[size=x-large]The North Face Adventure Trophy 2006 [/size]

[b]Relacja Filipa Pawluśkiewicza (Salomon Adventure Team ) z trasy Masters[/b]


Zacznę od początku: mój udział w zawodach stał pod znakiem zapytania… Aż tu nagle dzwoni do mnie Magda z propozycja wspólnego startu. Pomyślałem, co za wyzwanie! Stres, ale i wielka szansa. Przecież to było dla mnie marzeniem wystartować w tym zespole. Dzień namysłu i łapie byka za rogi.

Umawiamy się na wspólny trening w Tatrach tydzień przed zawodami
i tu nerwy się kończą. Spotykam się z bardzo dobrym przyjęciem i atmosferą w zespole. Wieczorem zaczynamy od przygotowań – spraw technicznych, planowania i strategii, rano robimy trening technik linowych. I tu moje następne zdziwienie. Zaczynamy trenować na czas zdejmowanie plecaka, zakładanie uprzęży, wpinania karabinka etc. I to wszystko w formie zawodów, myślałem że do startów podchodzę profesjonalnie, ale myliłem się. Jest fajnie. To wszystko zaprocentuje na trasie.

[b]To robi na mnie wrażenie, ten team to zawodowcy.[/b]

Po linach ruszamy w Tatry. Piękna pogoda i dużo śniegu. 5-6 h napierania. Czuje się dobrze, wewnątrz siebie słyszę, że moje wejście na Aconcaguę było dobrym przygotowaniem, moje nogi są silne.

W tydzień później przyjeżdżamy do Zakopanego kilka dni przed startem. Zaczynamy przygotowania do zawodów w miłym miejscu gdzie mieszkamy, z widokiem na panoramę Tatr. Od razu lepiej.
To moja ziemia, przecież urodziłem się w Nowym Targu.

Pakowanie i kontrola sprzętu, sprawdzamy to kilkakrotnie (kolejne zdziwienie). Mamy jeszcze czas na to, żeby zjeść obiad, położyć się na łóżku, jeszcze raz sprawdzić wszystko, pójść na dużą kolacje, odprawę techniczną, odebrać mapy. Pozostaje już tylko analiza map.
Zajmuje się tym Magda i Paweł. Rysują warianty, a ja słucham muzy i myślę o starcie.

[b]W tych zawodach umysł jest przed siłą mięśni[/b]

Rano śniadanie, jemy mało, ale nasza Pani zrobiła pyszną jajecznicę.
Pakujemy nasz sprzęt do aut i ruszamy do bazy zawodów. Szybkie rozdysponowanie szpeju i marszem na start.

Start o 10 na Równi Krupowej, wykonujemy nasz plan w 100 procentach. Zaczynamy wolno. 5 km. BnO, mamy kilka minut straty do prowadzących i zaczynamy Trek.

[b]Trek Tatry 40 km.[/b]

Zaczynamy też wolno. Później przyspieszamy, mijamy drużyny, wchodzimy w góry i napieramy. Wchodząc na grań doganiamy czołówkę. Wieje mocno. Mój ortalion i podkoszulek nie chroni mnie zbytnio, ale cóż to za wiatr w porównaniu z wiatrem w Andach 90km/h przy -33°C. Tam kolega zapłacił bardzo wysoką cenę – amputacja palca. Murowaniec: trochę zejścia przez las i zaczyna się podejście na Krzyżne. Pokonujemy każde 100m w 5 min. Paweł mówi, że to dobry czas, ale Magda jeszcze nas pogania “Żwawiej chłopaki”. Wchodzimy na grań i na dół zjeżdżamy na workach, tempo jest duże przy zjazdach. Zaczynają się piękne tereny, dziko, podobnie jak w Szkocji: skała, trawy, błoto,śnieg. Marek skacze ze skały w śnieg i zapada się tak, że gubi buta. Paweł odnajduje go po chwili.
Po jakimś czasie jesteśmy w Dolinie Pięciu Stawów, jemy szarlotkę pijemy soki i wybiegamy ze schroniska. Worki pod tyłki i szusem na dół migiem jesteśmy na dole, Wodogrzmoty Mickiewicza i trucht w dół. Potem jeszcze trochę marszu na przedostatni punkt i informacja o odwołaniu ostatniego punktu. Droga pod Nosalem, docieramy do bazy spokojnie, powoli.

[b]MTB 110 km.[/b]

W sumie bez nerwów powoli zabieramy rowery i korzystamy z bufetu: ciepłe napoje i jedzonko. Potem ruszamy w nocną drogę.
Zaczynamy drogami asfaltowymi. Jest łatwo. Jedziemy wraz z innymi drużynami z punktu do punktu, asfalt i szuter.
Bez emocji.
Po jakimś czasie wjeżdżamy w góry, zaczyna się długi podjazd i trwa, ale jedzie nam się dobrze. Po zdobyciu szczytu chwila płasko i mamy przed sobą fajny zjazd trasą narciarską (Tobołów – Koninki [i]przyp. red.[/i]) i tu można się pouczyć techniki siadania ‘no prawie’ na tylnym kole, żeby nie zrobić fikołka przez kierownicę.

Dalej znowu podjazd i zjazd, z tego co pamiętam bez szczególnych przygód. (tak w opisie „mastersów wygląda wprowadzanie rowerów pod Lubań 😀 [i]przyp. red.[/i])

Nad ranem dojeżdżamy do zadania specjalnego w kamieniołomach.
Magda z Markiem się wspinają, a ja z Pawłem idziemy na most linowy. Szybko nam to idzie, ważna jest technika tak jak uczył mnie Paweł na treningu linowym. Potem wsiadamy na rower, humory dopisują za chwile przepak. Szybkim zjazdem asfaltowym i jesteśmy na miejscu.
Jedzonko i na kajak.

[b]Kajak 30 km.[/b]

Ja wiosłuje z Magdą, Paweł z Markiem, idzie na dobrze, ja czuje się fajnie. Przerzucanie żelaza nie poszło na marne, tu trzeba połączenia
Pudzianowskiego z Korzeniowskim. Po kilku chwilach jesteśmy z powrotem na przepaku. Zmiana ciuchów, szpeju, dostajemy ciepłe jedzonko i w drogę.

[b]Rolki 15 km.[/b]

To nie jest moja ulubiona dyscyplina. Trenuję ją od 2004 r. ale dalej jestem cienki. Paweł bardzo mi pomaga, tylko dzięki niemu udaje na się utrzymywać tempo. Ale i tak jestem zmęczony. Dopada mnie zwała, a przed nami ok. 20 godzin odcinka pieszego. Trzeba napierać.

[b]Trek 60 km.[/b]

Zaczynamy lekkim podejściem asfaltowym, potem zbieg polami, aż po jakimś czasie docieramy do Pienin. Strome podejścia, upał i czuje się źle. Mam zwałę, a zarazem świadomość 20h marszu. Marek mnie holuje. Mówię do Magdy, że źle mi się oddycha, szukam współczucia, ale to na nic. Dostaje w zamian opieprz: „Masz napierać i koniec” odpowiada nasza Madzia. To mnie motywuje. Przecież to sprawa mojej psychiki. Mówię sobie – jestem mocny. Po dwóch godz. jest lepiej, poza tym kończą się Pieniny.
Zaraz zadanie specjalne przed nami. Jesteśmy pierwso. Mamy widok na Szczawnicę, zaczyna padać. Kolejne zadania idą dobrze, przechodzimy na druga stronę Dunajca po moście linowym i decydujemy się na ciepły posiłek. Wpadamy do baru, szybko zamawiamy kurczaki z frytkami (jak przystało na sportowców trzymamy ścisłą dietę podczas zawodów) dosiadamy się do jakiś ludzi, ale wcześniej włączamy stoper i obserwujemy naszych rywali. Mijają nas dwa zespoły. To nic – po takim jedzeniu w niedługim czasie ich doganiamy. Potem mijamy się ze Speleo kilkakrotnie. Po kolejnym spotkaniu zaczynamy napierać wspólnie. Całkiem miła atmosfera. Można pogadać o pierdołach, wymienić rewelacyjne wiadomości. Ogólnie bawimy się super.

I znowu bez wielkich emocji maszerujemy przez Beskid Sądecki góra dół. Po kilku godzinach (mając wcześniej w planach nocleg i posiłek) jesteśmy w schronisku na Przehybie, oczywiście razem ze Speleo. Wspólnie szukamy szefa, aż znajdujemy go w budynku obok i tu ciekawostka: planowanego ciepłego jedzonka i herbatki nie będzie. Z rozpaczy kładziemy się na podłodze z kamienia i zasypiamy na kilka minut. Magda nad nami czuwa i mierzy czas. Jest przyjemnie i w sumie ciepło. Wyjście jak to zwykle bywa jest mało przyjemne zwłaszcza w środku nocy, ale napieramy dalej.

Trucht asfaltem, a potem pod górę i tak przez jakiś czas aż jesteśmy przy porannym zadaniu linowym (oczywiście razem ze Speleo) – miejscowość Kłodne. Tu czeka nas poranna kąpiel w Dunajcu. Speleo wchodzi pierwsze na tyrolkę i w ten sposób tracimy kontakt wzrokowy. Samo zadanie jest niestety czasochłonne. Patent zabezpieczenia asekuracji zawodnika jest wręcz z piekła rodem. Jest rześko, szczególnie po zanurzeniu się powyżej pasa. Wpadanie do wody o szóstej rano i oczekiwanie na wyłowienie przez obsługę… Wbrew pozorom cała sytuacja jest nawet zabawna.

Po dotarciu do brzegu grzejemy się przy ognisku. Moja noga w okolicach Achillesa zaczyna boleć. Rozmawiam o tym z organizatorem – Grześkiem Wamberskim (to kolejna osoba u której w czasie tych zawodów szukam współczucia), a ten mówi mi, żebym włożył sobie dodatkową wkładkę do buta. Oszalał chłopak! Zawsze mam w plecaku komplet dodatkowych wkładek 🙂 . Na szczęście przytomność umysłu Pana organizatora nie utonęła w Dunajcu i otrzymuję w prezencie (ups, nie wiem czy to nie pomoc z zewnątrz) kawałek gazety – najnowszy model wkładek rajdowych. Ten to ma łeb jak sklep!

Zostało nam jeszcze kilka kilometrów w stronę Lubania. Wydaje się, że pozostaje tylko podziękować Bogu, że niedługo kończymy ten etap. I tutaj przychodzi czas na niespodziankę: punkt 35. Ten czas to polowanie na widmo, Flekmus (Paweł Dybek – [i]przyp. red. [/i])ciąga nas po krzakach góra dół. Juz sam nie wiem czego on szuka! Ale instynkt podpowiada – nie dyskutować. Szukamy przez 3,5h. To znaczy ja śpię z Markiem, a Magda z Pawłem biegają jak by wyszli dopiero co z domu na trening.
Ostatecznie tracimy szanse na wygranie tych zawodów, ale i tak jesteśmy dumni, że udało nam się znaleźć ten piekielny punkt. No i oczywiście drugie miejsce ze stratą 1,5 h do zwycięzców. (ciekawe co by się stało, gdyby na trasie amator nie usunięto tego punktu? [i]przyp. red.[/i])
Schodząc z gór wpadamy do sklepu na bułkę i jogurt oraz colę, którą dzielimy się z naszymi sąsiadami (Salomon Nutrend), którzy ni z gruszki ni z pietruszki pojawiają się koło nas 🙂 Truchtem do przeprawy przez jezioro czorsztyńskie. Miały być tratwy, ale zastajemy kajaki. Fajna fala, ale Speleo to musiało się dobrze zmęczyć na dętkach. Potem przepak, ciepłe żarcie. Tu spotykam po raz kolejny moja rodzinę. Są to miłe chwile dla mnie -‘Wielkie Dzięki‘ i w drogę na rower.

[b]MTB 70 km.[/b]

Na początku trochę zmarznięci, ale rozgrzewamy się na pierwszym podjeździe. Jest słonecznie. Napieramy sobie radośnie, a na zjazdach to jedziemy z taką prędkością, że nie patrzę na licznik – nie żeby ze względu na szybkość tylko koncentrację.
Po jakimś czasie jesteśmy na rzeką Białką. Kolejna tyrolka z rowerem – coś pięknego: jakie widoki, rzeka, ten rejon, spotykamy Michała Sojkę i jego kolegów z The North Face. Jest fajnie.

Ostre podejście z rowerami w ramach zadania specjalnego i jesteśmy na drodze. Pod Czarną Górę ostro w gorę, ja mocno sapię i znowu zjazd na niezłej prędkości po szutrowej drodze do przełomu Białki. To tam spędzałem dzieciństwo na szukaniu rydzów i kąpieli w Białce.

Czeka nas niezła przeprawa z rowerami przez rzekę, silny prąd. Trzeba to trenować w przyszłości, potem już asfaltem do Zakopanego ciśniemy w pedał żeby przypadkiem ktoś nas nie dogonił. Nadchodzą piękne chwile – Meta jest przed nami, jesteśmy na drugiej pozycji, jesteśmy szczęśliwi, szampany i spotkanie z rodziną.

Chciałbym podziękować zespołowi za przefajne napieranie oraz naszym sponsorom – firmom SALOMON i MULTIPOWER Spotrsfood.

Filip Pawluśkiewicz

[b]Zobacz również


[url=/xoops/modules/wfsection/article.php?articleid=158]Relacja zespołu Speleo Salomon z trasy Masters[/url]

[url=/xoops/modules/wfsection/article.php?articleid=152]Relacja zespołu napieraj.pl z trasy AMATOR[/url]

[url=/xoops/modules/xcgal/thumbnails.php?album=44]Galeria zdjęć z TNFAT 2006[/url]

[url=/xoops/modules/news/article.php?storyid=513]TNFAT 2006 – dzień czwarty – dalsze rozstrzygnięcia[/url]

[url=/xoops/modules/news/article.php?storyid=511]TNFAT 2006 – dzień trzeci – rozstrzygnięcia[/url]

[url=/xoops/modules/news/article.php?storyid=510]TNFAT 2006 – pierwsza noc, drugi dzień[/url]

[url=/xoops/modules/news/article.php?storyid=509]TNFAT 2006 – dzień pierwszy[/url]

[url=/xoops/modules/xcgal/thumbnails.php?album=28]Galeria zdjęć z TNFAT 2005[/url]

[url=/xoops/modules/wfsection/article.php?articleid=99]Relacja zespołu napieraj.pl z trasy masters TNFAT 2005[/url]

[url=/xoops/modules/wfsection/article.php?articleid=100]Relacja zespołu Pogoń Siedlce entre.pl z trasy open na TNFAT 2005[/url]

[url=/xoops/modules/mylinks/visit.php?cid=1&lid=90]Oficjalna strona rajdu[/url]
[/b]

Podobne Posty

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany