[b][size=x-large]Wakacje w Sopocie[/b][/size]

Z tego, co kojarzę nigdy wcześniej nie byłem w Sopocie. I nie wiem dlaczego wydawało mi się, że skoro „nad morzem”, to musi być płasko. Płasko było… na sopockim molo, a potem już rzadziej. W ogóle kiedy wjeżdżaliśmy samochodem w okolice Trójmiasta moje zaskoczenie widzianymi przez okno jarami i pagórami wzbudzało śmiech w całej ekipie. Ciekawe czy było im tak wesoło, jak tachali rowery pod te wszystkie góry. Słowo klucz: morena!

[b]Dezorientacja na orientację[/b]

Aktywny wypoczynek w nadmorskim kurorcie zaczęliśmy od robienia fotek przed Sheratonem, a gdy wybiła godzina 22:00, udaliśmy się na bardzo przyjemny spacer po mieście, zawitaliśmy oczywiście na molo, a także nie omieszkaliśmy wykąpać się w fontannie.

Liderując stawce poczłapaliśmy żwawym krokiem po nasze rolki i wyjechaliśmy z Sopotu. Co zwiedziliśmy? W sumie to nie wiem. Co ciekawe po żadnym rajdzie nie jestem w stanie wymienić ani jednej nazwy miejscowości, w której byłem… Ukierunkowanie na dostanie się z punktu A do B jest na tyle silne, że nazwy jako takie nie grają roli. Dopiero teraz patrząc na mapę widzę, że byliśmy w Wejherowie, Redzie czy Gdyni. Śmiesznie.

[b]5+ dla organizatora[/b]

Noc zapadła na dobre. Rolki zamieniliśmy na rower, rower na bieganie, bieganie na rower, rower na bieganie i w sumie bez żadnej wtopy dotarliśmy nad pieruńsko krętą rzeczkę, żeby tuż po czwartej nad ranem wsiąść na kajak. A teraz proste zadanie z matematyki. Jeśli między dwoma punktami w linii prostej jest 7 km, to „pieruńsko kręta” oznacza, że w rzeczywistości jest ich ile? Rzecz jasna 14! A wszędzie gałęzie, fragmenty drzew, zatopione lodówki, bystrza, które wyrzucają kajak prosto na stalowe belki wystające z wody. Trochę mgły i zastrzyki z adrenaliny robią się zbędne… I pamiętajcie, że jak na rozwidleniu widzicie znak „kajaki w lewo”, to wcale nie oznacza to, że tam jest wypożyczalnia.. Oj nieee.. To znaczy, że nie warto płynąć w prawo 😉 Ale wschód słońca w tym wszystkim to piątka z plusem dla organizatora. Wypas!

Oszroniali wygramoliliśmy się z kajaka przed szóstą rano i żwawym krokiem ruszyliśmy po rowery, zaliczając po drodze podbieg, który wydawał się nie mieć końca, ale miał jedną podstawową zaletę – rozgrzewał. Na rowerach ruszyliśmy jak to się ładnie mówi – z całej epy – tylko po to, żeby przez pół godziny szukać Braci Kaszubów – pomnika przyrody, który bardziej był tam niż tu, chodź mapa wskazywała, że powinien być tu. Już nawet wpadłem na genialny pomysł, że jak bracia to może jeden jest tam, a drugi tu i punkt gdzieś po środku. Ale nieee…

[b]Uciekać trza![/b]

I przez braci owych kaszubskich rozprężyliśmy się strasznie, tempo jakoś spadło, a i kolejny wariant wybrałem, jakbym „To na M pod czaszką”, zostawił u Braci pod drzewem. Ściechy się kończyły, albo w ogóle nie zaczynały, a my w tym wszystkim z rowerami na azymut zamiast śmigać na około asfaltem. Ale i ten etap musiał się kiedyś skończyć. Po raz enty zmieniliśmy SPDy na człapacze i potruchtaliśmy na 15-kilometrowe BnO. Warianty raczej ścieżkowe i tempo jak przystało na weekendowych wczasowiczów, bo mój Achilles już przypakował, jakbym cały dzień na siłce siedział. Wszystko jednak ma swój koniec.

Motywacja przyszła razem z Piotrkiem Łobodzińskim, który poczęstował nas żelkami w połowie BnO. Achillesy, nie Achillesy, ktoś nas jednak goni! To i uciekać trzeba, a nie udawać kuracjusza.

Na kolejny rower ruszyliśmy razem, szybko uciekliśmy, jednak tylko po to, żeby za chwil parę władować się w kolczaste płoty ukrytej w lesie jednostki wojskowej. Chcecie wiedzieć gdzie jest? Pokażę na mapie! Niech wysadzą w powietrze to diabelstwo, przez które nosiliśmy rowery z góry na dół, tylko po to, żeby za chwilę płot zakręcił i żebyśmy mogli wnieść je z powrotem na górę. I na punkt jakoś od zadu strony wchodziliśmy i głodny się zrobiłem, i legginsy podarłem na tym płocie, i krew z piszczeli cieknie, i gorąco było, i tak sobie pomyślałem, że Marcin z Piotrkiem już na pewno są daleko z przodu i wszystko jest bez sensu. Aż tu nagle… Łasuch znalazł punkt, ja w tak zwanym międzyczasie zrobiłem sobie piknik na mapniku, okazało się, że chłopaki też poznali wszystkie zakręty tego płotu i że nadal się ścigamy…

[b]Rundka honorowa[/b]

…do samego końca, nawet na ostatnim etapie.
Płynie sobie człowiek spokojnie po morzu, wiosłuje już bez spiny, za nami w końcu nikt nie płynie i przewaga zrobiła się wystarczająca, żeby dowieźć zwycięstwo do sopockiego molo. Ale nikt nie płynie, bo… chłopaki wcale nie są w kajaku (!) tylko ciągną go biegnąc po kostki w wodzie i co ciekawe robią to szybciej niż my wiosłujemy. No to co… łódka z wody i ciągniemy. Ale to już tylko 3 km po plaży. Nawet Achilles w zimnej wodzie nie protestował. Rundka honorowa, szampan, ciepły prysznic i kima nad talerzem. Norma.

Według zaleceń pani fizjoterapeutki Moniki z Szamoni Achilles jest chłodzony i trzymany co jakiś czas w górze. Mam nadzieję, że trzecie piętro mojego bloku zapewnia mu wystarczającą wysokość. 🙂

Zapraszamy do obejrzenia galerii zdjęć autorstwa Piotra Łopuchina i Krzysztofa Lewandowskiego www.furbo.pl

Podobne Posty

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany