[b][size=x-large]II Rajd Konwalii[/size][/b]


[b]Konwalie[/b]

Rajd Konwalii? Dlaczego konwalii zastanawiałem się słysząc pierwszy raz o tej imprezie. Jakoś kwiatki w żaden sposób nie kojarzą mi się z ciężką, ekstremalną przygodą. Bardziej z sielską pracą na działce lub, co najwyżej ze spacerem po parku. Dopiero po przeczesaniu otchłani Internetu wyjaśniło się, o co chodzi. Otóż rajd odbywa się w Wielkopolsce, w pobliżu Przemęckiego Parku Krajobrazowego. W parku tym jest jezioro a na nim Rezerwat Wyspa Konwaliowa. Na wyspie rośnie szereg rzadkich gatunków roślin, ale szczególnie obficie występuje tam lecznicza roślina zwana konwalią majową. Wyspa i konwalie na niej rosnące słyną na całą okolicę, obok przebiega nawet kajakowy Szlak Konwaliowy o długości 41 kilometrów.

[b]Impreza[/b]

Nazwa się wyjaśniła, przejdźmy teraz do samego rajdu. Organizują go młodzi ludzie związani z Harcerskim Klubem Sportowym Azymut Mochy (rok założenia: 1985). Klub ten specjalizuje się w trenowaniu zawodników w biegu na orientację. Kadra szkoleniowa HKS Azymut Mochy oraz sami zawodnicy mogą poszczycić się sporymi sukcesami. Świadczy o nich choćby duża liczba pucharów przywiezionych z zawodów i stojących na szafie w korytarzu Zespołu Szkół w Mochach. Środowisko biegaczy z Moch świetnie wykorzystało dostępne warunki (dużo jezior w okolicy) i stworzyło rajd którego formuła wyszła bardzo oryginalna. Nie ma drugiego podobnego rajdu w Polsce a przynajmniej ja nic o takowym nie wiem. Na czym polega zabawa? Pisząc w skrócie: ścigamy się indywidualnie na długim i ultra długim dystansie biegając i pływając kajakiem na orientację. Część trasy biegu bardzo przypomina tę znaną z setek (mapa 1:50.000, kilkukilometrowe przeloty, kolejność podbijania punktów obowiązkowa) część zaś jest zaczerpnięta z biegów na orientację (mapy do BnO w skali 1:5.000 i 1:10.000, scorelauf).

[i]Poniżej dostępne są mapy ze szczegółowymi przebiegami. Po kliknięciu można uzyskać powiększenie[/i]

[url=/xoops/img2011/rajdkonwalii/rajd_konwalii_przebiegi01.jpg][/url]

[url=/xoops/img2011/rajdkonwalii/rajd_konwalii_przebiegi02.jpg][/url]

[url=/xoops/img2011/rajdkonwalii/rajd_konwalii_przebiegi03.jpg][/url]

[url=/xoops/img2011/rajdkonwalii/rajd_konwalii_przebiegi04.jpg][/url]

[url=/xoops/img2011/rajdkonwalii/rajd_konwalii_przebiegi05.jpg][/url]

Gdzieś w połowie trasy jest kilka kilometrów pływania na orientację kajakiem. Punktów, które trzeba podbić jest kilka, kolejność dowolna. W sumie formuła jest bardzo ciekawa i dosyć nietypowa. Ni to setka, ni to rajd przygodowy. Przyznam, że gdy czytałem w zeszłym roku zapowiedź pierwszej edycji Rajdu Konwalii to kusił mnie bardzo. Miałem jednak wtedy w bliskim terminie inne ważne zawody, więc sobie odpuściłem. W tym roku już się wybrałem. Oczywiście na trasę najdłuższą: 75 km trekkingu, 3 zadania specjalne z BnO i kajaki. Razem 100 km. Limit: 24 godziny. Najbardziej kusiły mnie w tym wszystkim kajaki bo były fajną odskocznią od jednostajnego, mozolnego mielenia kilometrów na typowej setce. Poza tym tylko 75 kilometrów biegu (tak mi się wtedy wydawało) – nie zdążę się skasować. Będzie fajny, relaksacyjno-treningowy rajd, w sam raz na wakacje.

[b]Biegania część pierwsza[/b]

Startujemy w piątek 29 lipca o 22 wieczorem. Chętnych na trasę najdłuższą jest niewielu, zaledwie 15 osób. Spośród zawodników ze ścisłej czołówki przyjechał jedynie Michał Jędroszkowiak z teamu inov-8 – zwycięzca z zeszłego roku. Raczej go nie dogonię bo jest ode mnie znacznie mocniejszy ale innych powinienem opędzić. Po cichu liczę na drugie miejsce. Po rozdaniu map, o 22 wieczorem wychodzimy na trasę. Ja i Michał jako ostatni, inni już polecieli kilka minut wcześniej. Pogoda nędzna – padało, teraz lekko mży. Ma też padać nocą a nad ranem intensywniej. Trawa jest wszędzie mokra. Nie ma szans na „suchy” rajd. Zaczynamy od zadania specjalnego BnO. Pierwszego z trzech. Tak na rozgrzewkę. To 3 km scorelaufu na mapie 1:5.000 po pobliskiej, zarośniętej górce. Początek idzie mi fatalnie. Lecę do jakiegoś punktu przy ulicy, potem patrzę, że to kółeczko którym jest zaznaczony punkt jest jakieś większe. Uzmysławiam sobie, że to nie jest lampion do podbicia tylko że tu trzeba wrócić i zdać chipa po zaliczeniu zadania specjalnego. Czyli pierwsza wtopa. W tył zwrot i wracam do lasu. Lecę w końcu do właściwego punktu. Idę, idę na przełaj przez chaszcze, buty już mokre, punktu nie widać. W końcu spotykam jakieś „czołówki” – to Irek Kociołek z ze swoją „kompanją”. Mówi mi że punkt jest za mną, że przestrzeliłem go. Wracam więc i rzeczywiście znajduję punkt. Czyli wtopa kolejna. To już druga na pierwszym kilometrze trasy. Idzie mi całkiem „nieźle” ale mam nadzieję, że dalej będzie lepiej. Że z BnO jest jak z jazdą na rowerze. Nie biegałem z kompasem od zimy ale zaraz sobie przypomnę. Zwiększam czujność i kolejne punkty z zadania specjalnego podbijam już bez problemów. Zdaję chipa i lecę do kolejnych lampionów zaznaczonych na zwykłej mapie 1:50.000.

[b]Sam początek[/b]

Droga do PK1 jest prosta, w większości po ulicy. Wracając z punktu znowu spotykam Irka z kolegami. Są kilkaset metrów za mną. Michał pewnie gdzieś z przodu. Do dwójki czeka nas długi przelot wzdłuż kanału Obry. Przebiegam przez mostek i patrzę w świetle czołówki w czarną otchłań wody. „Michał takie przeszkody będzie pewnie brał kraulem” – myślę sobie wspominając opowieści o WSS-ie z przed paru lat. Dwójkę podbijam bez problemów. Leżący niedaleko jej PK3 na trudny nie wygląda ale tracę tu sporo, ze 20 minut. Wybrałem inny wariant niż Michał (dowiem się o tym na mecie), przestrzeliłem właściwą przecinkę (jedną z wielu w tej okolicy) i musiałem raz jeszcze namierzać się na punkt. W końcu znajduję tę górkę. Czwórka to formalność. Wychodząc z niej wybieram najkrótszy wariant na piątkę, przez rów pomiędzy dwoma jeziorami. Wariant ryzykowny ale się opłacił. Bagno przy rowie nie jest zbyt głębokie, poza tym i tak jestem już przemoczony. Rów pokonuję po jakiejś przypadkowo znalezionej, naturalnej tamie. Zadowolony dobiegam do PK5. Tam już czekają dziewczyny od organizatorów z ciasteczkami i wodą. Jestem drugi. Pierwszy jest oczywiście Michał. Wyrobił sobie 50 minut przewagi. Sporo. Obsługa punktu zachęca do skosztowania ciasteczek a jednocześnie ostrzega przed wyjątkowo mokrą siódemką i ósemką.

[b]Mokra siódemka[/b]

Dla zaoszczędzenia czasu rezygnuję z proponowanych ciasteczek i biegnę do kolejnych punktów: PK6, PK7 i PK8. Drogę na szóstkę teoretycznie i bardzo ryzykownie można skrócić przez Obrę (podejrzewałem o to Michała) ale ja pasuję i biegnę dookoła (Michał jak się okazało też). PK 7 wygląda niewinnie ale tak naprawdę jest to zgodnie z ostrzeżeniami najbardziej mokry punkt. Lampion stoi na skraju lasu, przy jakichś krzyżujących się rowach. Wbiegam na niego przez las, który na mapie wcale nie jest zaznaczony jako podmokły. Wchodzę w te krzaki a tu zaraz woda po łydkę. Brodzę w niej klnąc na czym świat stoi. Przypominają mi się filmy przyrodnicze o Florydzie i żyjących tam aligatorach. To właśnie jeden z takich momentów kiedy żałuję, że nie mam aparatu lub kamerki. Po jakimś czasie wychodzę z wody na wał usypany wzdłuż rowu. Jeszcze tylko średnio oddany skok przez rów i podbijam punkt. Spodziewam się że ósemka będzie równie podmokła ale tu jest już znacznie lepiej. Trzciny miejscami sięgają na wysokość głowy, jest trochę wody pod nogami ale trzymam się drogi i sprawnie wchodzę na punkt. Wstaje świt. Teraz już tylko bieg do PK9 gdzie czeka mnie drugie zadanie specjalne i upragnione kajaki. Cieszę się, że z orientacją nie mam na razie większych problemów. Jedną z najfajniejszych rzeczy jakie mnie do tej pory na trasie spotkały były… prawdziwki. Grzyby rosły sobie bezczelnie na środku drogi, dwa takie znalazłem i w dwóch różnych lasach. Dziwnie wyglądały w świetle latarki bo nigdy nocą na grzyby nie chodziłem. Ach, gdyby to nie był rajd – już by powędrowały do koszyka.

[b]Kajaki[/b]

Rano dobiegam do ośrodka wypoczynkowego nad Jeziorem Rudno. Mam już w nogach ponad 50 km. Na plaży Michał właśnie wsiada do kajaka. Sam lecę najpierw na drugie zadanie specjalne (6 km BnO, scorelauf, Mapa 1:10:000) które on ma już zaliczone. Kajaki jak wisienkę w torcie zostawiam na deser. Zadanie robię bez problemów w 40 czy 50 minut i wypływam na ponad 6-kilometrową trasę kajakową. W końcu nogi mogą odpocząć. Zaraz na początku widzę po drugiej stronie jeziora Michała. Widać popłynął najpierw po dwa najdalej wysunięte punkty z których jeden ustawiony jest na drugim jeziorze. Trzeba do niego dotrzeć kanałkiem. „Ja zdążyłem zrobić wszystkie punkty z BnO a Michał podbił dopiero dwa punkty z kajaków? Co on tam robił tyle czasu?” – zastanawiam się. Kilkanaście minut później zrozumiem co go hamowało bo ja na tym etapie stracę jeszcze więcej czasu. Najpierw nie mogę znaleźć wlotu do kanałku którym trzeba przepłynąć na drugie jezioro. Gdy już go znajduję to okazuje się tak zarośnięty, że ledwo tam przesuwam się do przodu. Jakieś trzciny, gałęzie, konary drzew zwisające tuż nad wodą. Znowu przypominają mi się filmy z namorzynowego lasu. Nie mam za grosz wprawy w poruszaniu się po tej plątaninie. Kajak blokuje mi się to w gałęziach to znowu w trzcinach. No rzesz cholera jasna! Jakoś podbijam w końcu punkt stojący w kanałku. Wedle mapy ma stać w 1/3 jego długości więc myślę, by punkt na drugim jeziorze podbić idąc pieszo brzegiem. Będzie to dużo szybsze niż moje nieszczęsne kajakowanie w zaroślach. Po paru metrach jednak się rozmyślam i wracam do pozostawionego na brzegu kajaku. Niedaleko widać brzeg drugiego jeziora co znaczy, że punkt stoi niedokładnie, bardziej w 2/3 długości kanału. Poza tym nie jestem pewien jak podbicie kajakowego punktu z brzegu zinterpretują sędziowie. Przepływam resztę kanału kajakiem, po drodze mało nie zaliczam kąpieli wychodząc z kajaku przed mostkiem. Na otwartej wodzie bez problemów podbijam punkt i wracam z powrotem już znacznie sprawniej. Następne punkty zaliczam bez przygód z wyjątkiem ostatniego. Miał być położony na cyplu jeziora. Podpływam w jego pobliże a tam przy wąskiej przecince w trzcinach siedzą dwaj wędkarze. Wychodzę na brzeg, szukam punktu. Nie ma. Wędkarze mówią, że był tu taki jeden wcześniej (Michał), też szukał i nie znalazł. Szukam jeszcze dalej, przez kilka kolejnych minut. Robię to bez przekonania bo domyślam się co się stało: pewnie wędkarze (których w myślach już odpowiednio nazwałem) zwinęli lampion albo wyrzucili w krzaki lub do wody, by im się zawodnicy nie kręcili i ryb nie płoszyli. Już mam wracać do kajaka bez podbitego punktu gdy dopływa do brzegu dziewczyna od organizatorów. Punkt podobno stoi i Michał go podbił tylko że stoi w innym miejscu, z drugiej strony cypla. Rzeczywiście znajdujemy ten punkt. Organizatorka przestawia lampion na właściwe miejsce, ja podbijam kartę, przepraszam i pozdrawiam wędkarzy a później zawijam się do kajakowej bazy. Trzęsę się z zimna, mocno mnie na tych kajakach przewiało i przemoczyło. Kończąc mijam jeszcze trzyosobową ekipę Irka. Chłopcy dopiero zaczynają kajaki a zadania specjalnego jeszcze nie robili. Mam bezpieczną przewagę. Gdy oddaję kajak i wyruszam na drugą część biegu dowiaduję się, że Michał wybiegł 75 minut temu. Sukcesywnie powiększa przewagę.

[b]Biegania część druga[/b]

Kolejne punkty, PK10 i PK11 podbijam rutynowo: bez przygód i bez problemów. Podobnie jest z PK12 przy którym spotykam grupki idących w przeciwnym kierunku rajdowców z trasy „Relax”. Ostatnie „duże” punkty: PK 13 i PK14 także podbijam z biegu lecz moje tempo poruszania na tym etapie znacznie spada. Mało ostatnio robiłem długich wybiegań i teraz wszystko wychodzi. Trucht coraz częściej uzupełniam przerwami na marsz. Ostatni z lampionów jest przy samych Mochach ale zanim skieruję się do bazy muszę jeszcze zaliczyć trzecie zadanie specjalne: 6 km scorelaufu, 11 punktów kontrolnych na mapie 1:10:000. Tu już wymiękam. Nie dam rady biegać i prawie wszystkie punkty podbijam z marszu. Lampiony ustawione są w lesie na terenie o dosyć urozmaiconej rzeźbie. Na pagórkach lub w głębokich dziurach z których dawniej wydobywano surowiec dla cegielni. Schodzę mocno obolały po stromych ścianach do jakiegoś wąwozu i zastanawiam się czy aby stamtąd „wylezę”. Jakoś się udaje, ostatnie trzy kilometry z zaciśniętymi zębami truchtam po ulicy do bazy w Mochach. Metę przekraczam jako drugi po 15 godzinach i 57 minutach. Oficjalny wynik będzie trochę lepszy bo sędziowie odejmą mi 10 minut które straciłem na szukanie źle ustawionego lampionu. Michał który wygrał trasę „extreme” dołożył mi 2,5 godziny, uzyskał czas 13 godzin i 11 minut. Wygrał tym samym po raz drugi poprawiając rekord imprezy o prawie dwie godziny (w zeszłym roku miał wynik 14:57). Trzecie miejsce zajęli ex aequo Ireneusz Kociołek, Wojciech Ptak i Maciej Sąsiadek. Ich wynik to 20 godzin i 5 minut.

II Rajd Konwalii okazał się udaną imprezą. Chętnych na trasę „extreme” było niewielu ale dużo większą popularnością cieszyły się wersje „medium” (60 km) i „relax” (30 km). Łącznie na wszystkich trasach wystartowało 136 zawodników, dwa razy więcej niż rok wcześniej. Podobała mi się trasa bo była w olbrzymiej większości po lesie. Odcinków asfaltowych było niewiele. Podobały mi się zadania specjalne z biegów na orientację. Największą atrakcją są jednak chyba kajaki, które świetnie urozmaicają ultra-biegową monotonię. Trzeba jednak na nich bardzo uważać; mnie tak przemoczyło i przewiało na trasie kajakowej (z własnej oczywiście winy), że mijają już dwa tygodnie od zawodów a ja nie jestem w stanie biegać. Chyba siedząc w zimnej wodzie przewiałem sobie dolny odcinek pleców. Następnym razem trzeba się będzie dobrze zabezpieczyć przed wyziębieniem i wodą. Polecam zwrócić na to uwagę przyszłorocznym uczestnikom rajdu. Ogólnie bardzo przyjemne zawody. Polecam.

P.S. Z tego co się dowiedziałem od organizatora sprawa nieprecyzyjnie stojących dwóch punktów kontrolnych na trasie kajakowej wynikła następująco. Według planów punkty te miały być stawiane za dnia i z kajaków. Jednak Michał pędził przez pierwsze kilka PK w takim tempie, że istniało ryzyko, że dotrze na kajaki wcześniej niż przewidzieli organizatorzy: jeszcze nocą. Stąd rozstawiający punkt był zmuszony w pośpiechu rozstawiać lampiony przed świtem i z brzegu jeżdżąc samochodem dookoła jeziora. Stąd wzięły się owe pomyłki. Na szczęście błąd był niegroźny bo szybko go naprawiono a straty czasowe moje i Michała zrekompensowano w ostatecznych wynikach.

Podobne Posty

Zostaw odpowiedź

Twój e-mail nie zostanie opublikowany