[size=x-large]Lion Winter Challenge 2004 [/size]

[size=large]trasa Extreme – relacja zwycięzców[/size]


Na liście startowej Lion Winter Challenge 2004 znalazły się wszystkie najlepsze polskie zespoły. Pojawiły się też mocne drużyny z Finlandii, Czech i Słowacji. BTA Kompas zorganizował trudne warunki śniegowe w Kotlinie Kłodzkiej i mroźną pogodę na nadchodzące dni.
Po szybkim przeglądzie trasy rajdu na mapie wiedzieliśmy, że LWC będzie nie tylko najdłuższym w Europie zimowym rajdem ekstremalnym, ale również jednym z najtrudniejszych. W czwartkowy poranek zespoły wyruszyły z zabytkowego rynku w Lądku Zdroju na trasę extreeme o długości 250km.

Pierwszą konkurencją był bieg na orientację 10km w okolicach Lądka Zdroju. Pierwsze zetknięcie z warunkami śniegowymi w lesie wokół miasta uświadomiły nam, że odcinek narciarski, który miał przebiegać w Górach Złotych nie będzie prostym zadaniem. BnO rozproszył nieco stawkę zepołów. Na trasę biegu narciarskiego wybiegliśmy kilka minut za Atomic Team. Tuż za nami były kolejne zespoły Napieraj.pl , Speleo Dec , Szybka Paczka. Hellman Salomon pozostał w tyle z powodu ½ godzinnego spóźnienia na start. Trasa biegu narciarskiego prowadziła grzędami górskimi. Szlak był nieprzetarty i ponad 1,5 m śniegu nie pozwalało rozwinąc dużej prędkości. Już po chwili wiele zespołów skupiło się w sekundowych odstępach. Największy wysiłek czekał prowadzący zespół, więc w początkowej fazie zespoły dziarsko zmieniały się w „wachlarzu” w przecieraniu głębokiego szlaku. Przez długi odcinek prowadził Opava Net i Speleo Dec. Z tyłu stawki panowała raczej atmosfera sielankowa, ale też dochodziło do nieporozumień o to, kto ma zakładać ślad. W takich warunkach najlepiej spisywały się narty do ski-touringu i rakiety śnieżne. My mieliśmy jedynie biegówki, które jednak pozwalały nam na szybkie doścignięcie czołówki na zjazdach w dół.

Zmrok zastał wiekszość zespołów przed PK 4 w leśniczówce. Jedostajne tempo podążania za prowadzącym zespołem uśpiło nas i inne zespoły, skutkiem czego było ominięcie odgałęzienia szlaku co kosztowało nas kilkanaście minut straty. Już tutaj trudy trasy dały się we znaki niektórym zespołom zmuszając ich do wycofania się z zawodów. W leśniczówce organizator poinformował nas o zmianie trasy zawodów spowodowanej trudnymi warunkami śniegowymi. Mieliśmy zaliczyć jeszcze jeden PK w górach, a następnie ominąć Śnieżnik. Dalej pozowlono nam pokonywać trasę odcinka trekingowego na nartach. Takie rozwiazanie przyśpieszyło tempo i w czołówce rajdu znaleźli się faworyci: Atomic Team, Hellman Salomon, Speleo Dec, Fjord Nansen, Opava Net i Picnic Team (Bakterie 🙂 ). Nocna jazda na biegówkach ośnieżonymi drogami i ścieżkami była bardzo przyjemna w porównaniu z ogromnym wysiłkiem towarzyszącym przecieraniu trasy w górach.

Przy poszukiwaniu PK 9 (Góra Siniak) pomogło nam pierwsze światło poraneka. Jeszcze wtedy prawie jednocześnie na szczyt weszły AT, HS, FN i ON. Po ½ h poszukiwaniach stwierdziliśmy, że punktu nie rozstawiono lub postawiono w nieprawidłowym miejscu i ruszyliśmy na nartach do przepaku w bazie rajdu.

Po zmianie ubrań i butów na rowerowe oraz szybkim pożywieniu się zespoły wyruszyły na odcinek rowerowy. Pogoda podczas całego dnia była mroźna, ale słoneczna. Niektóre zespoły z powodów kontuzji zawodników lub skrajnego zmęczenia decydowały się wycofać z rajdu. Trasa rajdu prowadziła na początku pod górę do przełęczy pod Czarną Górą. Długie podjazdy wymagały stalowej kondycji i dużej siły woli, aby nie zsiąść z roweru. Jednak miejscami jazda na rowerze była tak samo szybka jak pchanie roweru pod górę. Na kolejnym punkcie czekało na nas pierwsze zadanie specjalne – mosty linowe nad wodospadem Wilczki. Na tym etapie czołowe drużyny ciągle były w niewielkich odległościach od siebie. Wyjeżdżając z PK spotkaliśmy Finów i Hellmana. Po drodze do następnego punktu na przełęczy Spalona przejeżdżaliśmy przez Bystrzyce Kłodzką. Tam zdecydowaliśmy się zatrzymać by coś zjeść. Uznaliśmy, że ciepły posiłek po 28 godzinach ruchu non-stop jest cenniejszy niż stracony na to czas. Jak duże było nasze zdziwienie, że na przełęcz zameldowaliśmy się jako pierwsi. Jak później się okazało Hellman wybrał teoretycznie krótszy wariant dotarcia do punktu, ale natrafili na nieodśnieżoną drogę i z tego powodu stracili sporo czasu. Następny „przebieg” do PK nr 13 w schronisku „Pod Muflonem” w pobliżu Dusznik Zdrój był jednym z najdłuższych niestety tylko dla nas. Pod koniec odcinka z kolei nasz drużyna wybrała nie najlepszy wariant, który skończył się niesieniem rowerów w głębokim śniegu przez ponad 2km. Mimo wszystko w schronisku nadal prowadziliśmy. Jeszcze tylko jeden odcinek i wylądowaliśmy w ciepłym przepaku w strefie zmian w Karłowie.

W strefie pozostawiliśmy rowery, zjedliśmy porcję bigosu od organizatorów, i przespaliśmy się. Maksymalny czas jaki zespoły mogły spędzić w strefie zmian, to były 3 godziny. Wykorzystaliśmy go w pełni. Na trasę kolejnego odcinka pieszego wokół Szczelińca pierwsi wyruszył Atomic Team, za nimi Hellman Salomon, a na trzeciej pozycji FJORD NANSEN TEAM. Było to już sporo po zmierzchu. Temperatura była niska, ale po odpoczynku na punkcie nie wydawała się tak straszna. Dopiero później nad ranem porządnie dała nam w kość. Z powodu pełni księżyca noc była jasna, a światło rzucało piękne refleksy na pokryte śniegiem drzewa i skały. Marsz na tym odcinku zapamiętam na długo. Na tym odcinku organizatorzy przygotowali nam ciekawe zadania specjalne – labirynt w błędnych skałach, wejście po linie na Szczeliniec, gdzie można było podziwiać wspaniałą nocną panoramę Gór Stołowych.
Wydaje mi się, że dostatek zadań i odcinków specjalnych urozmaicił trasę przez co nie dłużyła się nam.

Nad ranem ponownie wróciliśmy do naszego przepaku w Karłowie z rowerami. Teraz tylko szybka zmiana butów na rowerowe typu SPD i wyruszyliśmy na najbardziej bolesny odcinek rajdu. Bolesny ponieważ zaczynał się długim zjazdem spod Szczelińca w najniższej temperaturze podczas zawodów. Najbardziej zmarzły nam stopy i dłonie. W pewnym momencie byliśmy zmuszeni zejść z rowerów i biegiem ruszyliśmy obok, aby rozruszać stopy. Powracająca do krażenia krew była niedowytrzymania. Kolejny punkt i kolejne przyjemne, ale nadal wymagajace najwyższeju koncentracji, zadanie specjalne –opuszczanie rowerów i zjazd po linie z 30m mostu starej kolejki w Srebrnej Górze. Dzień na nowo zaświecił słońcem. Kolenym wyzwaniem była jazda po topniejacym w słońcu lodzie i śniegu. Kto na chwilę stracił pewność lub zawahał się ten okupywał to bolesnym upadkiem, a była to już 48 godzina rajdu. Następny punkt przyniósł nam kolejne atrakcje labirynt w ciemnych korytarzach twierdzy kłodzkiej i zjazd ze ściany twierdzy z przymocowanym do ramienia rowerem. Jak się okazało labirynt nie był taki prosty. Kilkanaście kilometrów częściowo zalanych wodą korytarzy, schematyczna mapa i kilka poziomów podziemnych przejść wymagało dużych zdolności nawigacyjnych. Już wtedy marzyliśmy o dotarciu do kopalni złota w Złotym Stoku. Druga doba rajdu jest krytyczna. Do znużenia w ekstremalnym wysiłku dochodzi zwykłe „zużycie materiału” – bolące kolana zmusiły nas do sporego zwolnienia tempa. Mimo to do kopalni dotarliśmy jako piewsi. Pozostawiliśmy rowery i przed wyruszeniem na ostatni 25-cio kilometrowy odcinek pieszy musieliśmy wejść do nieczynnej kopalni złota.

