[size=x-large]Relacja z XX Maratonu Piasków – Maroko[/size]

[b]Gaweł Boguta[/b]


Gdzieś na horyzoncie majaczy punkt, na którym dostanę kolejne 1,5 litra wody. W poprzedniej butelce zostało jeszcze parę łyków, ale ma pustyni nigdy nie wiadomo jak ciężko może jeszcze być. Robi się coraz cieplej, nie ma też za dużo wiatru. Za sobą mam potężną górę, z ogromną wydmą piaskową podchodzącą prawie pod sam szczyt skalistego zbocza. Jak przyjemnie się stamtąd zbiegało… Start był dopiero 2h temu, a ja już jestem zmęczony. Przede mną jeszcze pięćdziesiąt kilka kilometrów. Tylko, dlaczego ten punkt zupełnie się nie zbliża? Na zmianę biegnę i maszeruje, jedzenie muszę odłożyć na później, bo nie wiem czy wystarczy mi wody żeby popić baton energetyczny.

Wychodząc rano z hotelu w Ouarzazate w Maroku zastanawiam się, co ja tu robię? Jak wyjeżdżałem w Polsce było jeszcze mroźno i leżał śnieg. Tutaj 35 stopni w cieniu i słońce bez ani jednej chmurki.
Przyjechałem wystartować w zawodach uważanych za jedne z najtrudniejszych pieszych imprez na świecie. Przede mną do pokonania prawie 250km, podzielonych na sześć etapów. Żeby nie było za łatwo, wszystko, co będzie potrzebne do życia przez tydzień, jaki spędzę na pustyni, muszę nieść na swoich plecach. Organizatorzy zapewniają mi tylko 9 litrów wody dziennie i schronienie w prymitywnych berberyjskich namiotach.
Co ciekawe na 20 już edycję Maratonu Piasków (Marathon des Sables), chętnych nie brakowało. Limit wynosił 800 zawodników, a zgłosiło się ich znacznie więcej.

[b]Rozgrzewka[/b]

Okazuje się, że na pustyni też może być zimno! Budzę się o 5.45. W śpiworze jest całkiem przyjemnie, ale temperatura powietrza nie przekracza 12 stopni. Mam tylko 15 minut na zebranie swoich rzeczy i wyniesienie się z mojego schronienia, które dzielę z 8 innymi uczestnikami zawodów. Codziennie punktualnie o 6.00 namioty są zwijane przez Berberów i nie ma od tego wyjątków.
To pierwszy dzień, dzisiaj dopiero zobaczymy, co to znaczy biec po pustyni! Jemy ostatnie naprawdę smaczne śniadanie i idziemy na start.
Przepiękny widok – 777 osób (tyle ostatecznie zostało dopuszczonych do startu po weryfikacji sprzętu i stanu zdrowia) stoi na starcie. Na Land Rover’ze stoi Patrick Bauer, dyrektor zawodów, i opowiada nam o dzisiejszym odcinku.
Dystans jest dłuższy niż w poprzednich latach. Mamy do przebiegnięcia 29km, a w dodatku kilka odcinków wydm i spore wzniesienia. Nie będzie łatwo. Nie przyzwyczaiłem się jeszcze do wysokich temperatur za dnia. Dodatkowo na plecach dźwigam około 9 kg sprzętu i jedzenia na tydzień. Całe szczęście, że 9 litrów wody jest dystrybuowane stopniowo, także teraz niosę tylko 1,5 litową butelkę, które musi mi wystarczyć do najbliższego punktu.
3….2…..1….START! Czołówka zrywa się do biegu. Ja zaczynam spokojnie, chociaż adrenalina buzuje. Nad nami lata helikopter z kamerzystą na pokładzie.
Po około kilometrze czeka nas strome podejście, zakończone 3 metrową pionową ścianą. Robi się kolejka, bo miejsc gdzie można w miarę sprawnie pokonać tę przeszkodę, jest niewiele.
Uczestnicy rozciągają się na przestrzeni wielu kilometrów. Na samym końcu, dwóch Arabów na wielbłądach zamyka stawkę. Tutejsze powiedzenie mówi „jeżeli widzisz przed sobą wielbłądy to bardzo niedobrze”.

Tego dnia będę miał jeszcze okazję posmakować, jak biega się po wydmach oraz uzupełnić swoją wiedzę z geografii – pustynia wcale nie jest tylko płaska i piaszczysta. Pokonujemy kilka potężnych wzniesień, podłoże zmienia się, co chwila: fragment płaskiego wyschniętego jeziora, później bardzo ostre skały, a za chwilę wysokie wydmy, w których człowiek zapada się po kolana.

W końcu dopadam do namiotu. Jestem jakoś mocno zmęczony jak na etap rozgrzewkowy. Wcześniej odnosiłem się z dużym respektem do pustyni, teraz jest on jeszcze większy.
Do wieczora już tylko leżenie, picie i odpoczynek. Trzeba będzie jeszcze poszukać wyschniętych krzaków na ognisko, żeby można było coś zjeść na ciepło.
Potem już tylko polegiwanie i dyskusje w przeróżnych językach z towarzyszami z namiotu. Kładziemy się spać dość wcześnie, jak tylko słońce zajdzie, czyli koło 20.

[b]Test na wytrzymałość[/b]

Kolejne dni zaskakują nas nowymi trudnościami. Drugiego dnia wszystko szło dobrze, aż do momentu tego podejścia… Podejście „które odpuszcza grzechy” jak mawiają tutejsi zawodnicy. Potężna i stroma góra. W dodatku osłonięta od chłodzącego wiatru. Na porannej odprawie uprzedzali nas, że będzie ciężko i niech nie zwiedzie nas odległość podana w roadbooku (opisie trasy) pomiędzy ostatnim punktem z wodą, a obozem. To zaledwie 6km, ale samo podejście zajmuje mi 45minut. Po drodze mijam ludzi, którzy już raczej nie pójdą dalej. Leżą, wymiotując z odwodnienia i zmęczenia. Za mną ktoś odpala flarę ratunkową – za chwilę przyjadą po niego ratownicy. Helikopter ląduje dwa razy i zabiera ludzi do szpitala. Jeden z zawodników z czołówki zbyt szybko chciał pokonać ten prawie wspinaczkowy odcinek, w wyniku czego upadł i złamał sobie nos.
Ale ta góra to jeszcze nie koniec dnia, bo zaraz po zejściu wpadamy na wysokie wydmy.
Tak to już jest na tych zawodach, nie ma łatwych kilometrów. Dlatego tutaj przyjechaliśmy.

Trzeci dzień jest dla mnie kryzysowy, punkty z wodą nie zbliżają się już tak szybko jak poprzednio, a trzeba jeszcze zachować siły na następny, najdłuższy etap zawodów – 76km.
Na jego pokonanie będziemy mieli 36 godzin. Komu uda się to zrobić szybciej, będzie miał dłuższy odpoczynek. A mamy już w nogach ponad 100km przebiegniętych w ciągu ostatnich trzech dni.
Na najdłuższym etapie będziemy mieli okazję zobaczyć czołowych biegaczy Maratonu Piasków, ponieważ pierwsza pięćdziesiątka startuje 3 godziny po pozostałych.
Bracia Ahansal są niepokonani od kilku ostatnich lat. Lahcen (33 lata) i Mohamad (31) zajmują zazwyczaj pierwsze dwa miejsca. Lahcen wygrywał już 7 razy i w tym roku również nie zawiódł deklasując rywali. Tempo ich poruszania się jest imponujące. Żeby za bardzo się nie obciążać podczas biegu, zaraz po otrzymaniu wody na punkcie część wylewają. Na to stać tylko tych dwóch zawodników. Oni niemal urodzili się na pustyni i znają dobrze zarówno siebie jak i Saharę. Ja swoją wodę cenię ponad wszystko. W czasie pierwszych dni, dopiero jak widziałem punkt, część wody wylewałem na siebie. Teraz bywa, że brakuje mi picia pomiędzy punktami.

76 km na Saharze to naprawdę niemało. Zdecydowana większość zawodników spędzi na trasie nie tylko cały dzień, ale również i noc, a ostatni dotrą na metę wieczorem następnego dnia.
Po zapadnięciu zmroku drogę wskazuje wojskowy laser, rysując zieloną linię nad głowami zawodników. Widok jest niesamowity.

Najdłuższy etap kończę w 14 godzin, nie zatrzymując się prawie zupełnie. Tej nocy ciężko będzie spać. Wszystko boli, ciągle ktoś przychodzi, w obozie ruch jak w dzień. Ale mam dużo czasu na odpoczynek. I największe obawy za sobą. Teraz powinno już być z górki. Następny jest etap maratoński 42,2 km, a potem już tylko 20km i META!

Przebiegłem w życiu kilka maratonów, ale nigdy po piasku i z plecakiem, w dodatku po cztrech dniach intensywnego wysiłku. Ale 42, brzmi znacznie przyjemniej niż 76, a bliskość mety dodaje skrzydeł. Plecaki są już znacznie lżejsze i biegnie się wspaniale.
Po 20km stwierdzam, że jednak coś jest nie tak. Bolą mnie oczy i jest mi chłodno, mimo że słońce przypieka jak zwykle, a tempratura w cieniu wynosi 35 stopni. Dziwne to uczucie marznąć w dzień na pustyni. Niepokoi mnie zachowanie mojego organizmu, chwilkę ze sobą dyskutujemy, ale żadne z nas nie chce odpuścić. Ja nie chcę przestać biec, mój organizm nie ma ochoty przestać się dziwnie zachowywać. To wszystko jest najwyraźniej wynikiem odwodnienia. Poprzedniego dnia nie piłem za dużo, więc teraz staram się to nadrobić. Jest to niebezpieczny moment, bo po przekroczeniu pewnej granicy odwodnienia, ciężko jest wrócić do poprzedniego stanu. Najczęściej kończy się to kroplówką, która kosztuje 1 godzinę kary i nie zawsze kończy się powrotem na trasę Maratonu.
Po kolejnych dziesięciu kilometrach, udaje mi się jakoś pogodzić z organizmem. Wlewam w siebie trochę więcej wody, z troszkę większą ilością rozpuszczonych soli mineralnych niż zwykle.
Końcówka idzie już szybko i sprawnie. Szczęśliwy docieram na metę przedostatniego etapu wyścigu.
Jendak nie wszycy mają to szczęście co ja. Kolega z namiotu, Martin z Angli po 3km musiał się wycofać. Nie był już w stanie zrobić nawet kroku. Poprzedniego dnia obtarł sobie stopę, tak że zeszła mu cała skóra z podeszwy. Każdy krok sprawiał potworny ból. Przez następne dni Martin chodził tylko o kulach.
Tego wieczoru zjadamy wszystko co zostało w plecaku. Już tylko 20km przed nami. Po 230km, które właśnie pokonaliśmy jest to śmiesznie mało.
Przed te 7 wspólnych i ciężkich dni, które spędziliśmy razem w namiocie bardzo się zżyliśmy. Pochodzimy z wielu krajów – Angli, Niemiec, Szwajcarii, Danii, Austrii i Polski – jednak nie ma to żadnego znaczenia. Wspólnie gotowaliśmy, ratowaliśmy namiot w czasie burzy pisakowej, pocieszaliśmy się w ciężkich chwilach, żartowaliśmy i śmialiśmy się wspólnie. Cięzko nam będzie rozstać się po zakończeniu i rozjechać w różne strony.
Ostatni wieczór spędzamy bardzo radośnie i kładziemy się spać dość późno. Jest wspaniale.

Rano wita nas taka sama pogoda jak zwykle, ale ludzie w koło wyglądają zupełnie inaczej. Z twarzy znikło skupienie i napięcie, które towarzyszyło wielu z nich przez ostatnie dni. Wszystcy są radośni i uśmiechnięci. Część wygrzebała z dna plecaków czyste stroje i przebrania na ten ostatni etap.
Podczas stratu towarzyszy nam grupa Berberów na koniach i wielbłądach. Wszyscy wyrywają ostro do przodu. Biegnę szybko, ale staram się jeszcze chłonąć pustynię, zapamiętać każdy szczegół. Nawet nie wiem, kiedy zbliża się meta. Tłumy kibiców i dziennikarzy. Wpadam na metę, dyrektor rajdu wręcza mi medal, za chwilę dostaję kawałek chleba i normalne jedzenie. Jestem strasznie szczęśliwy.

Kończę na 234 pozycji, co ciekawe taki też mam numer na piersi. Niewiarygodna przygoda już za mną, ale będę chciał tu jeszcze wrócić.

[b]Zobacz również:[/b]


[url=/xoops/modules/xcgal/thumbnails.php?album=27]Galeria zdjęć z XX Maratonu Piasków[/url]
[url=/xoops/modules/wfsection/article.php?articleid=94]Marathon des Sables – Moja Pustynia. Opis przygotowań do maratonu piasków[/url]
[url=/xoops/modules/wfsection/html/stuff.htm]Lista sprzętu używanego na trasie maratonu piasków[/url]
[url=/xoops/modules/wfsection/article.php?articleid=49] Joanna Wis „Maraton Piasków – wspomnienie z pustyni” [/url]

[url=http://www.gory.wyd.pl/archiwum.php?art=1512]Joanna Wis „Maraton Piasków” – artykuł w magazynie Góry[/url]
[url=http://www.raidrunner.com/18mds/matos18.htm]Francuska strona o przygotowaniach do MdS (ciekawe zdjęcia i sprzęt) [/url]
[url=http://adrenalina.onet.pl/1118092,0,0,rajdy.html]Relacja Michała Kopczewskiego z 18 MdS [/url] [url=http://www.geocities.com/huzefa_mehta/mds.html]
Dziennik jednego z uczestników 16 Maratonu [/url] – po angielsku

O Autorze

Ojciec portalu napieraj.pl, zawodnik rajdów przygodowych, biegacz ultra, kajakarz. Startował kilkukrotnie w prestiżowym Marathon des Sables, ma na koncie wynik poniżej trzech godzin w maratonie i udział w wielu zagranicznych rajdach, między innymi w Czechach, Słowenii i Kostaryce.

Podobne Posty

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany