy skrzynki i torby na przepaki i tak zostało jeszcze trochę czasu na ostatnie przygotowania, na przykład moi Navigatorzy musieli zejść do centrum Zakopanego po ubezpieczenie NW.
Na starcie na Równi Krupowej obowiązkowo przeszliśmy odprawę celną i zostało jeszcze kilka minut na rozgrzewkę, fotki i pogawędki ze znajomymi. Humor jak zwykle wszystkim dopisywał.

[b]Etap 1 – BnO – 5 km [/b]
Kiedyś musiał nadejść ten moment i wystartowaliśmy. Jeszcze pełni energii, na odcinku miejskiego biegu na orientację wszyscy poruszali się biegiem. Nikt nie żałował sił. Punkt na Antałówce był niczym w porównaniu z Krupówkami, gdzie przeciskanie się pomiędzy tłumami ludzi było wyzwaniem. Z powrotem na Równię Krupową dotarliśmy na pierwszym miejscu, tuż za nami było Speleo i Czesi.

[b]Etap 2 – Trekking wysokogórski – 50 km[/b]
Z miejsca startu, skąd ruszaliśmy na rzeźniczy etap tatrzański, zabraliśmy nasze wspaniałe, załadowane: rakami, czekanami, zapasem picia, jedzeniem, kijami i czym popadnie plecaki. I w drogę! Zaczęliśmy truchtać pod górę do Kuźnic, za nami cały czas zespół Speleo. Na wysokości wejścia do Parku Narodowego wyprzedzili nas, a my staraliśmy się nie stracić ich z oczu. Za nami krok w krok, Czesi. Andrzej na trudniejszych podejściach włączał specjalnie dla mnie hol. I zaczęliśmy zaliczać kolejne szczyty: na dzień dobry Murowaniec, potem Kasprowy, Kopa Kondracka, Małołączniak, Krzesanica, Ciemniak. Ale to było nic w porównaniu, z tym co czekało na nas w drugiej części tego etapu. Z Ciemniaka zbiegliśmy do Doliny Kościeliskiej po drodze mijając Piotrka Kosmalę z ekipą. Na dojściu do Jaskini Mylnej znów wyrównaliśmy się i razem maszerowaliśmy zatłoczoną drogą doliny. Podczas gdy dwójki z naszych zespołów (Paweł ze Sławkiem oraz Piotrek z Darkiem) współpracowały w ciasnej jaskini, my (Andrzej i ja oraz Daria z Arturem) mieliśmy czas na krótki popas, uzupełnienie bukłaków wodą z potoku. Po pół godziny wrócili, a to oznaczało, że trzeba było zacząć II część morderczego odcinka. Godziny uciekały, a wraz z nimi za sobą zostawialiśmy kolejne szczyty Tatr Zachodnich (od Starorobociańskiego Wierchu po Grzesia). Dawno nie miałam na rajdzie takich chwil słabości jak wtedy, nawet pojawiło się pytanie: co ja tutaj robię, do jasnej cholery? Widok kolejnych ostrych szczytów przed nami, działał osłabiająco na psychikę. Szliśmy przez cały czas równo ze Speleo team. A kiedy zrobiło się już ciemno, na ostatnim zejściu do doliny Chochołowskiej uzyskaliśmy niewielką przewagę. W schronisku zakończyliśmy ten niezapomniany, pełen wrażeń etap. Przyznać trzeba, że pomimo traumatycznych odczuć to widoki i pogodę mieliśmy cudowną.

[b]Etap 3 – BnO – 23 km[/b]
W schronisku dostaliśmy mapy do biegu na orientację, zdążyliśmy zrobić zapasy jedzeniowe i pitne i zaraz do budynku wpadła ekipa Speleo. Znów wyrównaliśmy nasze szanse. Dochodząc do miejsca skąd rozpoczynał się bieg na orientację minął nas samochód zwożący z trasy zespół Igora Błachuta. Michał Kiebłasiński z Adventury nie wytrzymał próby tatrzańskiej:( Potem też docierały do nas informacje, że nie tylko ten zespół zrezygnował na tym etapie.
Do samego biegu na orientację podeszliśmy dość agresywnie i to tu na pierwszym odcinku w Witowie udało nam się oderwać od Speleo. Teren był wymagający, sporo pod górę, po krzakach, bagnie i wodzie (jeden punkt był ustawiony na wysepce na rzece). Paweł prowadził nas jak po sznurku. Na Gubałówce z kolei spotkaliśmy kilka zespołów z trasy Amator między innymi parę Sebastiana i Karolinę (Ponury Żniwiarz i Mandy), którzy mieli chyba najwięcej kibiców na trasie. Około 3 w nocy przechodziliśmy przez puściuteńkie, nie do poznania, Krupówki i pełni werwy (nie wiem skąd) dotarliśmy do bazy czyli strefy zmian A. Każdy z nas pomyślał: co za ulga, to się wreszcie skończyło. Na przepaku czekał na nas ciepły posiłek i gotowe do jazdy rowerki.

[b]Etap 4 – MTB – 72 km[/b]
Na odcinku rowerowym odwołano nam jeden punkt, co zdecydowanie poprawiło nam samopoczucie. Do tego dość szybko nabijaliśmy kilometry, bo etap w większej części prowadził asfaltami. Tu też mieliśmy do wykonania bardzo przyjemne zadanie specjalne: zjazd kątowy po linie z rowerem przez Białkę. Jak zwykle szybko założyliśmy uprzęże, potem szybka piłka z przypięciem rowerów i dół na drugi brzeg. I znów wsiedliśmy na rowery, przed sobą mieliśmy Tatry jak na dłoni. Spisz po stronie polskiej i słowackiej jest przepiękny. Jedyne co nam zaczynało doskwierać, to potrzeba snu. Poratowaliśmy się choć na chwilę, jakimś dziadostwem z dużą zawartością kofeiny, żeby dojechać do kajaków.

[b]Etap 5 – Kajaki górskie 10 km[/b]
Po dojechaniu do Kotuńki w Szczawnicy zdecydowaliśmy się najpierw pokonać odcinek w kajakach dwójkach, a potem dopiero w jedynkach. Założyliśmy pianki, kaski, kapoki i zaczęliśmy spływać. W dół nam szło błyskawicznie, natomiast z powrotem w górę rzeki to już dosłownie się „szło”. Większość Dunajca przeszliśmy ciągnąc kajaki po wodzie. Wreszcie skończyła się mordęga, zmieniliśmy turystyczne dwójki na górskie ściganckie jedynki. W tym samym momencie Speleo rozpoczęli ten sam etap razem nami. Większość z nas miała wtedy po raz pierwszy do czynienia z takimi kajakami, Andrzej zaliczył wywrotkę ale szybko się pozbierał. Ja się denerwuję jak czegoś nie umiem, Sławek gdzieś posiał wiosło i musiał wracać, z tego najlepiej popłynął Paweł. Widząc naszą konkurencję obliczyliśmy, że mamy przewagę w granicy 1-1,5 godziny, potwierdził to Mirek Szczurek, który przyjechał do Szczawnicy pokibicować nam. Zrzuciliśmy pianki, zjedliśmy co nieco, trzeba było jeszcze zahaczyć o sklep żeby dokupić picie.

[b]Etap 6 – MTB – 70 km[/b]
Drugi etap rowerowy i znów został odwołany jeden punkt kontrolny położony najbardziej oddalonym miejscu. Wcale nas to nie zmartwiło. Zaczęliśmy podjazd na Przehybę. Nasza jazda była rozpaczliwa. Poruszaliśmy się jak śnięte muszki, każdy prezentował inna technikę pokonywania podjazdu: my ze Sławkiem wybraliśmy pedałowanie, natomiast Paweł z Andrzejem atakowali z buta. Gorąco. Żar lał się z nieba, a z nas pot. Wreszcie dotarliśmy do schroniska, podbiliśmy punkt i w nagrodę otrzymaliśmy zasłużony długi zjazd po tej samej trasie. U podnóża góry ponownie minęliśmy się ze Speleo, pozdrowiliśmy się wzajemnie i każdy pojechał w swoją stronę. Od przepaku w Niedzicy dzieliło nas jeszcze sporo kilometrów. Musieliśmy zaliczyć po drodze dwa zadania specjalne: zjazd po linie oraz most linowy na Kotuńce. Zadania poszły nam dość sprawnie, dojazd do strefy zmian B też. Zaczęliśmy się tylko niepokoić się o zdrowie Pawła, u którego pojawił się problem z oddychaniem, ogólne osłabienie i gorączka. A przed nami przecież była kolejna noc napierania.

[b]Etap 7 – Rolki/Trekking – 53 km[/b]
Przed tym etapem zafundowaliśmy sobie dłuższy, energetyczny przepak. Zjedliśmy ciepłe danie, zatankowaliśmy camele. Zaczęliśmy od rolek, przejechaliśmy spokojnie około 12 kilometrów, po czym weszliśmy w teren i tyle było dla nas rolkowania na tym rajdzie. Andrzej wspomagał Pawła, niósł jego rolki. Po dojściu na kolejny punkt za zgodą sędziego zostawiliśmy u niego w samochodzie rolki. Od tego momentu niewiele pamiętam, oprócz tego że Andrzej cały czas próbował nas obudzić, niestety powieki same opadały, a skoro można było iść z zamkniętymi oczami, to czemu nie. Okazało się, że straciliśmy trochę zostawiając rolki, bo przeszliśmy dość długi odcinek asfaltu, po którym można było spokojnie pojechać na nich. Trudno. Dotarliśmy wreszcie do jedynego na tym etapie zadania linowego czyli wchodzenia po linie. Uwinęliśmy się z nim szybko i ruszyliśmy dalej. Rozbudzenie po zadaniu specjalnym natychmiast przeszło i wtedy sen dopadł nas wszystkich, nawet Andrzeja. To było silniejsze od nas i na następnym punkcie postanowiliśmy przespać się 10 min. Po tak długiej dawce snu zrobiło się nam zimno. Noc była chłodna do tego stopnia, że wyciągnęłam z plecaka folię NRC, z której zrobiłam sobie spódniczkę, kawałek dostał Sławek. I tak szliśmy i szliśmy, i w górę i w dół, przez łąki i lasy. Nie wiem jak Paweł był w stanie nawigować, biorąc pod uwagę zmęczenie, sen i jeszcze jego chorobę. Po drodze zrobiliśmy jeszcze 2 przerwy na krótkie przymknięcie powiek na belach drzew. W ten sposób doczekaliśmy się świtu, a jak tylko zrobiło się jasno odzyskaliśmy trochę sił. Po drodze dołączył do nas piesek, który przeszedł z nami resztę trekkingu, aż do strefy zamian B, czyli ok. 20 km. To był rajdowy pies. Tam zrobił sobie chyba dłuższy odpoczynek, bo na tratwy z nami już się nie wybrał.

[b]Etap 8 – MTB – 4 km[/b]
W Niedzicy na przepaku długo nie zabawiliśmy, założyliśmy ciuchy rowerowe, coś wrzuciliśmy na ruszt. Zaczęło nam się spieszyć na metę, a zostały nam jeszcze tylko dwa etapy: tratwy i rower.

[b]Etap 9 – Spływ tratwą – 8 km[/b]
Do wykonania tratwy dostaliśmy materiały budowlane w postaci dętek, desek i sznurka. Nasza konstrukcja: cztery dętki jedna za drugą okazała się być dość stabilna, tylko raz wpadliśmy do wody :). W całym rajdzie ten etap był rozluźniającym przerywnikiem pomiędzy mocnym napieraniem, zwłaszcza że niewiele można było zyskać lub stracić tu, kiedy tratwa i tak płynęła z prędkością prądu w Dunajcu. Trzeba było tylko dobrze manewrować, żeby uniknąć kolizji z tratwami flisackimi. Ośmiokilometrowy spływ pokonaliśmy w towarzystwie instruktorów z klubu kajakowego Bystrze, którzy perfekcyjnie wskazywali nam większe wystające kamienie na trasie i podczas niefortunnego wyłożenia się do wody, szybko przyszli z pomocą (dzięki!). Andrzej poganiał Sławka do wiosłowania: „wiosłuj kotku, wiosłuj”. Myślałam, że wpadnę do wody drugi raz. Po dotarciu do Sromowców Niżnych porzuciliśmy tratwy i pianki. Z tego, co wtedy dowiedzieliśmy się, za nami było Speleo, a potem dwa zespoły czeskie – Nutrend i Tilak, wszyscy w dość bezpiecznej odległości.

[b]Etap 10 – MTB – 75 km[/b]
No i wreszcie wsiedliśmy na rowerki. Jak to z rowerami na tym rajdzie bywało, ponownie zlikwidowano jeden punkt. Nie narzekaliśmy. Było niemiłosiernie gorąco ponad 30°C. Pozrzucaliśmy z siebie grube ciuszki, jedynie Paweł ubrał wszystko to co miał. Nadal gnębiła go gorączka. Mieliśmy do zaliczenia jeszcze tylko 4 punkty do mety: Piekiełko (już wiemy od czego pochodzi ta nazwa – upał jak w piekle), potem Skały Gęśle – a tam ostatnie zadanie linowe (drabinka alpinistyczna i most linowy), PK w Gliczarowie Dolnym (okrutny podjazd) i na deser punkt na Gubałówce. Ci co podjeżdżali pod Ząb, a potem do samego punktu wiedzą o jakim deserze piszę. To był smakowity podjazd, przełożenie 1 do 1 i mielimy. Po jakiejś godzinie doczołgaliśmy się. Sławek podbił po raz ostatni kartę na tym rajdzie, pozostało wybrać wariant do mety. Poszliśmy lasem, jazda na rowerze była wręcz niemożliwa, więc prowadziliśmy rowerki. Czas nam się trochę dłużył, ale za to spokojnie przeprowadziliśmy ze Sławkiem dyskusje i podsumowanie rajdu. Z Butorowego Wierchu miałam przywilej poprowadzenia nas do kampingu pod Krokwią.

[b]Meta[/b]
Już nie pamiętam kto z nas zadał to pytanie: i co teraz, jaki mamy kolejny etap? Ale to już był na szczęście koniec po 55 godzinach napierania. W bazie czekali na nas kibice, organizatorzy, żona Andrzeja i żona Sławka z dzieciakami. Bardzo cieszyliśmy się z pierwszego miejsca, wiedząc że na trasie Amator Maciek z Łukaszem również wygrali. To była bardzo miła chwila, pierwsza wymiana wrażeń z rajdu, gratulacje, zdjęcia i zimny szampan.

Na koniec pozostaje mi podziękować mojej drużynie: Sławkowi za podtrzymywanie na duchu, Andrzejowi ze przetarganie mnie przez Tatry, Pawłowi za zawsze dobre rady, oraz firmie Salomon- sponsorowi grupy Navigator! Słowa podziękowania i gratulacje należą się też zespołom z trasy Masters i Amator oraz wszystkim organizatorom za niezapomnianą przygodę na rajdzie.
Na tym kończę swoją relację i do zobaczenia za rok na Advenure Trophy!

Justyna Frączek – Salomon Navigator

[size=x-small]Zdjęcia: Piotr Hercog[/size]

И все же не стану отрицать, что первые часы, проведенные в большом "Бизнес-планирование" городе, всегда имели и будут иметь для меня неизъяснимую прелесть.

Язык, зубы и "Звездные войны Молодые рыцари-джедаи Световые мечи" горло кота странно дергались.

Пульсация одних походила на "Добыча Всемирная история борьбы…" равномерное и медленное дыхание, словно в них периодически то накачивали, то выпускали воздух.

С каким благоговейным удивлением Стилы ощупывали ее, рассматривали, "Художественная резьба по дереву Татьянка Т.1 Учеб. пособ." перелистывали, даже не прочитывали выкрикивали шапки и заголовки, рекламные анонсы и подписи под клише.

Впрочем, вы ведь все равно через четверть часа "Даже ведьмы умеют плакать" поедете дальше.

Усевшись на нарах, они грызли солдатский хлеб.

O Autorze

Podobne Posty

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany