Rajdy przygodowe to nic innego jak ultramaraton na sterydach – zwykł odpowiadać na pytania o podobieństwa między AR a ultra Ian Adamson – krępy, łysy Amerykanin, który w na ponad dekadę stał się ikoną adventure racing, siedmiokrotnie wygrywając Mistrzostwo Świata i trzykrotnie Eco Challenge. Czołowa postać amerykańskiego zespołu Nike, który przez wiele lat regularnie obstawiał czołowy stopień pudła ekspedycyjnych imprez, twierdzi, że podobieństw między tymi dwoma – zdawałoby się biegunowo odmiennymi dyscyplinami – jest bardzo dużo. Ba, Adamson idzie dalej, upatrując właśnie w ultramaratonach źródło swoich dalszych sukcesów w multidyscyplinarnym ściganiu zespołowym.

 

 

badwater

Ian Adamson na trasie Badwater Ultramarahon – zmagania ze słońcem Doliny Śmierci skończył po 32 godzinach

Naturalnie pierwsze podobieństwo między ultra a AR widoczne jest właśnie w objętości zawodów – tradycyjne setki, rozgrywane w górach zajmują średnio kilkanaście godzin. To w polskich realiach ekwiwalent krótkiej rajdowej, weekendowej imprezy z dobowym limitem typu 3 Rzeki Adventure Race. Są i krótsze ultra – po 5-8 godzin, są i krótkie rajdy, najczęściej w miejskich kontekstach o podobnej objętości, jak Rajd 360 Stopni w Gliwicach czy Silesia Adventure Race.  Wreszcie nie brak i pieszych zawodów wielodniowych – poczynając od psychicznego masochizmu biegania po milowej pętli dookoła bloku przez dwie doby i więcej, przez kilkudniowe skakanie po alpejskich graniach, jak w Tor des Geants i tygodniowe etapówki w miejscach niezdatnych specjalnie do życia, jak Marathon des Sables po gigantyczne wyzwania trwające nawet trzy tygodnie typu Iditarod Trail Invitational, gdzie zawodnicy mierzą się z alaskańską zimą pokonując 1000 mil. Jeżeli więc spojrzymy na klasyczne rajdy ekspedycyjne, bądź wielodniowe typu Mistrzostwa Świata, jesteśmy w przedziale bardzo popularnych etapówek lub sięgających 300 kilometrów wyścigów non-stop.

howard

Legendarny zespół Salomon Presidio na trekkingu przez Andy. Na pierwszym planie John Howard, Robyn Benincasa, z mapą Ian Adamson. foto mountainzone.com

Objętość wyścigu determinuje wiele aspektów, tak i w rajdach, jak i w ultramaratonach. Spanie, odżywianie się, nawadnianie, taktyka, prędkość poruszania się – tutaj trudno zaobserwować większe różnice. „Tego właśnie uczą ultramaratony, które są doskonałą platformą testową dla długich rajdów – jak w określonym czasie rozłożyć sen, jakie pożywienie będzie przyjmowane po dobie wyścigu, i tak dalej” – tłumaczy Ian Adamson, którego pierwszym ultradystansem był… 70 milowy wyścig kajakowy. W kilka tygodni później po raz pierwszy wystartował w dobowym wyścigu typu Rogaining. W okresie przygotowawczym do długich imprez stałym elementem treningowym Adamsona stały się starty w 60 milowych zawodach (ok. 100 kilometrów) i sporadyczne dobówki (24h na pętli). To właśnie element edukacyjny stanowi dla Amerykanina największą wartość dystansów ultra – „W 1998 roku w trakcie Rajdu Galouisies w Ekwadorze znaleźliśmy się szóstego dnia w ogniu walki na długim, potężnym etapie trekkingowym. Zbiegaliśmy z masywu Cotopaxi, by po trzech dniach od startu tego etapu dotrzeć do przepaku. Biegliśmy, jakby to były pierwsze godziny rajdu. Kilka lat wcześniej, w trakcie Eco Challenge w Utah, do pokonania mieliśmy 90 milowy etap trekkingowy. Tak jak w Ekwadorze, tak i w Ameryce musieliśmy z wyjątkową uwagą zająć się naszymi stopami, wystawionymi z jednej strony na ogromną wilgoć, z drugiej na piach i potworny upał. W obydwu przypadkach nasza przewaga pochodziła z ultramaratonów – większy rozmiar butów, dodatkowa para skarpet i spora ilość zasypki pomogły nam przetrwać te etapy bez uszczerbku”.

adam

Stopa Adamsona po kilkunastugodzinnym treku na pustyni Moab w Utah w trakcie Eco Primal Quest 2006. foto Gear Junkie

Adamson wspomina wielkie medialne rajdy ekspedycyjne, których odcinki piesze same w sobie były ultramaratonami. Obecnie specyfika dużych imprez uległa znacznej fragmentaryzacji i przyspieszeniu – etapy piesze z rzadka przekraczają sto kilometrów, a liczba etapów niejednokrotnie idzie w kilka dziesiątek. Spoglądając, przykładowo, na kilkudziesięcio kilometrowe etapy trekkingowe w trakcie tegorocznego Ecomotion Pro w Brazylii można by stwierdzić, że od ultramaratonów dzieli ich wszystko – prowadziły przez gęstą dżunglę, trudną do odczytania siatkę ścieżynek i górskich pasm, wreszcie zasady przeprowadzania zawodów wymagały od uczestników noszenia wielkiej ilości sprzętu – śpiworów, namiotów, maszynek do gotowania i sprzętu alpinistycznego. Przy komforcie biegów ultra, które biegną wyznakowanymi ściechami i luksusem wielu bufetów, etapy rajdowe wyglądają na swoiste ekspedycje. Czołowe ekipy przebijały się przez dżunglę ze średnią 4 km/h, podczas gdy czołówka ultramaratońska mknie – w zależności od wielu czynników – nawet trzy razy szybciej. Nie zmienia to faktu, że wciąż na etapach pieszych spędza się większą część rajdu i to właśnie przygotowanie biegowe jest uznawane za najistotniejsze.

 

Przygotowując artykuł korzystam z książki „Running Through The Wall. Personal Encounters with the Ultramarathon” Neala Jamisona

Podobne Posty

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany