[b][size=x-large]Relacja z trasy Speed Mistrzostw Polski w Adventure Racing[/size][/b]
Wdzydze Kiszewskie, 24-27.09.2009


Postanowione – „Navigatoria” wystawi dwa zespoły na trasę SPEED zamiast, jak zakładał pierwotny plan, jednego na MASTERS. Dobraliśmy się z Krzyśkiem i w związku z degradacją naszych dystansowych założeń chcieliśmy całą energię skumulowaną na 300 km wcisnąć w trasę mającą ich o połowę mniej. Darek poświęcił się dla rozwoju AR w Polsce i wciągnął w interes debiutantkę – Elżbietę Lasocką, która mamy nadzieję zakocha się w rajdach tak jak my.

W czwartek 24.09 około godziny 16.00 przyjeżdżamy do Wdzydz Kiszewskich i meldujemy się w Stanicy Wodnej PTTK, gdzie znajdowała się baza zawodów. Mamy trochę czasu, więc zajmujemy się jedzeniem i przygotowywaniem sprzętu. Stopniowo zjeżdżają się kolejne zespoły. O godz 20 z minutami rozpoczęła się odprawa techniczna, którą prowadził główny organizator, znany szerszej publiczności – Paweł Fąferek. Na 6 arkuszach A4 otrzymaliśmy mapy, których rok aktualizacji lekko nas zszokował – 1968 ! Jednak jakoż, że były to tzw. sztabówki ich dokładność nie pozostawiała wiele do życzenia. Po wszelkich niezbędny objaśnieniach dotyczących przebiegu trasy, udaliśmy się do swojego domku by posklejać mapę i zaplanować warianty. Dodatkowo musieliśmy też nanieść na nią punkty etapu trekingowego, które znajdowały się w wycinkach na osobnej kartce – przed nami długa noc.

25.09 – Wstaję jako pierwszy z domku Navigatori. Jest 05.45, przygotowuję sobie izotonika, po chwili budzi się reszta zespołu. Wszystkim chciałoby się jeszcze poleżeć, ale w końcu przyjechaliśmy tu napierać! Ogarniamy się i o godzinie 7.00 czekam w tawernie na zamówione dzień wcześniej śniadanie (normalnie nie jedlibyśmy posiłku na godzinę przed startem, ale z racji tego, że pierwsze kilka godzin przyjdzie nam spędzić w kajaku nikt nie żałuje sobie ostatniego zwykłego posiłku).

Czas na wodowanie. 17 kajaków ustawia się na tafli wzdłuż linii wyznaczonej przez organizatorów. 8.00 – 3,2,1 – START ! Mimo emocji nikt zbytnio nie szarżuje, czeka nas 40 km wiosłowania. Już na pierwszym punkcie zespół 360° (Magda Łączak i Paweł Dybek) wysuwa się na prowadzenie – podziwiamy ich błyszczące wiosła, wspaniałą technikę i zgranie. Z jedynki płyniemy na przeciwległy brzeg gdzie następuje 80 metrowa przenoska. Za chwilę będziemy wpływać na Wdę (pod prąd oczywiście). Jako jedyni decydujemy się na kolejną już niestandardową przenoskę – jest ryzyko, nie wiemy czy nie trafimy na jakiś płot lub cokolwiek innego, co uniemożliwi nam zrealizowanie tego wariantu. W pośpiechu przemieszczamy się z kajakiem na drugi brzeg i wpływamy na rzekę awansując na czoło stawki. Nasze prowadzenie nie trwa zbyt długo – dogania nas „Supernova AT /Zielony Zakątek Team” oraz mocarze z „360°”, którzy po paru zakrętach i przeszkodach wychodzą na pierwszą pozycje. Dociskamy zatem z Krzyśkiem i staramy się utrzymać w trójce. W tej kolejności przy błyskach fleszy osiągamy PK 2 i zawracamy by z prądem powrócić na Jezioro Wdzydzkie.

Wydaje się, że jako pierwsza trójka odsunęliśmy się trochę od reszty zespołów. Dopływamy do PK3, gdzie trzeba wyjść kawałek w głąb lądu by odnaleźć punkt. Potem najdłuższy przelot do 4 (ok. 10 km). Fale wzmagają się – pogoda super na żaglówki, ale my z naszym nikłym doświadczeniem musimy uważać by nas nie przewróciło. Szykuje się powrót pod wiatr. Znów decydujemy się na przeciągnięcie kawałek kajaku (nie dysponując jednak żadnym wózkiem itp.). Ta operacja nie przynosi nam korzyści jeśli chodzi o prędkość, ale chyba dała odpocząć kajakowym partiom mięśni, gdyż szybko doganiamy zespół na drugim miejscu i po punkcie 5 wpływamy na metę kawałek przed „Supernova AT /Zielony Zakątek Team”, już jednak sporo za „360°”.

Wpadamy do strefy zmian – naszego domku – plecaki na rower mamy już gotowe. Częściowo się przebieramy, jedząc coś w trakcie, uzupełniamy płyny. Jeszcze tylko przełożenie map i wyjeżdżamy na 71 kilometrowy etap MTBO. Nie jesteśmy zbyt przekonani do naszych umiejętności orientacji rowerowej więc, zgodnie z wcześniejszym założeniem, chcemy skupić się przed wszystkim na nawigacji, nawet kosztem prędkości. Klimat rywalizacji i wysoka lokata przysłaniają nam ten szczytny zamiar i tracimy parę minut na znalezienie właściwego zjazdu w tereny leśne. Dalej idzie już gładko, trafiamy na PK 7 i 8. Piaszczyste drogi nie są może najprzyjemniejszą nawierzchnią, ale ten mankament nie jest w stanie przyćmić walorów krajobrazowych trasy rowerowej. Organizator postarał się też o ciekawe rozmieszczenie punktów, mianowicie większość z nich znajdowała się przy akwenach wodnych lub też ich pozostałościach w postaci bagien i podmokłych łąk – jest przygodowo! Punkt numer 9 – zadanie linowe, przeprawa z rowerem przez cieśninę łączącą jezioro Sudomie z jeziorem Milenica. Jedna lina, do której przypinamy się na krótko, a rower na lonży ciągniemy nogami. Zmęczone wiosłowaniem rączki znów zaprzęgnięte do pracy – zadanie dosyć wymagające, ale fotografowie skutecznie nas mobilizują. Jestem jeszcze na linie, gdy na drugim brzegu pojawia się zespół „Wolny Tybet” – są tuż za nami!

Na punkcie 13 zostajemy wyprzedzeni przez Jarosława Mydlarskiego i Roberta Szymczak z wspomnianego powyżej zespołu. Ostro napierają i widać, że rowerowo prezentują wyższą klasę niż my. Kolejne punkty są już bardziej zagęszczone w terenie. Następny ciekawy przystanek to PK 19 – „eksploracja bezludnej wyspy” (sam wymyśliłem) na jeziorze Młosino. Przy przeprawie wpadłem po kolano w bagno, na szczęście mój but nie został wciągnięty, w drodze powrotnej wpadłem prawie do pasa i też wytrzymał! Dzięki szybkiemu odnalezieniu punktu na wyspie dogoniliśmy „Wolny tybet” – jesteśmy trochę zmęczeni, ale oni chyba bardziej. Powiedzieli, że wyprzedził nas już jakiś inny zespół, a może nawet dwa. Ta informacja nie cieszy nas zbytnio, ale bez cienia przygnębienia jedziemy dalej. Gdzieś na trasie spotykamy zespół, który nas dogonił – „Crisol”. Wraz z tymi dwoma zespołami mijamy się w okolicach punktów 20, 21. Dociskamy pedały i kierujemy się w stronę zadania specjalnego, które kończy etap rowerowy. PK 22 – docieramy tam jako trzeci zespół, „Crisol” był 15 minut temu – nie jest tak źle jak myśleliśmy. Dostajemy dwie napompowane dętki, na których wraz z rowerami musimy przeprawić się niecałe 200m do bazy. Dzięki determinacji Krzyśka, który ostatecznie przepchał rowery cały odcinek, szybko docieramy do końca. „Wolny Tybet” wypłynął kilka minut po nas…

Z hukiem otwieramy drzwi do domku. Widzimy zaskoczonych Ele i Darka – „Co wy już?! Brawo!”. Przebieramy się, a nasi koledzy robią nam herbatę i po kanapce z miodem. Wiemy że przyjemny klimat nie może nas zbytnio pochłonąć. Nocna kąpiel w jeziorze rozbudziła nas, więc łóżka nie kuszą aż tak bardzo. Z napojami energetycznymi w rękach wyruszmy na 40 km trekingu jest chyba koło godziny 21. To ewidentnie nasza najmocniejsza dyscyplina w związku z czym jesteśmy optymistycznie nastawieni, pewni ukończenia rajdu i zdeterminowani by ścigać zespół „Crrisol”. Do końca asfaltu nie biegniemy oszczędzając stawy, ale gdy tylko wchodzimy na bardziej miękką nawierzchnię, przyspieszamy. Idzie świetnie, poprawna nawigacja i dobre tempo sprawiają, że szybko odnajdujemy punkty kontrolne od 24 do 27.

Spory problem mamy przy 28, gdy patrzymy na mapę automatycznie siadamy na ziemi żeby odpocząć, mamy za sobą już jakieś 3 minutowe „przymykanie oka” – zmęczenie daje o sobie znać, a niemożność namierzenia się na punkt dodatkowo obciąża. To są chwile, w których nasza psychika jest poddawana próbie. Można przecież położyć się i odpuści, zrobić sobie zbyt długą przerwę i zasnąć… W zależności od dystansu i mocy zawodników na rajdach pojawiają się takie chwile lub nie, jest ich więcej lub mniej, ale to wyzwanie, na które każdy startujący musi być gotowy – przejść te granice, gdy nasz organizm mówi dosyć. To jedna z podstawowych trudności rajdów przygodowych.

Nasza determinacja i dobre przygotowanie nie pozwoliły tym razem by takie problemy miały miejsce, pomogło też szczęście – Krzysiek zauważył odblask lampionu świecąc przypadkowo w las. Następne punkty można było zaliczać w dowolnej kolejności (tzw. scorelauf). Kolejność jak i przebieg wyznaczyliśmy sobie oczywiście jeszcze przed startem, więc bez wątpliwości ruszamy przecinkami w odpowiednim kierunku. W pobliżu punktu E spotykamy zawodnika z ekipy „Crisol” zgubił gdzieś swojego partnera! Dogoniliśmy zespół znajdujący się na drugim miejscu – adrenalina dodaje mocy – Krzysiek mimo wcześniejszych problemów z kolanem skłania się do biegu, napieramy szybkim tempem do punktu E, który znajdujemy bez przeszkód, dalej prosta droga na skraj bagien wśród których ukryto punkt B – masakra! Około 40 minut penetrujemy tak zwane „Końskie Błota” zanim, orientując się wreszcie w sieci kanałów, udaje mi się trafić na lampion.

Teraz już biegiem na A. Punkt schowany niemal pod krzakiem! Łatwa, ale długa droga do G – To już końcówka – dalej, dalej, naprzód! W końcu zbiegamy nad brzeg jeziora do punktu 30 – „Którzy jesteśmy?” – gorączkowo pytamy ratowników zastanawiając się czy może team „Crisol” nie poradził sobie na bagnach szybciej. – „Drudzy, ale pierwsi byli…”, „Wiemy, dużo, dużo wcześniej”.

Z dostarczonych desek i dętek budujemy prowizoryczna tratwę, dostajemy wiosła i w ślimaczym tempie odpływamy w kierunku oddalonej o 2 km mety. Przez ponad połowę tego etapu towarzyszy nam łódka, z której Piotr Łopuchin (furbo.pl) pstryka nam zdjęcia. Szczęśliwi, spokojnie wiosłując docieramy do brzegu. Niewielu zgromadzonych, zwycięzcy, nasz drugi skład oraz kilku organizatorów, witają nas brawami (trochę musieli czekać, ale widać nam wybaczyli), przebiegamy przez linie mety jako drugi zespół! Dostajemy szampana, parę pamiątkowych fotek, przyjmujemy gratulacje. Jesteśmy, że tak to określę – usatysfakcjonowani! Kąpiel, jedzonko, spanie i czas na najprzyjemniejsze zakończenie rajdu jakie mogliśmy sobie wymarzyć. Pyszna kolacja i wręczenie nagród, Navigatoria na pudle!

Z przyjemnością będę wspominał ten kolejny rajdowy weekend. Organizatorom należą się słowa uznania za kolejną dobrze zrealizowaną imprezę. Na uwagę zasługują ciekawe posunięcia w zakresie nawigacji. Stare mapy i konieczność nanoszenia części punktów były pozytywnym utrudnieniem rajdu. Porządny etap kajakowy przypomniał na pewno niektórym zawodnikom, że ta dyscyplina w rajdach powinna stać na równi z trekingiem i MTB. Gratulujemy i jeszcze raz okazujemy pełne uznanie zespołowi „360°” który przypieczętował swoim występem pierwsze miejsce w krajowym rankingu.

Posileni tym sukcesem obiecujemy fanom (mamy nadzieje, że takowi istnieją) ostro pracować nad rajdowymi umiejętnościami i podnosić poziom naszego zespołu!

[url=/xoops/modules/profiles/profile.php?uid=848][b]Rafał Adametz[/b][/url], Navigatoria

Podobne Posty

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany