Najwyższy szczyt Gór Sowich. Ostatni w czasie wiosennego rekonesansu. Zdecydowaliśmy, że będziemy się na niego ścigać w stylu anglosaskim – w górę i w dół. Z całym szacunkiem dla Sowy staruszki. Bo skały po których się depcze to prawdziwe relikty. Powstały w archaiku, kiedy nasi przodkowie byli mniejsi od plemników, wychowywali się na skałach stale podgrzewanych przez magmę stopioną magmę, a do tego oddychali amoniakiem, cyjanowodorem i innymi świństwami. Zatem jeśli my narzekaliśmy na pogodę i że bolą nas nogi to mogliśmy się przynajmniej cieszyć, że mamy w ogóle nogi lub chociaż jądra komórkowe. Gnejsy Gór Sowich są tak stare, że już kilka razy tworzyły góry i co najmniej trzy razy były przykrywane morzem, zanim w paskudny poranek zajechaliśmy w deszczu ze śniegiem pod Karczmę Pod Sową w Sokolcu.

Wkrótce wiosna całkiem skapitulowała i zaczął się regularny opad gęstego śniegu. Kto mógł to został w aucie lub w knajpie, a biegowa ekipa wyznaczyła początek trasy. Od znaku szlaku przy skrzyżowaniu. Prosto pod górę czerwonym szlakiem. Na początku bardzo stromo – to jest odcinek na którym łatwo przeholować. Dobra nawierzchnia sprzyja próbom rozpędzania, ale potem trzeba za to zapłacić. Po pierwszym kilometrze szlak się wypłaszcza, a momentami schodzi trochę w dół. Można odetchnąć. Niedługo, bo po kolejnych sześciuset metrach zaczyna się właściwa wspinaczka na szczyt. 1200 metrów w śniegu i brei po kostki. Kto pobiegnie latem, będzie miał tu szanse potknąć się o pradawne skały.

Segment na strava.com ustawiony na podbiegu pod Wielką Sowę (2,7 km, czerwony szlak)
Jako „zaklepywankę” ustaliliśmy drogowskaz na szczycie Wielkiej Sowy. Należy dotknąć słupa i można grzać na dół. Teraz warstwa śniegu stała się naszym sprzymierzeńcem. Ładnie amortyzowała i chroniła przed kamieniami przy tempie dochodzącym do 3:00 min. / km.
Segment zbiegowy na strava.com (tą samą drogą)
W czasie podróży w dół wypłaszczenie środkowej części stoku jest fatalną niespodzianką. Mając do mety 1600 metrów trzeba sięgnąć do najgłębszych pokładów energii by wspiąć się na małą górkę za schroniskiem Sowa. Za przełamaniem terenu już mniej liczy się wydolność, a kluczowa staje się koordynacja. Na stromej płytówce można się rozpędzić powyżej 20 km / h, ale trzeba umieć bardzo szybko przebierać nogami i mieć siłę w mięśniach by absorbować energię uderzeń. Ostatnie metry to walka z piekącymi mięśniami czworogłowymi i podeszwami, które nawet w zimny dzień, rozgrzewały się i zaczynały parzyć.

Wielką Sowę pamiętam z rajdu Bergson Winter Challenge. To tam odkryłem, że mam astmę. Była noc. W śniegu pchaliśmy rowery na szczyt, a ja charczałem i świszczałem jak czajnik. Koledzy pomagali mi ciągnąć rower a ja odlatywałem równoległą rzeczywistość. To było jedno z cięższych doświadczeń sportowych. Cholera! To już 12 lat minęło!
Nie tylko ściganie
Jeśli ostatnio obiła się Wam o uszy nazwa Gór Sowich to prawdopodobnie w kontekście legendarnego złotego pociągu czy innych skarbów zrabowanych przez Hitlerowców. W masywie samej Wielkiej Sowy mogą istnieć korytarze wykopane przez więźniów w czasie II Wojny. Wiedza o nich opiera się jedynie na zeznaniach świadków sugerujących, że w czasie budowy kompleksu „Riese” kierowano tam dużo materiałów budowlanych. Jeśli łączycie bieganie po górach ze zwiedzaniem innych atrakcji turystycznych, warto odwiedzić stare sztolnie – naprawdę robią wrażenie.
BIEGI W OKOLICY
W sierpniu rozgrywany jest alpejski Bieg na Wielką Sowę. Zaczyna się w Sowinie na wysokości 570 m. Ale nie pokrywa się z naszą trasą. Na szczyt wbiega się od południowego wschodu – szlakiem żółtym i czerwonym. Nie jest też ona fragmentem trasy żadnego znaczącego biegu ultra. Natomiast w pobliskiej wsi Walim co roku rozgrywane są wyścigi ślimaków winniczków, a biegacze spotykają się w maju w ramach akcji Polska Biega.

Film pokazujący szczyt Wielkiej Sowy latem (myśmy zastali tylko mgłę, więc szybko zbiegliśmy)