Tutaj czekało nas ostatnie zadanie specjalne -eksploracja kopalnianych sztolni, częściowo zalanych wodą. Pierwszy odcinak pokonaliśmy łodzią. Następnie jeden z nas ubrał gumowane ubranie i ruszył w poszukiwaniu 2ch PK brodząc w wodzie i przeciskajac się w załomach ciemnych korytarzy. Pod koniec tego zadania czekało nas wydostanie się po linie w prawie pionowym korytarzu. Tutaj dogonił nas drugi zespół Hellman Salomon. Tuż za nimi byli Finowie.

Napięcie wzrosło do zenitu. Kilkadziesiąt godzin walki w śniegu, mrozie i na najdłuższej trasie, a czołówkę najlepszych zespołow dzieliły minuty. Od mety dzieliły nas dwa przebiegi – do PK w Jaskini Radachowskiej i ostatni do mety w Lądku Zdroju. Z mapy wynikały dwa warianty dotarcia do jaskini: jeden najkrótszy po szlaku turystycznym w lesie, a drugi wariant dookoła drogą asfaltową. Z jednej strony obawialiśmy się głębokiego śniegu w lesie i liczyliśmy, że na asfalcie uda nam się przyspieszyć, a z drugiej strony jeżeli szlak turystyczny w lesie był przetarty można na nim zyskać sporą przewagę. Za plecami czuliśmy niemal oddech ścigających nas zespołów. Postawiliśmy wszystko na jedną kartę i weszliśmy na drogę, pozostało napierać na maksa. Teraz już tylko mogliśmy biec i mieć nadzieję, że drugi i trzeci zespół wybiorą tą samą trasę. Wiedzieliśmy, że w biegu łatwo nie sprzedamy skóry. Na początku bardzo powoli, a potem coraz szybszym truchtem z przerwami w marszu zaczęliśmy się wspinać na przełęcz. Z czasem, niesieni sporą dawką emocji jakie przyniosło nam spotkanie w kopalni, i pomimo największego wysiłku przez 3 dni nieustannej walki, przywykliśmy do truchtu. Woleliśmy się nie zatrzymywać, bo potem jest niezwykle trudno zacząć biec od nowa. PK 20 zaliczyliśmy pierwsi. Powoli docierało do nas, że teraz już nikt nie dogoni nas. Zwycięstwo w najdłuższym zimowym rajdzie w Europie zaczęło być realne.
Już po zmroku trzeciego dnia zmagań, po 57 godzinach 15 minutach wpadliśmy umordowani i szczęśliwi na metę. FJORD NANSEN TEAM GDYNIA w składzie Grzegorz Foremny, Tomasz Boba, Andrzej Ulidowski i Justyna Frączek zwyciężył w Lion Winter Challenge 2004.

Zawody LWC 2004 jak przewidywaliśmy był najdłuższymw Europie i jednym z najtrudniejszych rajdów zimowych. Wszystkie zespoły wykazały się wspaniałą wolą walki. Najlepsze drużyny po wielu trudach i wyrzeczeniach dotarły do mety. Inne zespoły niestety musiały zrezygnować z wycieńczenia fizycznego , wyziębienia organizów czy z powodu strat technicznych. Z pośród 13 zespołów trasę ekstremalna Rajdu ukończyło jedynie 7 drużyn. Ekstremalne warunki pogodowe i terenowe, długa i wymagająca trasa oraz odcinki i zadania specjalne jak na Lwa przystało pokazały kły.

Z tradycyjnym lwim okrzykiem
WHAAAAAHHHH !!!!
żegnamy się i do zobaczenia na trasie kolejnej etycji

FJORD NANSEN TEAM GDYNIA

Podobne Posty

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany