[size=x-large]Emmet Cross II [/size]

[size=large]Śląsk 2004[/size]


O zawodach tych dowiedziałem się na jednym z forów poświeconych tego typu zawodom, a dokładnie na forum Biegania. Pierwsza odsłona: 150km w 24h na orientację (mowa oczywiście o biegu ekstremalnym), bieg , rower i zadanka specjalne nazywane przez organizatorów KS (konkurencja specjalna),a w nich miedzy innymi, hulajnoga, pływanie 200m (myślę sobie będzie ciężko ale dam rade), most linowy, trasa podziemna, jakieś sprinty no i zapowiadają się ciekawe zawody a co najważniejsze jest możliwość startu indywidualnie lub w dwójkach, do wyboru co kto lubi:). Od razu zapada decyzja startu indywidualnie. Jeszcze tylko mail do organizatora jakie są proporcje miedzy biegiem a rowerem, bo na stronce nie mogłem się tego doszukać i już wszystko wiem. No, prawie wszystko. Przed samym wyjazdem zerknąłem do regulaminu a tam jakieś punkty za pokonanie całej trasy i poszczególnych KS. Przyjęcie takiej formy punktacji mogło spowodować, że nawet osoba na dalszym miejscu na mecie miała szanse wygrania całych zawodów po podliczeniu punktów z KS. Co zawody to jakieś inne zasady, no ale zobaczymy jak to się będzie miało w rzeczywistości.

Jak zwykle przy tego typu zawodach, start poprzedzały specjalne przygotowania, odpowiednie przygotowanie roweru, zamontowanie mapnika i bagażnika, sprawdzenie sprzętu alpinistycznego do zadań specjalnych, itp. I co najważniejsze przygotowanie odpowiedniej mapy. Te czynność wykonałem jak zwykle w noc przed wyjazdem sklejając cztery arkusze map WZKart 1:100000 (organizator dopuszczał stosowanie innych map w dowolnej skali i upodobań zawodników) a następnie odpowiednim przycięciu do właściwych rozmiarów przewidywanego zasięgu trasy.
Wyjazd ze Szczecina był wyjątkowo wcześnie, bo o 6.30 (spałem niecałe 2h), ale akurat to połączenie mi najbardziej pasowało. Po dotarciu do Gliwic przesiadka na osobówkę do Chorzowa Batory i stamtąd bez większych problemów (wybudowali jakąś obwodnice, której nie było na moich setkach), dotarłem na Stadion Śląski, znalazłem jakąś mapkę tamtejszego parku i „Przystań” a tam głucho i ciemno ani śladu ze jutro ma odbyć się w tym miejscu start. No to z powrotem do mapki parku i widzę tylko „St. Przystań”. W takim wypadku pozostało tylko zadzwonić do organizatora, i po chwili wszystko się wyjaśnia, zbieram się i po chwili jestem na miejscu.
Teraz faktyczne to miejsce wygląda, że ktoś tam jest, wchodzę do środka i witam się z organizatorami. Po rozmowach i rożnych opowieściach postanawiam się gdzieś rozłożyć na nocleg a tam za bardzo nie ma gdzie. Tutaj bardzo przydała się pomoc stróża, który udostępnił mi jedno z pomieszczeń w budynku. Ok 22 ląduje w ciepłym śpiworze i odlatuje. Nie ma jak dobry sen przed zawodami. Po północy coś mnie budzi, powstał spory harmider, okazało się to przyjechali kolejni uczestnicy a dokładnie jedyna kobieta startująca solo i jej koleżanka, która zamierzała startować w biegu rekreacyjnym. Niestety został odwołany i pozostało jej tylko robienie zdjęć na trasie.
Pobudka dosyć wcześnie, jak na planowany start na 12.00, o 8.30, śniadanko, ostatnie przygotowanie roweru, odpowiednie zaplanowanie przepaków i można startować. Wg prognozy pogody miało być powyżej zera i bez opadów, a tu pada sobie śnieg i to nawet mocno tak ze od rana zdążyło go napadać parę cm. Ale ze to z założenia rajd miejski to myślę sobie będzie dobrze i tak większość trasy będzie po drogach utwardzonych.

Jak to zwykłem ostatnio robić spóźniam się na start ok 3min. Nikogo już nie ma. Jeszcze jedno spojrzenie na mapę i ruszam spokojnym biegiem do pierwszego PK. Po drodze wyprzedzam 2 zespoły i bez żadnych problemów osiągam PK1. Mimo padającego śniegu i temperatury ok 2-3 stopnie powyżej zera musze się przebrać, bo jest mi za gorąco, jedna koszulka więcej (mam na myśli tę startową) i już nie ten komfort cieplny co zazwyczaj przy takiej pogodzie. Zrzucam z siebie całą górę, a zbędną koszulkę do plecaka. Przy całej tej operacji sędzina strasznie się dziwi jak może być mi za ciepło, ale ja jej coś mowie, że tak będzie znacznie lepiej, bo te koszulki co dał organizator znacznie zmniejszają przewiewność do jakiej jestem przyzwyczajony.
Do następnego PK trasa biegła starym nasypem kolejowym, pierwsze 100m robię marszem ustawiając coś w plecaku, bo mnie uwierało, ale że po piętach już mi ktoś deptał zacząłem biec i o dziwo wytrzymałem te 2,5km tempem narzuconym przez jeden zespół, który był na PK1 chwile po mnie.
Wpadamy w 3 na PK2 a tam mówią nam ze to była pierwsza KS, czyli sprint. Tam dowiaduje się gdzie znajdują się dwa kolejne PK, a żeby było zabawniej to należy je samemu zlokalizować na mapie odszukując odpowiednią ulice lub miejsce. Po kilku minutach przewracania mapy w końcu udaje mi się je odnaleźć, szybki wybór wariantu i w drogę.
Kolejny PK znajdował się w Radzionkowie na Górze Powstańców Śląskich w niewielkim parku.
Ten odcinek pokonałem trochę marszem trochę biegiem, a że przed sobą widziałem kilka osób, które mimo, że prawie cały czas biegły, za szybko się ode mnie nie oddalały, toteż stwierdziłem, że poruszam się w miarę szybko i coś może wyjdzie z tych zawodów. Jak tylko trasa zeszła z asfaltu na pola i dalej do parku, wyprzedziłem grupkę, która od pewnego czasu poruszała się przede mną, i najwyraźniej miała trochę niepewności czy aby na pewno dobrze się poruszają. PK3 lokalizuje bez żadnych problemów i spotykam tam kolejnych zawodników, w tym Wojtka Grodzkiego, którego miąłem okazje gościć na Nocnej Masakrze.
Ponieważ kolejny PK znajdował się w Tarnowskich Górach na skrzyżowaniu ul. Obwodowej z Nakielska, a właśnie ta miejscowość była na wycinku wklejonym w rogu mapy wyciągam z plecaka swoja setke i odrazu wszystko staje się dla mnie jasne, w jaki sposób najszybciej dotrzeć na miejsce.
Po drodze doganiam kolejny zespół i kawałek poruszamy się mniej więcej równym tempem, ale po chwili ich wyprzedzam i docieram pierwszy na PK. Szybkie podbicie karty startowej, zapoznanie się z kolejnym PK, który to był nad Jez. Chechło-Nako, poza obrębem mapy dostarczonej przez organizatora. Zatem należało zapamiętać w jaki sposób tam dotrzeć. Owe jeziorko oczywiście było na mojej mapce, wiec zapamiętałem sobie tylko gdzie mam dotrzeć i pobiegłem dalej.
Po drodze na szlaku zielonym minąłem się z zmierzającym na następny PK Maćkiem Traczem, który powiedział mi, że jak narazie jest 3, a chwile później Hubertem Puką i jeszcze kimś trzecim.
W tym momencie stwierdziłem, że moja strata nie jest aż tak duża jak mi się wydawało, bo do PK miałem ok 2km, czyli byli ode mnie szybsi o ok 4km to jest ok 30mim. Po dotarciu na PK musiałem chwile poczekać aż zwolni się tor, bo właśnie w tym miejscu odbywała się kolejna KS – 500m hulajnogą, przy czym warunkiem prawidłowego wykonania tego zadania było trzymanie conajmniej jednej nogi cały czas na hulajnodze.
Tak jak poprzednio kolejny PK należało samemu zlokalizować, a mianowicie Park Wodny w Tarnowskich Górach przy ulicy Obwodowej w pobliżu Parku Miejskiego. Czyli opis mało dokładny i należało zasięgnąć wiedzy tubylców, w którym to dokładnie miejscu się znajduje. Mnie akurat trafił się taki jeden co powiedział, że nie ma znaczenia, która drogą pójdę prosto czy w lewo, bo to ta sama odległość, to mu powiedziałem ze najlepiej przez park, a on na to ze tam jest błoto. Odparłem mu ze to nie jest żaden problem i pobiegłem przed siebie wychodząc prosto na szukany obiekt, do którego przede mną zmierzały 2 zespoły.

Tam szybkie rozbieranie się i na basen. 200m tj. 8 basenów, jak ja to zrobie? Czekam jeszcze chwile na swoja kolej i do wody, akurat trafił mi się jakiś pływak, który robił ponad 2 baseny a ja tylko jeden. Trochę to koślawym kraulem, trochę na plecach w końcu przepływam te 8 basenów. Musze przyznać, że się trochę zmęczyłem i nogi tez to odczuły, ale tu nie ma czasu na odpoczynek, 10s prysznic, wycieranie, ubieranie i można biec dalej.
Tylko pozostało pytanie gdzie jest ta Zabytkowa Kopalnia, po kilku minutach szukania na mapie nareszcie ją odnajduje, droga prosta jak po sznurku, po kilkudziesięciu minutach jestem na miejscu, gdzie było kolejne zadanko, zejście na dół kopalni, przebiegniecie korytarzem, zabranie kamyczka i wyjście na powierzchnie.

Na górze przez kolejne parę minut lokalizuje kolejny, już ostatni PK, na którym to miało być wejście na stok narciarski i późniejsze zjechanie z niego na nartach. W życiu nie miałem tego sprzętu na nogach. No ale trudno, najwyżej coś sobie połamie. Po dotarciu na stok, dostaje parę nart i butów, a oni mi mówią, że mam podejść na góre na nartach bez kijków, a to już nie było takie proste jak się z początku wydawało. Po kilkunastu minutach zmagania się z góra nadszedł czas pierwszego w życiu zjazdu na nartach. Odpowiednie ustawienie się prosto w dół zbocza i poszedł. W miarę jak nabierałem prędkości, czubki nart coraz bardziej latały mi przed oczami i stało się, gleba, narty jakoś dziwnie się ułożyły tak, że przez chwile nie mogę się podnieść, w końcu je rozplątuje i wstaje. Ale jak tu się znowu ustawić odpowiednio do zjazdu, kolejna gleba i tak jeszcze ze dwie. Wtedy wpadłem na pomyśl, aby przysiąść na nartach, złapać się za kolana i zjechać na dół, co odbyło się już bez żadnych problemów. Ściągam ten sprzęt ze swoich nóg i podbiegam do sędziego, który zatrzymuje stoper, czas powyżej 24min. Ale koniec tej zabawy trzeba brać się do roboty i nadrobić stracony czas na etapie pieszym.

Przebieram się w ciuchy rowerowe, plecak i kask na bagażnik, do środka, buty na ostatni odcinek biegowy, uprząż i trochę złomu do wspinaczki, przerysowanie kolejnego PK na mapę i można ruszać. Przepak opuszczam jako jeden z ostatnich już po zmroku. W tej chwili miałem ponad 2h straty i już prawie zwątpiłem w zajęcie dobrego miejsca. Pierwszy PK (Dolina Trzech Stawów) na etapie rowerowym zaliczam bez żadnych problemów. Tam dowiaduje się o lokalizacji dwóch kolejnych PK (pierwszy przy ul. Zajęczej w Rudzie Śląskiej a drugi na ul. Księżycowej w jakimś ośrodku).Tutaj też zapomniałem zapytać się ile mam straty do prowadzącego zawodnika.
Szybki wybór wariantu przejazdu i wyruszam dalej. Później okazuje się, że nie był zbyt trafny, bo wpakowałem się w strasznie rozjeżdżona drogę po polu, i kawałek musiałem rower podprowadzić, a raczej przeciągnąć. Po pewnym czasie dojeżdżam do jakiejś lepszej drogi a później zabudowań. I dalej prosto do kolejnego PK, na którym spotykam kilku uczestników, spisuje godzinę przybycia specjalnym pisakiem przytwierdzonym przy PK i wyruszam w kierunku kolejnego PK.
Ten odcinek wiedzie znowu przez miasto, dopiero sam ośrodek jest w lesie, ale ma dobry dojazd. Na mapie wypatrzyłem jakiś skrót, a tam postawili znak ze droga jest nieprzejezdna, chwila zastanowienia, i postanawiam jechać dalej. Najwyżej się wrócę. Okazało się, że pod sam koniec zapadły się betonowe płyty, z których była wykonana ta droga i było tam trochę wody, ale wołałem nie sprawdzać ile jej tam rzeczywiście jest, tylko boczkiem przeprowadziłem rower i pomknąłem dalej. Na 2 km przed PK dogoniłem jednego zawodnika i razem już dojechaliśmy do celu. Od tego miejsca należało się poruszać początkowo szlakiem czarnym a później zielonym aż do Jez. Straganiec.

Miał to być sprintowy odcinek na etapie rowerowym. Chwila wyczekiwania i start. Ruszam ostro i razem ze mną ten drugi zawodnik, skręcamy w szlak zielony a tam cała szerokość drogi stratowana przez konie i silnie piaszczysta. Ciężko bo ciężko, ale da się po tym jechać. Szlak co chwila skręca to w prawo to w lewo, przechodzi przez jakieś drobne zabudowania i z powrotem do lasu. Po pewnym odcinku wychodzi na odkryta przestrzeń gdzie nie ma żadnych znaczków, a z przeciwka widzę wracających się innych zawodników, akurat w tym miejscu było drzewo z zaznaczonym szlakiem, więc się tylko pytam, po co się wracają, nawet nie usłyszałem odpowiedzi tylko pojechałem dalej przed siebie. Tu przez dłuższy odcinek było straszne błoto, takie że miejscami nie dało się jechać, a znaczków szlaku jak nie było tak nie ma, no ale dalej napieram przed siebie.
Po kilkuset metrach pojawia się las i odraz na pierwszym drzewie znak szlaku. Wszystko jest w porządku, więc jadę dalej razem z gościem z poprzedniego PK. Błota już nie było za to piasek i jakby stado koni przez tą drogę przegonili, tak że prędkość poruszania jest nieco wyższa od 10km/h. Na przejeździe kolejowym zauważam, że jeszcze dzisiaj nikt tedy nie jechał. Małe zdziwienie, że tak szybko dogoniłem czołówkę a tym bardziej, że jestem pierwszy. W końcu dojeżdżam już samotnie do jakiś małych zabudowań, jest jeziorko, pali się światło, ale organizatorów nie widać, widocznie stoją gdzieś dalej, więc jadę dalej już asfaltem, zgodnie z kierunkiem jaki wskazywał znak szlaku. Jednak po przejechaniu 500m nie zauważyłem żadnego znaku szlaku, więc postanawiam się wrócić (później okazało się, że byłem już 200m od PK). Gdy dojechałem do miejsca gdzie po raz ostatni widziałem szlak, zjawią się zawodnicy, których wcześniej minąłem na i razem dojeżdżamy na PK. Tam dowiaduje się, że KS – sprint ma dopiero się zacząć, ma tylko kilometr i na końcu tej konkurencji powiedzą nam gdzie mamy jechać dalej. Jest tam nas mała grupka, więc zapanowało małe zamieszanie, sędzia postanawia puszczać nas po czterech, ja ustawiam się w pierwszej czwórce i ruszamy, wszyscy wpadamy na PK w podobnym czasie, ja na drugim miejscu, z sekundowymi różnicami. Znowu przenoszenie kolejnego punktu na mapę, nie wiem dlaczego ale zajęło mi to więcej czasu niż innym i wyruszam jako ostatni.
Następny punkt znajdował się na skraju lasu na wschód od Mikołowa, dojazd praktycznie samymi asfaltami, ostatnie 500m po rozjeźdżonej, błotnistej drodze skrajem lasu. Na PK doganiam grupkę, która wyjechała wcześniej z poprzedniego punktu, ale obrała wariant przez Mikołów, i wpisuję czas na kartę piaskiem zawieszonym przy punkcie. Tutaj kawałek należało podejść do samochodu organizatora, aby dowiedzieć się o lokalizacji dwóch kolejnych PK, pierwszy na skraju polany w lesie z Makołowcem na ul. Wroniej, a drugi w Rez. Kamienna Góra.


Znowu z PK wyjeżdżam ostatni i wybieram inny wariant niż reszta, wracam się do asfaltu ta sama droga przez Kopaniny. Udaje mi się dogonić tę grupkę w Makołowcu, w którym wjechałem w nie ta uliczkę, dopiero po dokładnym przyjrzeniu się mapie zauważyłem gdzie zrobiłem błąd i musiałem kawałek się cofnąć, toteż tamta grupka wyprzedziła mnie kilkaset metrów. Punkt osiągam już bez żadnych problemów, ale zauważam, że nikogo tam jeszcze nie było, wychodzę na drogę a w oddali widać mrugające czerwone światełka. Widocznie zauważyli swój błąd, bo po chwili się wrócili.
W tym momencie spokojnie sobie poczekałem aż sobie pojadą, skupiając się na przewinięciu mapy i naniesieniu na „setkę” kolejnego PK. Po drodze zdziwiło mnie, że w oddali nie widać lampek rowerzystów. Widocznie obrali inny wariant. Po zjechaniu z asfaltu do lasu na strasznie rozjeżdżoną i błotnistą drogę używając licznika i mapy bez żadnych problemów dojeżdżam do punktu, na którym była obsada ze stoku narciarskiego. Sędzia był trochę zdziwiony jak to się stało, że jestem pierwszy skoro wjechałem na rower jako jeden z ostatnich. Ja odparłem, że taki jeden zielony szlak zrobił swoje. Naniosłem sobie kolejny PK (Kamieniołom w Imieninie na rogu ulic Ściegiennego i Satelickiej) gdzie czekało mnie strzelanie z painballa. Punkt osiągam po kilkudziesięciu minutach, początkowo przedzierając się dalej przez błota, a później już asfaltem, idealnie z początkowym limitem czasowym, to jest o 1:20. Oddaje strzał próbny, niecelny, i 3 kolejne strzały już punktowane trafiając w cele. Obsada informuje mnie o kolejnym punkcie, most kolejowy nad Przemszą, i przy okazji częstuje czekoladą, która bardzo mi w tym momencie pomogła, dodając trochę sił na dalszy odcinek etapu.
Na kolejnym PK, na którym miął być most linowy, okazało się, że jeszcze nie jest gotowy i musiałem czekać ponad 40 min. Ostatecznie zadanie było przeprawą pontonową przez rzekę razem z rowerem, a lina służyła do przeciągania i jako asekuracja.
Od tego momentu trasa uległa znacznie skróceniu przez organizatora, co dało szanse na ukończenie jej w całości większości uczestnikom biegu. Dalej prowadziła tylko przez jeszcze jeden PK (jeziorko koło stacji Sosnowiec-Jęzor) i do końca etapu, na którym to było wejście na 27 piętro Hotelu Qubus w Katowicach i następnie zejście na dół.

W tym momencie wiedziałem już, że mam ponad godzinę przewagi nad następnym zawodnikiem i nie musze się śpieszyć. Szybkim marszem z krótkimi odcinkami biegiem, dla rozgrzania organizmu, pokonuje ostatni odcinek biegowy 4,5km do „Przystani” gdzie czekało mnie ostatnie zadanie specjalne – ścianka wspinaczkowa. Do pokonania były dwie drogi 4 i 6. Jako że robiłem to zadanie pierwszy najpierw musiałem każdy chwyt wyczyścić ze śniegu, a i tak jak później patrzyłem to jeszcze go zostało ponad cm. Przy całej tej zabawie przemroziłem sobie palce u rąk i przed drugą próba (raz odpadłem, bo chwyt się obkręcił) pokonania 6 musiałem je sobie rozgrzać wkładając pod pachy. Efekt tego był taki, że później przez chwile strasznie mnie te palce bolały. Po ustąpieniu bólu przystąpiłem do ponownego zmierzenia się ze ścianka, dotkniecie górnej krawędzi ścianki i nareszcie meta.

Łączny czas pokonania całej trasy 19h 13min. Trochę szkoda, że trasa została skrócona, a z tego co słyszałem od organizatorów miała prowadzić przez szczyt góry, z której rozciąga się wspaniały widok, a tym bardziej w nocy, na oświetlone okoliczne miasta. Teraz pozostało tylko czekanie na pozostałych zawodników i podliczenie wszystkich punktów za czas pokonania całej trasy i poszczególnych konkurencji specjalnych. Klasyfikacja końcowa była utrzymana w tajemnicy aż do oficjalnego zakończenia zawodów i wręczenia nagród. Tradycyjne nagrody i dyplomy były wręczane w kolejności odwrotnej do zajmowanych miejsc. Do 4 miejsca nie byłem wyczytany, zatem pudło było już murowane, tylko które miejsce, napięcie z każdą chwilą stawało się większe. Nareszcie przyszedł czas na wyczytanie kolejnych miejsc, 3 – to nie ja, więc jest już bardzo dobrze, 2 – też nie ja, zatem pozostało tylko czekać. I stało się, zostałem nareszcie wyczytany i nagrodzony za pierwsze miejsce (596 punktów na całej trasie).

Podsumowując zawody były bardzo udane, owszem było parę wpadek organizacyjnych, ale za to pogoda dopisała, czyli była taka jak na zawody o charakterze ekstremalnym przystało. Dzisiaj, kiedy to pisze za oknem świeci słońce, jest 15 stopni i aż dziwne, że parę dni temu przez cały czas trwania zawodów padał śnieg, jakby na zamówienie (zaraz po zakończeniu przestał), było ok. 2-3 a w nocy ok. 1 stopnia powyżej zera.

[i]Daniel „Wigor” Śmieja/ LIRO team[/i]

[b]Zobacz również:


[url=/xoops/modules/news/article.php?storyid=164]Emmet Cross II – Relacja na żywo i wyniki[/url]
[url=/xoops/modules/wfsection/article.php?articleid=46]Emmet Cross II – relacja obserwatora napieraj.pl[/url]
[url=/xoops/modules/news/article.php?storyid=165]Emmet Cross II – podsumowanie organizatorów[/url]
[url=/xoops/modules/xcgal/thumbnails.php?album=7]Emmet Cross II – galeria zdjęć
[/url][/b]

O Autorze

Podobne Posty

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany